Nie żyje Kobe Bryant!

Informacja o tragicznej śmierci Kobe Bryanta pojawiła się kilkanaście minut temu na portalu TMZ. Jest to strona plotkarska, której bardziej, niż na treści zależy na sensacji i zasięgach. Łudziliśmy się, że to chory żart. Niestety! Coraz więcej poważnych źródeł potwierdza, że Kobe Bryant zginął w katastrofie śmigłowca. Do zdarzenia doszło na wysokości miejscowości Calabasas w Kalifornii. Obok Bryanta, na pokładzie śmigłowca było siedem osób i pilot. Jedną z nich (niestety to też już potwierdzone) była jego 13-letnia córka Gianna. Ekipa leciała na mecz drużyny Gianny. Maszyna, po uderzeniu w ziemię, stanęła w płomieniach, a akcję ratunkową utrudniły zarośla, które zaczęły się palić.

Jestem w szoku! Zapewne tak samo, jak Wy. Ja jestem w szoku podwójnym, bo mój tata jest pilotem śmigłowcowym. Pracuje w TOPRze. To nie jest łatwa praca. Za każdym razem, gdy startuje, liczy się z tym, że na ziemie sprowadzać będzie ciała, nie tylko poszkodowanych ludzi. Żaden jego lot nie jest łatwy, ani przyjemny. Patrzę więc na to makabryczne doniesienie z dwóch perspektyw. Z jednej – zginął człowiek, tak po prostu. Ale tak się składa, że ten człowiek, to jeden z najwybitniejszych koszykarzy w historii NBA. Zginął w wieku ledwie 41 lat. Zginął dopiero u progu drugiego rozdziału w swoim życiu na sportowej emeryturze. Wraz z nim zginęło jego dziecko. Życie jego żony Vanessy i trzech pozostałych córek zmieni się na zawsze.

Z drugiej perspektywy bardziej osobistej. Pracę mojego taty chyba bierzemy w rodzinie za coś zbyt pewnego, podczas gdy każdy jego start, to większe lub mniejsze narażanie własnego życia. Czasem o tym myślę, ale od razu odpycham od siebie czarne scenariusze.
To chyba nie czas i miejsce, żebym napisał jakiś utarty frazes w stylu „powiedzcie swoim bliskim, że ich kochacie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy okazja do tego zostanie Wam zabrana.” Ale jak się nad tym chwilę zastanowię, to chyba właśnie to jest najlepsze, co można w takich chwilach zrobić. Albo ja nie jestem na tyle mądry, żeby wymyślić coś innego.
Za szybko, Kobe! Nosz k…a za szybko!

5 comments on “Nie żyje Kobe Bryant!

  1. M.

    Ehh, oglądam sobie Igę Świątek w Australian Open, w międzyczasie wchodzę na bloga, a tu taki news… Zmrożona krew w żyłach i niedowierzanie. Brak słów. Skoro zwykły fan NBA z Polski ma łzy w oczach po takiej wiadomości, to nie chcę sobie wyobrażać, co czują najbliższe osoby z jego otoczenia. Żółta koszulka z numerem 8, to był drugi trykot NBA, który sobie zakupiłem, oczywiście zaraz po Jordanie. Odszedł idol mojego dzieciństwa. Jeszcze paradoks, że kilkanaście godzin przed katastrofą dowiedział się, że traci trzecie miejsce na liście najlepszych strzelców w historii ligi. Dużo tego. Swoją drogą Pan, Panie Karolu, też musi przeżywać chyba najintensywniejszy emocjonalnie okres, jeśli chodzi o NBA, bo najpierw pytanie zadane Jordanowi na konferencji, czego mega gratuluję, bo dla kogoś, kto wychował się na NBA lat 90., to niesamowita sprawa, a wczoraj taka wiadomość…

    Reply
  2. Ag.Ent

    Muszę przyznać, że długo nie lubiłem Bryanta. Kiedy w 2010 roku w finałach konferencji Lakers grali przeciwko Suns, kibicowałem oczywiście Suns (jak zawsze). Ale kiedy w końcówce 6. meczu Kobe trafił fadeawaya nad Grantem Hillem, nagle do mnie dotarło, że patrzę na arcymistrza. W finałach przeciwko Celtics (których też lubię) – i od tej pory już zawsze – byłem po stronie Kobego. Bo dla mnie to Kobe był Jordanem.
    R.I.P., Mamba.

    Reply
  3. Paweł

    Właśnie jestem na etapie czytania książki o TOPRze autorstwa Beaty Sabały-Zielińskiej. Poruszająca lektura. Słowa uznania dla Twojego taty.

    Reply

Skomentuj Paweł Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.