Dwa słowa na temat load managementu

Load management. Obiło Ci się o uszy? Pewnie tak, bo dużo się w ostatnim roku mówiło o tym zjawisku. Mógłbym napisać jednym zdaniem, że nie jest to problem w skali całej ligi i nie ma o czym gadać. Ale gdybym tak zrobił, to pewnie ktoś posądziłby mnie o to, że zaczepiam, albo prowokuję. Więc dobrze. Mam dosyć słuchania i czytania o tym zjawisku, mam dość mówienia i pisania o tym. Dlatego zrobię to raz konkretnie z nadzieją, że spojrzysz na ten temat inaczej i przestaniesz myśleć, że to jakieś nie wiadomo co.
To nie jest zaraźliwa choroba, która zacznie z czasem rozkładać ligę. Nie słuchaj tych wszystkich Garych Paytonów i innych wygadanych leśnych dziadków, którym żal, że dziś gwiazdy zarabiają grube miliony i mają od ligi coraz więcej benefitów, których kiedyś nie było. Nie słuchaj też za bardzo amerykańskich dziennikarzy, którzy w erze istnienia internetu zrozumieli parę lat temu, że polaryzowanie ludzi, to najlepszy sposób na produkowanie kliknięć.
Skupiam się nad tym zagadnieniem w skali ogólnej, ale iskrą, która zapaliła mnie do napisania tego tekstu, było pewne zdarzenie. Oczywiście nie licząc niezliczonych debat na ten temat w mediach, oraz całej masy komentarzy kibiców. To, powiedzmy, była sucha ściółka, która potrzebowała tylko być odpalona.
LeBron James zapytany o politykę load managementu u rywali zza miedzy, powiedział, że on, to nie, bo on, to lubi grać, więc jak nie jest kontuzjowany, to gra.
Doc Rivers, w odpowiedzi na słowa Jamesa, powiedział coś w stylu „my to stosujemy, taka jest nasza filozofia. Nie wiem jaka jest ich (Lakers). Pewnie jest taka, jaką wymyśli LeBron.”
Prawda jest taka, że obaj kłamią i dobrze o tym wiedzą. Nie kto inny, jak LeBron wziął sobie swego czasu w Cleveland dwa tygodnie urlopu w trakcie sezonu. Bo mógł. LBJ opuszczał mecze, zanim było to cool, zanim zostało to wzięte pod lupę. Co do Clippers i Doca, „taka jest nasza filozofia”. Tak, od tego sezonu i ta filozofia nazywa się Kawhi. Po co się czarować i oszukiwać? Mnie cały czas dziwi, że Clippers nie powiedzą tego wprost, wielkimi literami – Kawhi Leonard nie jest w 100% zdrowy i w inny sposób przejść przez sezon nie da rady. I najprawdopodobniej tak będzie to wyglądać do końca jego kariery.
Rzecz tyczy się mięśnia czworogłowego prawego uda. Jeśli wierzyć doniesieniom medycznym jeszcze ze sztabu Spurs, uraz ten to przewlekłe zapalenie ścięgna, które powoduje bóle w obrębie całego uda i osłabia kolano. W przeciwieństwie do tradycyjnych urazów, przypadłość Leonarda, to właściwie nie kontuzja a choroba, którą trudno leczyć. Przypomnę, że podobno to o sposób leczenia Kawhi miał ogromny żal do medyków Spurs. Jego zdaniem proces rehabilitacji nie był prowadzony tak, jak powinien był być prowadzony.
W środowisku NBA istnieje plotka, że lekarze i rehabilitanci pracujący dla San Antonio Spurs, o ile są świetnymi fachowcami w tym co robią, o tyle nie lubią ingerencji ani sugestii, co do diagnostyki i metod leczenia od osób trzecich. Leonard mógł mieć żal do klubu i podejrzewać swojego pracodawcę o nie do końca czyste intencje, gdy w połowie sezonu 2017-18 dostał zielone światło na grę w sytuacji, w której on sam ze swoim udem nie czuł, że jest zdrowy.
A to, że medycy Spurs nie są nieomylni, niech świadczy choćby fakt, że Danny Green, który razem z Leonardem przeniósł się do Toronto, w tym samym sezonie 2017-18, kiedy Kawhi leczył udo, on zmagał się z kontuzją pachwiny. Dopiero latem 2018 roku przy rutynowych badaniach, wykryto że Green grał z uszkodzoną pachwiną, która była w trakcie rozgrywek naderwana, a nie tylko naciągnięta (taką diagnozę postawili Spurs i tak go leczyli).
Według innej plotki, powtarzanej na korytarzach hali Raptors w Toronto, już po przenosinach Leonarda do Kanady, tych dziewięć meczów, w których Kawhi wystąpił w swoim ostatnim sezonie dla Spurs, mogło być w dużej mierze, jeśli nie naciskiem, to silną sugestią klubu, by mimo wszystko przetestował swoje prawe udo w grze.
Do problematycznego uda, trzeba dodać jeszcze historie z lewym kolanem, które regularnie dokucza Leonardowi.
Na początku sezonu Clippers dali odpocząć swojemu liderowi w starciu z Bucks. To rozwścieczyło kibiców, NBA i stacje telewizyjne. Doc Rivers przekonywał, że absencja jego asa, to nic wielkiego, co jeszcze bardziej zaogniło sytuację. Wiadomo, pojedynek Giannisa i Fun Guy’a, to coś, co fani zaznaczają sobie w kalendarzach, a sponsorzy zacierają ręce. Od tamtej pory liga zakazała sadzania graczy bez podania przyczyny. Od listopada zwrot „load management” został zdelegalizowany. Dodatkowo NBA podała do wiadomości publicznej, z jakim rodzajem kontuzji zmaga się Leonard. Clippers i Kawhi mieli o to żal do ligi.
Więc jeśli już mamy ustalone to, że Kawhi Leonard nie jest zdrowy. Jeśli mamy już ustalone, że w jego przypadku inne traktowanie jego ciała, mogłoby źle się skończyć, rzućmy okiem na inne fakty.
To nie było tak, że nagle Raptors wymyślili receptę na produkowanie formy na miarę MVP play-offów i zdobywanie tytułów. Przypomnę raz jeszcze tym, którzy zapomnieli, albo czytają ten tekst nieuważnie – Kawhi zagrał w Spurs tylko dziewięć meczów przed przenosinami do Kanady. Jego load management to było zaplanowane przez lekarzy Raptors przywracanie go do zdrowia. Jeśli zapomnieliście, a ja pamiętam, bo widziałem z pozycji parkietu w Toronto, Kawhi w pierwszej części tamtego sezonu grał na jakieś 70-80% swoich fizycznych możliwości. Zarządzanie jego meczami i minutami na parkiecie, to nie był niczyj kaprys. Zwróćcie też uwagę na to, że w wymianie ze Spurs, Raps nie oddali ani Siakama, ani Anunoby’ego. W zasadzie oddali tak mało, jak tylko się dało. Dlaczego? Bo ta zabawka była uszkodzona!
Nie można zapominać o tym, że 76ers byli blisko objęcia prowadzenia 3:1 w serii z Raps, byli też o jeden farfocel od dogrywki w game 7, w której wszystko mogło się wydarzyć. Pamiętać też trzeba, że Bucks byli o milimetry od prowadzenia 3:0 w Finale Wschodu. No i wreszcie przypomnieć trzeba, że w Finałach zabrakło Kevina Duranta. Więc całe to gadanie, że olewamy sezon, bo już myślimy o play-offach i tytule, bo Kawhi i Raptors pokazali drogę, jest tak bardzo naciągane, że aż śmieszne, że ludzie tego nie widzą, nie rozumieją, nie mogą sobie logicznie z tym poradzić. Nie ma czegoś takiego, jak model Raptors, jak model Leonarda.
Pozwoliłem sobie zażartować, że LeBron wziął sobie wolne, ale przecież prawda jest taka, że po powrocie do Cleveland, od początku sezonu 2014-15 LBJ zmagał się z problemami z plecami oraz kilkoma drobnymi urazami, które go męczyły. Ten urlop odwrócił sezon Cavs, którzy parę miesięcy później zagrali w Finałach, a LeBron był ich najlepszym graczem (mimo, że tytuł zdobyli Warriors). Jego ciało potrzebowało tej przerwy, jak ryba wody.
Trzeba też powiedzieć to jasno, dla tych, którzy może nie mają tego świadomości – zawodowi sportowcy uwielbiają rywalizować, nienawidzą być widzami w meczach swoich drużyn. Jeśli wydaje Wam się, że nagle zdrowi i wypoczęci gracze NBA, będą ulegać nowej modzie i odpoczywać mecze w sytuacji, gdy mogliby iść i walczyć na 100%, to jesteście w ogromnym błędzie i nie rozumiecie natury sportu i sportowców. Gracze uwielbiają rywalizować, uwielbiają wyzwania, chcą cały czas udowadniać coś sobie, swoim rywalom, kibicom, dziennikarzom. Nie musicie obawiać się o to, że Wasi ulubieni zawodnicy będą częściej widywani w garniturach, niż meczowych strojach.

A argument, że kiedyś gracze starali się wystąpić we wszystkich meczach, bo byli twardzi i szanowali kibiców, a dziś się nie starają, bo nie są twardzi i nie szanują kibiców, to jeden z najgłupszych argumentów, jakie można wysunąć w tej dyskusji. W XVII wieku wielka zaraza pozbawiła życia ok. jedną piątą populacji ówczesnego Londynu. Czy to, że dziś nie umieramy na dżumę, źle świadczy o nas czy o naszych czasach?
Larry Bird skończył karierę w wieku 35 lat, po 12 sezonach w NBA. W pierwszych siedmiu latach opuścił tylko 13 meczów, trzy razy zagrał we wszystkich 82 meczach, raz w 80. W ostatnich czterech latach pięknej kariery, zaczęły nękać go poważne problemy zdrowotne i to one zmusiły go do zakończenia zawodowego grania. W sezonie 1988-89 zagrał tylko w sześciu meczach ze względu na operację obu pięt. W swoim ostatnim roku, przez problemy z plecami, Bird zdołał zagrać tylko w 45 meczach. Nie mamy gwarancji, możemy jedynie pokusić się o przypuszczenie, że bogatsi o wiedzę, jaką dysponujemy dziś, w dziedzinie treningu i regeneracji ludzkiego ciała, być może kariera Larry’ego Birda byłaby dłuższa i zdrowsza, szczególnie w jej ostatniej fazie. Nie miejcie żalu do sztabów medycznych poszczególnych drużyn, że te monitorują zdrowie i zużycie materiału swoich graczy. Nie miejcie pretensji do technologii, która dziś pozwala monitorować mikrourazy, co w rezultacie zapobiega poważnym kontuzjom. Takie mamy czasy. Kiedyś naprawiało się samochody młotkiem i śrubokrętem. Dziś diagnostykę zaczyna się od kabla USB i komputera.
Byłem na meczu Thunder bez Westbrooka i KD. Byłem na meczu 76ers bez Embiida. Byłem na meczu Hornets bez CP3. Byłem na meczu Wizards bez Arenasa. Byłem na meczu Suns, w którym Amare zagrał tylko kilka minut. Hej, byłem na meczu Raptors, w którym Kawhi siedział na ławce! Byłem na wielu innych meczach wielu innych drużyn bez swoich gwiazd w danym starciu. Ani razu nie pomyślałem, że NBA mnie oszukuje, lekceważy czy nie traktuje poważnie. To tak, jakby iść do zoo i mieć pretensje, że lew nie pokazał kłów, a słoń nie zagrał na trąbie.

Jak już tak sobie szczerze rozmawiamy, to zdradzę Wam jeszcze coś – Wy też jesteście trochę winni. Wy i niektórzy ludzie mediów. Świadomie, lub nie spłycacie znaczenie sezonu regularnego. Opowiadacie o nieważnych meczach, o nieważnych okresach w trakcie rozgrywek. Chwalicie się, że NBA dopiero zaczynacie oglądać w play-offach, bo tam to się dopiero gra. Żartujecie sobie, że ziewacie na koszykówkę NBA w lutym, w marcu, i cholera wie, kiedy jeszcze. Skoro wielkość zawodników mierzycie przez pryzmat liczby tytułów, występów w play-offach, skoro sezon regularny, to zło konieczne, to po co się starać? Czego właściwie chcecie? Z jednej strony mają grać, ale z drugiej mogą nie grać, bo to i tak nieważne mecze. To jak ma być, żeby było dobrze?
Problemem naszych czasów jest też to, że kibice czują jakąś wewnętrzna potrzebę natychmiastowego wyjaśnienia wydarzeń, które obserwują w danym momencie, w kontekście historycznym. Zamiast cieszyć się grą tu i teraz, taką jaka ona jest, ludzie potrzebują odniesienia, żeby od razy zważyć i zmierzyć dane wydarzenie. Zauważyliście, że ostatnio gracze, ich występy i ich historie są albo “G.O.A.T.” albo “śmieć”, bez żadnej przestrzeni pomiędzy? Nie jest to dla Was nienormalne? Jest tyle miejsca między najlepszym w historii, a śmieciem, ale ludzie tak łatwo dają się kupić tej polaryzacji.
Jesteście, wespół z mediami, też winni, bo zasiadacie do meczów z nastawieniem, że zobaczycie coś, czego nie widzieliście wcześniej. Jak LeBron rzuci 17 punktów, to pójdziecie do swoich platform w internecie i napiszecie, że się kończy. Jak Harden rzuci 50 punktów, to nic nie powiecie, bo to już tylko liczba, która po Was już spływa. Ciężko Was zadowolić, bo w XXI wieku staliście się świadomymi konsumentami, którzy wymagają rozrywki na poziomie. W dobie oglądania „ambitnych” seriali, które potem są szeroko komentowane i oceniane w sieci, są pewne ośrodki (tak je nazwę) w obrębie NBA i mediów z nią związanych, które na siłę forsują, powiedziałbym pewien ruch, w myśl którego koszykówka ma być sprowadzona tylko do pustej rozrywki. Chodzi o to, żeby trzymając przy sobie fana koszykówki, pójść na żniwa i przynieść ze sobą po prostu widza, konsumenta z pieniędzmi, który na dzisiejszy wieczór jeszcze nie zdecydował, co wybrać – dobry serial, może jakiś mecz NBA, może coś innego. Dla takich kibiców wspomniane 17 punktów LeBrona, to zmarnowane pieniądze i czas. Nic go nie oczarowało, a zapłacił i miał wymagania. Dla mnie wyjątkowe mecze, przeplatane średnimi, czy nawet słabymi, są nawet lepsze, bo po pierwsze te wyjątkowe smakują jeszcze lepiej, a te zwykłe przypominają, ile wysiłku, ile pracy trzeba włożyć w to, żeby grać w NBA i się w niej utrzymać. No i bądźmy szczerzy – tych zwykłych, średnich meczów, jest więcej, niż tych monumentalnych, ale taki przecież jest sport. Rozumie to ten, kto ogląda NBA, bo jest fanem koszykówki.
Zatem jeszcze raz, dla tych z tyłu, co nie słuchali – load management nie jest problemem. Termin został wymyślony dla jednego gracza i w zasadzie tyczy się jednego gracza, który zdrowy nie jest i tak musi być prowadzony. Są oczywiście inni zawodnicy, na przykład Joel Embiid, którego zdrowie i zagrane minuty są pod stałą obserwacją. I co w tym złego? Co złego w tym, że nie zobaczymy jakieś gwiazdy raz na ileś spotkań? Nasza, to znaczy ich wiedza medyczna, jest tak zaawansowana, że pozwala tak żonglować obciążeniem, żeby zminimalizować ryzyko odniesienia poważnych, długotrwałych kontuzji. Jeszcze raz – nie daj się wciągnąć w narrację, że w 100% zdrowy i wypoczęty zawodnik, świadomie opuszcza mecze, bo jesienią już myśli o play-offach w maju i czerwcu. To jest niedorzeczna, nielogiczna bzdura.
Nie wrócą już czasy, w których zawodnicy zabijali się, żeby zagrać w 82 meczach, choć nadal dla wielu jest to jakiś cel. Dziś o regeneracji i odnowie biologicznej wiemy więcej, niż 30 lat temu. Wierz mi, Larry Bird z pocałowaniem w obie dłonie poddałby się pod load management, co zapewne przedłużyłoby jego karierę, albo przynajmniej spowodowało, że ostatnie lata w NBA nie stały pod znakiem nieustannego bólu.
I to chyba tyle ode mnie w tej kwestii.
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet. Opublikowany został tam kilkanaście dni temu.

4 comments on “Dwa słowa na temat load managementu

  1. Bzyk99

    Przekonałeś mnie:)
    Zacny tekst, też opowiadam się po stronie sportu a nie rozrywki, choć Amerykanie są mistrzami łączenia pierwszego z drugim. Jestem z tych co noce zarywają raczej w PO, bo RS jest na dotarcie się mistrzowskich składów i nabijanie statsów pod kontrakty dla Hardena i Westa:)

    Reply
  2. andybulat

    Dzięki Karol.
    Miałem przerwę i od kilku dni „tu” nie byłem, ale za ostatnie kilka tekstów … łapka z kciukiem w górę. Fajnie poczytać coś o NBA nie w „tonacji” pudelka.
    Choć czasami jest trudno … jak przy tym meczu MIL-PHI. Nastawiałem się na bitwę a … mecz był taki, że … jednym wychodziło wszystko a MIL jakby im hamulec zaciągnęli. Więc trochę byłem zawiedziony.
    Pozdrawiam. Czekam na następne.
    Andrzej

    Reply
  3. ToTylkoJa

    Witam.
    Po pierwsze porównanie olewania kibiców przez graczy/kluby do dżumy jest strasznie słabe.
    Po drugie Larry kłopotów z plecami nabawił się przy przy jakiś pracach domowych bo lubił robić wszystko sam (układanie kostki czy coś) więc load management by raczej niewiele wniósł.
    Po trzecie ostatnio czytałem biografię Raya Allena, w której zaznaczył, że nie odpuszczał nigdy bo może jakiś dzieciak pierwszy raz (i może ostatni) wybrał się na mecz aby go zobaczyć więc nie chciałby go zawieźć.
    Pod tym ostatnim się podpisuję, czasem gracze łapią kontuzje już w grach przedsezonowych więc l-m niewiele tu pomoże. A co z przedłużeniem kariery? Jeśli miałbyś do rozegrania zdrowotny limit 1000 meczów w sezonach regularnych to jakbyś je rozłożył. Bo ja grałbym pełne 12 lat. Może ktoś inny wolałby grać 20 po 50 meczów w sezonie ale nie widzę tutaj przewagi. To jest praca – nie robimy sobie przerw aby kiedyś tam nie zachorować – robimy sobie przerwę kiedy jesteśmy chorzy (a czasem nawet wtedy nie, podobnie jak najwięksi gracze). Jordan, Kobe, Bird przez swoje podejście do gry, chorobliwą chęć rywalizacji zawsze będą mieć inny status w historii niż Kawhi, nieważne ile tytułów zdobędzie.

    Reply
  4. Pingback: Śliwki vs Robaczywki w Bańce vol. 4 – Karol Mówi

Skomentuj Bzyk99 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.