Finały z gwiazdką *

Nie jestem z tych, co to sprawdzają na opakowaniu ile trzeba gotować makaron. Nawet jeśli jest to makaron o kształcie i grubości, których nigdy nie znałem. Odważnie, powiadasz? Może. W trakcie gotowania wyciągam, misternie odizolowuję widelcem, albo takim drewnianym czymś, pojedyncze sztuki i sprawdzam, czy już są gotowe. I wtedy zawsze z tyłu głowy, a raczej gdzieś koło któregoś z uszu, przeważnie lewego, słyszę tego Włocha z kilkudniowym zarostem, który milionowy raz mówi mi, że makaronu nie można przegotować, że on musi jeszcze dojść w sosie, czy innym daniu, a i tak na końcu nie ma być za miękki. Zamilcz, Włochu! Zły jestem na niego, że mam go w uchu. A raczej na siebie zły jestem, że mam go w uchu, że go słucham, choć go nie słucham. To znaczy słucham, ale nie chcę. To coś jak wtedy, kiedy ni stąd, ni zowąd ktoś Ci powie „a teraz przez pięć najbliższych minut nie myśl o niedźwiedziu polarnym.” Poważnie. Przerwij sobie to czytanie i przez pięć najbliższych minut nie myśl o niedźwiedziu polarnym…nie ma za co…i zarazem wybacz. Al dente.

Co to ma wspólnego z NBA, z Finałami 2021? A no nic. A musi mieć? Może jest gdzieś w świecie jakiś makaron Di Vincenzo? Brzmi dobrze. Gotowałbym. Al dente Di Vincenzo (głosem Gino D’Acampo) I wtedy mielibyśmy płynne przejście od makaronu do NBA. A jak nie ma, to nie.
Wszedłem do archiwów mojej strony, żeby ustalić kiedy zacząłem robić takie swoje małe relacje z Finałów NBA. Zdawało mi się, że zacząłem w 2015 roku, bo tak nawet zapowiadałem Finały 2018, ale jak pogrzebałem mocniej, to wyszło mi, że robiłem to również i w latach wcześniejszych, co w sumie dziwić nie powinno, bo przecież mam tę stronę od 2006 roku. Can you imagine? Trochę przemyśleń z meczowej nocy dnia następnego. Taki zrzut myśli i spostrzeżeń, żeby oczyścić głowę, żeby pod prysznicem szumiała mi tylko woda.

Przerwałem swoje finałowe relacje w 2019 roku, bo poleciałem na Finały do Toronto. Uważam to za wystarczający powód, żeby przerwać. Swoją drogą napisałem trzy super teksty z tamtego wyjazdu. Nieskromny, zarozumiały? A jakże! Między innymi za to wchodzisz na tę stronę. Poza tym rozmawiamy o faktach, więc dlaczego miałbym nie nazywać rzeczy po imieniu. Oj, wiesz, dałam za mało proszku do pieczenia, nie wiem czy dobrze wyszło. Spróbuj. Najwyżej zostawisz.”  Ja wiem, że dobrze wyszło. Zobacz sobie – TUTAJ o Toronto LeBronto, a TUTAJ oraz TUTAJ prosto z kuchni Finałów NBA, czyli stamtąd, gdzie nie docierają twórcy NBA treści z innych polskich stron. Również fakty.

W 2020 roku urodziło mi się (drugie) dziecko. To też uważam za wystarczający powód, żeby nie wracać z relacjami. Dziecko urodziło mi się 29 września, koło godziny 21.00. Na 30 września zaplanowany był mecz otwierający Finały 2020. Nie tak się umawialiśmy, Adam. W żadnym scenariuszu NBA nie miała nigdy grać we wrześniu.
Nastawiłem sobie budzik, przygotowałem komputer, słuchawki, zaciągnąłem kotarę w szpitalnym pokoju tak, żeby blask nie przeszkadzał ani maleństwu, ani jego mamie. I gdy wszystko to zrobiłem, nagle dotarła do mnie myśl. Maleństwo – szaleństwo. Koło mnie leży mały człowiek, którego kilkanaście godzin temu jeszcze nie było na tym świecie. Obok leży jego matka, moja żona, która stoczyła prawdziwą walkę, żeby to dziecko wydać na świat. F*&% that! Co ja tu odp..alam? Wyłączyłem budzik w cholerę i poszedłem spać. Jak to powiedział Muhammad Ali „Człowiek, który widzi świat w taki sam sposób w wieku 50 lat, jak postrzegał go mając 20 lat, zmarnował trzydzieści lat swojego życia.” To tylko NBA, tylko koszykówka, tylko sport.
Tamte Finały 2020, to były Finały z gwiazdką. Ale ich jedyną gwiazdką było to, że ich nie oglądałem na żywo. Finały NBA oglądam od 1991 roku. Na żywo, po nocach, od jakiegoś 1994-95 roku. Nieprzerwanie. Do tamtego roku. I wiesz, co? Chyba nadal nie obejrzałem wszystkich sześciu meczów, które rozegrano wtedy w bańce. Highlighty, statystyki, opinie, tak. Ale całych spotkań nie. Po każdej meczowej nocy miałem plan, żeby w ciągu dnia nadrobić. Nadrobiłem pierwszy i ostatni mecz – to na pewno. Ale czy nadrobiłem te w środku, to nie pamiętam. Chyba nie.
I to jedyna gwiazdka, którą można doczepić do tamtych Finałów. Jak pamiętacie, z różnych stron, na różnych etapach trwania bańki, pojawiały się pytania czy mistrz 2020 roku powinien zostać opatrzony gwiazdką z racji takich, a nie innych okoliczności. Absolutnie nie! A jeśli już, to ta gwiazdka oznaczać powinna, że mistrzowska drużyna wykonała znacznie cięższą pracę, niż w normalnych okolicznościach. Bańka była próbą charakterów, testem na walkę z radzeniem sobie z życiem w zamknięciu, bez rodzin i przyjaciół. Testem na płynność w adaptowaniu się do niecodziennych warunków. Mistrz 2020 roku jest pełnoprawnym mistrzem NBA.

Wiadomo, że skrajne opinie się sprzedają i niosą w internecie, niestety, więc byli też tacy, którzy szli krok dalej i opowiadali, że bańkowym tytułem LeBron scementował swój status GOATa, bo Jordan nigdy nie miał tak trudno. Chciałem tu napisać – idź polej solonego śledzia miodem, potem go zjedz. Za trochę poczujesz się jak ja, gdy słyszę tego typu tejki. Ale później pomyślałem, że to wcale nie musi być zła kombinacja. Szwedzi jedzą śledzie na tyle sposobów, że wcale bym się nie zdziwił jakby takie połączenie istniało i było dobre. Ja nie wiem, bo ryba jest ostatnią kulinarną opcją, po którą sięgam, gdy mam wybór. Więc zapomnijcie o śledziu. Nie myślcie o nim. Nie tylko przez najbliższych pięć minut, tylko tak ogólnie. LeBron jest na tyle dobry i na tyle dużo zrobił już w NBA, że nie potrzebuje tych wszystkich żenujących przypupasów w mediach, którzy prześcigają się w tworzeniu absurdalnych narracji, żeby wzmacniać wydźwięk jego legacy. Gdybym był LeBronem, to byłbym zakłopotany tym, co oni robią i w jaki sposób to robią.

Pamiętam, jak w pierwszej kwarcie pierwszego meczu było 23:10 dla Heat. W internecie, na gorąco, zaczęły już pojawiać się głosy, co to będzie jak LeBron nie dostarczy? A potem zrobiło się 31:28 dla Lakers. To plus kontuzje Dragica i Adebayo oznaczało, że Finały kończą się, zanim dobrze się zaczęły. Ale nie grzebmy w trupach.

Szybko do przodu do tych Finałów. Gdy to piszę, jest 2:0 dla Suns i seria z Arizony przenosi się do Wisconsin. Mistrz tych rozgrywek też nie będzie miał żadnej gwiazdki przy swoim tytule. Na wymioty mi się zbiera, nie jak po śledziu w miodzie, bo mamy ustalone, że to jednak może być dobre, gdy słyszę takie opinie. Tak, AD nie był zdrowy, a LeBron grał na jakieś 74% (skąd to 74 mi wyszło? A tak, żeby znów kupić Twoją uwagę). Tak, Jamal Murray w ogóle nie grał. I wreszcie tak, Kawhi doznał kontuzji w trakcie serii z Jazz, a z nim Clippers być może przeszliby Suns. Z drugiej strony, tam na Wschodzie, gdyby KD miał mniejsze stopy, albo Harden zdrowe udo, to pewnie i Bucks w tych Finałach by nie było. Ale co z tego? Zdrowie, kontuzje też są częścią tej gry. Suns i Bucks to znakomite drużyny. Te Finały są wizytówką NBA. To jest poziom godny ostatniej serii sezonu. Nie licząc małych rynków, to historie z tych Finałów, bez żadnych wielkich zabiegów, będą reklamowały ligę jeszcze długo po ich zakończeniu. Więc gdy ostatecznie CP3 lub Giannis odbierać będą statuetki MVP Finałów, to wszyscy inni będą mogli tylko cmoknąć ich w ich czarne tyłki. Wszystko będzie zasłużone, wybiegane, wypocone, wywalczone, a nie dane za darmo.
Tu też będą historie do opowiedzenia.

Fascynuje mnie jaką przemianę przechodzi w tych play-offach Giannis. Jak redefiniuje samego siebie na parkiecie, jak odkrywa w sobie i swojej grze kolejne poziomy. Chyba zaczyna rozumieć, że jego gra, to jest atakowanie blisko kosza, i to nie jest żaden powód do wstydu. Nawet w dzisiejszych czasach. A to, że wrócił na swój poziom po tak makabrycznie wyglądającym wygięciu kolana, to jest żywe świadectwo tytanicznej pracy, jaką wkłada w swoje przygotowanie. Ty, spiesząc się czasem na autobus, musisz przeskoczyć jakąś kałużę. Czasem źle staniesz i boli Cię stopa jeszcze parę dni. On robi 42/12/4/3/1 w Finałach NBA. Pomyśl o tym.
Fascynuje mnie też Chris Paul. Jak zamknął serię z Clippers, żeby przypadkiem, jadąc do Phoenix na game 7 nie śniły mu się koszmary dotyczące zmarnowanego 3:1. Konduktor Chris Paul. Gdyby CP3 był kontrolerem ruchu w Smoleńsku, to Tu-154 nigdy nigdy nie zderzyłby się z brzozą. Gdyby CP3 był pracownikiem Wizzaira, albo Ryanaira, to ku..a nigdy byś na pokład nie wszedł z dodatkową, nieopłaconą, sztuką bagażu. Nawet tą taką skitraną w kożuchu, hasztag karate po polsku. Gość jest wow, gość jest tym wszystkim, co chcesz oglądać u zawodowego sportowca. Jem te Finały łyżkami i Tobie radzę to samo. Kto by nie wygrał, będę ukontentowany. Jestem pół na pół w delikatnym kibicowaniu. Odwołując się to do quasi-sprawiedliwości, to może powinienem trzymać kciuki trochę bardziej za CP3, bo 36 lat, bo 10 lat starszy od Giannisa, bo Grek jeszcze się nagra i nawygrywa w swojej karierze. Kiedyś, jak miałem bodaj 22 lata, to brałem udział w nieistniejącym już teleturnieju „Najsłabsze Ogniwo” w TVN. Po rundzie, w której byłem najlepszy, zdarzyła mi się runda, w której byłem najgorszy, obok Piotra, lekarza z Bydgoszczy. O tym, kto odpadnie decydowała pewna pieśniarka z Lublina, której imienia już nie pamiętam. Padło na mnie, bo „Karol jest młody, jeszcze się nagra i nawygrywa w teleturniejach”. Być może dlatego nie kupuję takich argumentów.

A wracając do dzieci. Mam ich teraz dwójkę. 3peat na 99.9% nie zrobię. No, chyba że w innych organizacjach, jeśli wiesz, o czym mówię. W sumie, to sam nie wiem, o czym mówię. Nie mam tyle czasu na pisanie o NBA, ile bym chciał. Ale mam go wystarczająco dużo, by być w grze i dalej działać w tym biznesie. Czasem, owszem, muszę odpalić swoje wewnętrzne Mamba Mentality, gdy moje dwa małe mistrzostwa płaczem, nie słowem, próbują przekazać mi, że nie do końca jest dobrze w danym momencie. Staram się patrzeć na to z dystansu, bo wiem, że mój syn już nigdy więcej nie będzie niespełna trzylatkiem, już nigdy więcej nie będzie taki mały. Tak samo, jak moja 9-miesięczna córka. Ona też już nigdy drugi raz nie będzie uczyć się trzymać równowagi podczas siedzenia, raczkować. Już nigdy nie urośnie jej pierwszy ząb. Więc wszystko jest dobrze. Bluźnierstwem i skrajną niewdzięcznością byłoby narzekać. Udanych Finałów życzę!

6 comments on “Finały z gwiazdką *

  1. Iluzjonista

    A czy jeżeli 7 mecz finałów odbywałby się w Boże Narodzenie to wtedy byłyby to wreszcie finały z Gwiazdką, czy też nie? 😀 Żart, dzięki za kolejna solidną dawkę logicznego myślenia i zdrowego rozsądku.

    Reply
  2. Krzysiek

    Jak zawsze nad wyraz przyjemnie czyta się takie treści, opisywane z meta (meta-meta?) poziomu. Te (siłą rzeczy) subiektywne spostrzeżenia są właśnie (również jednostkowo z racji konieczności) największą istotą. Czuć tę transcendencję, że słowa nie są w stanie oddać odczucia. A tym bardziej ducha. I to wyjątkowa cecha wzbudzić taką (takie) emocję słowami, której nie da się oddać słowami… właśnie słowami.

    Reply
  3. Bobson

    Świetny tekst. Też nie rozumiem ludzi, którzy mają jakiś problem z tymi finałami, np. Znyk.

    Osobiście taki wlasnie final sobie życzyłem na początku playoffs. Jestem za Phoenix, bo chce tytułu dla cp3… No i ta cała otoczka, The Valley… Koszuli, parkiet… Należy się im…
    Poza tym te finały super się ogląda!
    A Giannis? jeszcze pokaże!!!

    Reply
  4. airbobo

    posiadanie pasji i jej pielęgnowanie/ rozwijanie z pewnością pomaga w byciu szczęśliwym – super, że mimo nienajłatwiejszych okoliczności nadal jesteś blisko NBA i nam jej trochę zza kuchni przemycasz – dzięki Karol! 🙂

    Reply

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.