Śliwki vs Robaczywki 2019-20 Vol.2

Dzień dobry. Nie będę przedłużał we wstępie, bo wyszło trochę sporo tekstu. Dzięki za podsyłanie własnych propozycji i przemyśleń. Jak wiecie, interakcja z czytelnikami, wiele dla mnie znaczy, więc nie wahajcie się pisać.

Kolejność, jak zawsze, dość przypadkowa.

– Zacznijmy od tego, że w okołokoszykarskich mediach jest zbyt dużo złej treści. Treści płytkiej, słabej, bez żadnej wartości. Ubolewam na tym, bo jest wielu świetnych amerykańskich dziennikarzy, którzy mają stały dostęp do graczy, trenerów, menadżerów. Aż tak bardzo nie interesują mnie ich własne opinie, ale oni jako łącznicy między tym żywym światem NBA a kibicami, to jest rzecz, która ostatnio straciła niestety na znaczeniu. A szkoda, bo z własnego doświadczenia wiem, jaką wartość ma bezpośredni dostęp do NBA. Przekonuję się o tym za każdym razem, gdy sam mam okazję być tam na żywo. Możliwość tworzenia treści, której nie ma nikt. Możliwość rozmawiania z graczami i robienia z tego ciekawego materiału. To jest niesamowity i bezcenny komfort, gdy buduje się relacje z graczami. Niestety dziś liczą się przede wszystkim czas pojawienia się informacji oraz jej nośność, a raczej potencjał do klikalności. Wartość i jakość przekazu drastycznie poleciały w dół. I oczywiście nie jest to problem ostatnich dwóch tygodni. Co raz wyskakuje mi gdzieś Alex Caruso. Internet dostał wścieku pupy na jego temat. Wygląda na to, że dla internautów stał się nowym Brian Scalabrine’m. Nieśmiało pytam dlaczego? Przecież Caruso, to jest normalny koszykarz. Naprawdę nie rozumiem zjawiska. On nie pojawił się w Lakers z jakiegoś reality show. Nie jest małpą z zoo, nie jest tresowanym pudlem, żeby za każdym razem, gdy zrobi coś na parkiecie, szaleć na ten temat. I oczywiście, sami wiecie, że za każdym razem ma to drwiące zabarwienie. Tak, ku..a zmieńmy logo NBA na dunkującego Caruso. Idź do domu pijany internecie!
Albo włosy LeBrona. Tak, gość grubo przed trzydziestką zaczął łysieć. A internet zaczął traktować jego włosy, jak…już sam nie wiem co. Niech tylko ktoś, gdzieś zrobi kroki, niech tylko ktoś gdzieś kogoś scrossuje, niech tylko ktoś, gdzieś kogoś pchnie. Możesz mieć pewność, że będziesz oglądać to ze wszystkich stron.  I tak codziennie. W obrębie tego, co śledzę w mediach społecznościowych, co jest związane z NBA, muszę najpierw przekopać się przez tonę gnoju, żeby dostać się do wartościowej treści. Oczywiście nie jest to problem tylko NBA. Ogólnie w internecie jest za dużo słabej jakościowo treści.

– Parkiety Clippers i Nets. Wiem, to kwestia gustu. Internet rozpływał się nad parkietem Nets, gdy pojawiły się jego pierwsze zdjęcia. Wielu moich kolegów dało mu kciuk w górę. Mi się nie podoba. Choć przyznam, że wrażenie jest dość ciekawe. Nie podoba mi się to, bo uważam, że nie ma nic lepszego, niż normalny drewniany parkiet w kolorze…drewna? Nie chciałbym, żeby doszło do sytuacji, w której za parę lat każdy klub będzie miał swoją wersję parkietu.
Parkiet Clippers nie podoba mi się dlatego, że wygląda, jak parkiet wielu innych drużyn, ale nie Clippers. Ta organizacja robi rebranding. Na wielu płaszczyznach wychodzi im to dobrze. Z parkietem nie do końca im to wyszło. Na początku listopada Clipps grali u siebie ze Spurs. Ciężko było powiedzieć kto gra w roli gości.

– Śmieszy mnie szydzenie z obecnych Warriors. Śmieszą mnie także narracje, według których drużyny NBA i poszczególni gracze teraz się dodatkowo motywują na mecze z Warriors, żeby „sprać ich na kwaśne jabłko”. A tak przy okazji, to zawsze chciałem móc użyć tego zwrotu w tekście o NBA. Sprać ich za tych ostatnich pięć lat, w których to oni przejechali się po lidze, po historii NBA, po wielu rekordach. A robili to niekiedy w buńczuczny i arogancki sposób. No wiesz, te wszystkie parady Greena, shimmy i nonszalancja Curry’ego. I teraz wracam na moment do punktu pierwszego – błoto treść. Teraz już się trochę uspokoiło, szczególnie po kontuzjach Greena i Curry’ego. W pierwszych meczach internet wręcz kipiał od tego, jak to Warriors są bici, jak to teraz mają za swoje. No to opowiem Ci, jak to jest. Tamtych lat nikt nie zmaże. Choćby bił na kwaśne jabłko, aż po horyzontu kres, to Twoja ulubiona drużyna zdobyła zero tytułów w ostatnich latach (no chyba, że kibicujesz Cavs lub Raps), a Warriors trzy. Po drugie, wymień mi ze dwóch graczy Warriors z tego sezonu, którzy nie nazywają się Curry, Green albo Russell ewentualnie Cauley-Stein. No dobrze, teraz wszyscy jesteśmy mądrzejsi o Erica Paschalla, Jordana Poole’a i może kogoś jeszcze. Nieważne. Chodzi o to, że Ci bici Warriors, to nie są tamci Warriors. Bez weteranów, bez Klay’a. Więc jaka to jest satysfakcja? Przecież Ci ludzie jedną nogą są poza NBA.
Dalej – amerykańskie media, oczekiwały od Curry’ego sezonu na poziomie MVP i wciągnięcia drużyny do play-offs. Dobrze, sam spodziewałem się po nim wyśmienitych rozgrywek. Przy czym ja nie mówiłem, że Curry teraz coś musi, bo jak nie to wypadnie z jakichś all-time rankingów lub rozmów o nich. Co najlepsze, najpierw te same media 3-4 lata temu, bez żadnego historycznego uzasadnienia wpychały Stepha do konwersacji o jakieś miejsce na liście najlepszych w historii. Dziś te same media sugerują, że w związku z tym teraz coś musi. Nie, nie musi. Nie musi absolutnie nic. Jak dla mnie jest rewolucjonistą gry, świetnym koszykarzem, który już zapisał się w historii NBA, ale w żadnym scenariuszu jego nazwisko nie pojawi się w jednym zdaniu z Jordanem, LeBronem czy Magic Johnsonem. Ale w żaden sposób nie umniejsza to jemu i jego postaci. Rozumiesz? Najpierw media forsują fałszywą narrację na jego temat. Potem niesprawiedliwie na niej żerują. Ja się z tym nie zgadzałem od samego początku, co przez niektórych było brane swego czasu za hejtowanie Warriors. Nic bardziej mylnego. A to z kolei płynnie przenosi nas do kolejnego punktu.

– No i widzisz? Nie ma czegoś takiego jak te mityczne systemy gry, jak ta legendarna kultura organizacji. To takie modne w ostatnich latach hasła. Mamy system, jesteśmy lata świetlne przed innymi. Mamy kulturę organizacji, wierzymy w relacje i szeroko rozumiane szczęście. A prawda na ten temat jest taka, że Jak nie ma talentu i silnych osobowości, to nie ma ani systemu, ani kultury. System Steve’a Kerra, to nie system gdy zamiast Curry’ego i Thompsona a najlepiej i KD masz ludzi, których nazwisk nawet nie chce mi się sprawdzać. Jak nie masz Duncana, to nawet ten cichy i skromny Kawhi wypina się na Twoją kulturę organizacji. Prawda? Jak dobry jest Steve Kerr? Jak dobry jest Luke Walton? Jak 39:4, które zrobił w części rekordowego sezonu 73:9 Warriors? Czy może jak 98:148 w trzy lata z Lakers? Albo 3:6 z Kings?
To są te słynne narracje, które ktoś Ci opowiada i ukierunkowuje Cię, jak masz myśleć. Zobacz, Celtics zagrali game 7 Finałów Wschodu w 2018 roku w okrojonym składzie. Co krok słyszeliśmy “Brad Stevens”. Ludzie mieli tak mokre sny na jego punkcie, że nawet ktoś w USA poszedł krok dalej i podjęto dyskusję, z którym numerem draftu poszedłby trener Stevens. Z żadnym! Dwóch gości, którzy nie dostali się w drafcie do NBA, prowadzeni przez, dajmy na to Jurka Brzęczka, kontra ja i Ty prowadzeni przez Gregga Popovicha. Kto by to wygrał? Więc mi nie opowiadaj, który numer w drafcie miałby Stevens. Więc nie piłuj sobie klawiatury na to, jak dobry/zły jest dany trener. I nie opowiadaj jaką to „rodzinną” organizacją nie jest ta czy tamta drużna, jak nigdy nie byłeś w ich budynku, nie siedziałeś w szatni.

– Żyjemy w czasach, kiedy ludzie szukają, czują jakąś wewnętrzna potrzebę natychmiastowego wyjaśnienia wydarzeń, które obserwują w danym momencie, w kontekście historycznym. Dajmy na to Luka Doncic zalicza jakąś serię. Co to znaczy? Gdzie umiejscawia go to w historii? Zamiast cieszyć się grą tu i teraz, taką jaka ona jest, ludzie potrzebują kontekstu, odniesienia, żeby od razy zważyć i zmierzyć dane wydarzenie. Zauważyliście, że ostatnio gracze i ich historie są albo „G.O.A.T.” albo „śmieć”, bez żadnej przestrzeni pomiędzy? Mój Bożej! Jest tyle miejsca między najlepszym w historii, a śmieciem, ale ludzie tak łatwo dają się kupić tej polaryzacji, na końcu której są tylko…klik, kliki. Pomyślcie o tym. Rzeczy wybitne dzieją się czasem, dość rzadko. Rzeczy tragiczne też raczej nie za często. Zwykle mamy do czynienia z czymś…zwykłym, normalnym? Co w tym złego?

– W podobnym tonie. Ostatnio coraz mniej nocy poświęcam jej. Poświęcam swoje noce jemu. Ale bez obaw, mecze oglądam z odtworzenia. Zanim to zrobię, już od rana zaczynają bić mnie opinie. Mówi mi internet, że starcie Mavs z Lakers to było wow. Patrzę i mi się nie podoba. Wstyd się przyznać? No sam już nie wiem. Nie, że robię z siebie nie wiadomo kogo, że mój poziom estetyki jest tam wysoko, że jem zupy z ptasich gniazd, a Ty ledwo leniwe. Nie o to chodzi. Tak zwyczajnie, jak dla mnie to był średni mecz. I tak każdego dnia. Opinie, opinie, opinie. Zbyt dużo skrajnych emocji, za mało chłodnego spokoju.

– W ostatnich tygodniach kilku graczy związało się kontraktami ze swoimi klubami. Pascal Siakam, Jaylen Brown, młody Sabonis i paru innych. Zauważyłem przy tej okazji, że ludzie nie rozumieją idei, mechanizmów i wszystkiego, co łączy się z pojęciem maksymalnego kontraktu. Max deal jest błędnie łączony, być może podświadomie, z graczem, który jest Twoją pierwszą opcją w drużynie walczącej o tytuł. To jest błędne myślenie. Spójrz, jest 30 drużyn w NBA. Każda z nich, w myśl tego jak działa salary cap, może mieć miejsce na dwa maksymalne kontrakty. Przy odrobinie kreatywnej księgowości nawet trzy. Ale zostańmy przy dwóch. 30 raz dwa, to jest 60. Zatem bez żadnych czarów, w NBA może funkcjonować 60 graczy, którzy grają za maksymalne umowy, lub coś blisko tego pułapu. A ilu jest graczy pierwszej opcji, z którymi można iść po tytuł? Może dziesięciu? Rozumiesz? Maksymalny kontrakt nie jest wyznacznikiem tego, że jakiś klub myśli, że z danym zawodnikiem może iść po tytuł. Przestań mylić te dwie rzeczy. Dobrze?

– Patrz, chciałem tu mieć Nikolę Jokica, ale jak go tu robaczywkować? No niby jest ciut wolniejszy, niż wcześniej, a wcześniej też nie był Boltem. Niby te jego bicepsy wyglądają trochę jak serdelki. A jak się mocno spoci, to jak zbyt długo gotowane serdelki. No ale wygrał mecz z 76ers. Wygrał mecz z Wolves. Na koniec dnia to się liczy. Może i można trochę myśleć na temat jego samodyscypliny w kuchni. Bo w sumie jak można być tak grubym regularnie trenując? Więc pokuszę się o małą Robaczywkę dla jego samodyscypliny. Bo od samych Ćevapi się nie tyje.

– Dion Waiters. Heat od długiego już czasu szukają wymiany z jego udziałem. To nie będzie łatwe, bo Dion w najbliższych dwóch latach zarobi $25 mln. Na obozie przygotowawczym do sezonu pojawił się z nadwagą i bez formy. Poza tym w mediach społecznościowych pozwalał sobie na krytykę coacha Spoelstry i debiutanta Tylera Herro. Klub odsunął go od składu. Ostatnio został zawieszony na 10 meczów za incydent na pokładzie samolotu. 27-latek najadł się czegoś, co zawierało THC i dostał ataku paniki. Nieźle, co?

– Robaczywka dla Adidasa za wykupienie umowy z Johnem Wallem. W styczniu 2018 roku strony dogadały się w sprawie pięcioletniego kontraktu wartego $25 mln. Czyli jak podpowiada matematyka piątka za rok. W lutym 2019 roku, rozgrywający Wizards zerwał ścięgno Achillesa lewej nogi. Marka najwidoczniej uznała, że nie ma interesu w tym, żeby płacić kontuzjowanemu zawodnikowi, którego sportowa przyszłość nie jest jasna. Moim zdaniem jest to duży błąd Adidasa. Pięć milionów za rok, to nie jest nie wiadomo co. Adidas to nie Nike, na ten moment nie może sobie przebierać w gwiazdach. Potencjalny wolny agent butowy będzie pamiętał, jak Adidas potraktował kontuzjowanego kolegę. Ja tu nie jestem od tego, żeby doradzać Adidasowi, ale przecież tyle rzeczy można było zrobić z Wallem. Nawet kontuzjowanym. Road to recovery – ekskluzywny materiał z wracania do zdrowia. Nowy model buta, w którym John nie zagra, ale by zagrał, gdyby mógł, ale Ty możesz. Te pieniądze, to nie było nie wiadomo co. Po pierwsze, można było zarobić na tej historii, a p drugiej, z mojej perspektywy, marka straciła na tym wizerunkowo. Nie w moich oczach, bo ja mam to gdzieś, ale w oczach graczy, którzy będą wybierać między producentami butów.

Load management. Nie dla zjawiska, a dla komentarzy na ten temat. Kawhi już zaczął zarządzać swoim obciążeniem. A koszykarski świat skorzystał z prawa do skomentowania zjawiska. Adam Silver doskonale rozumie, że w dzisiejszych czasach wiemy dużo więcej o ludzkim ciele, niż 20 lat temu. Nikt nie kwestionuje tego, że wypoczęty gracz równa się lepszy produkt. Liga rozciągnęła w czasie kalendarz NBA, żeby zredukować liczbę meczów granych dzień po dniu. W kuluarach mówi się, że 82-meczowy sezon może być ostrzyżony o kilka spotkań w niedalekiej przyszłości. Problemem dla ligi jest jedynie to, że wielkie gwiazdy, którą Kawhi niewątpliwie jest, siadają w meczach puszczanych w ogólnodostępnej telewizji. Nie sam fakt, że opuszczają wybrane spotkania. Kibice mają żal, same stacje mają żal, wszyscy mają żal. Clippers zagrają w tym sezonie aż 38 meczów, które będą puszczane w national tv. Więcej mają tylko Lakers (43). Nie jest więc problemem, że Clipps sadzają swoją gwiazdę. Problemem jest to, że nie zagrał na ogólnokrajowym forum, w prestiżowym starciu z Giannisem. Z prawa do zabrania stanowiska w tej sprawie skorzystał m.in. Tracy McGrady, który stwierdził, że on na stracie z Kobe Bryantem nigdy by nie usiał, bo chciałby walczyć. Tracy nigdy nie zagrał w NBA więcej, niż 79 meczów w jednym sezonie. Jego karierę załamały kontuzje. Może gdyby ktoś kiedyś zaczął zarządzać jego obciążeniem, to jego kariera trwałaby dłużej i byłaby zdrowsza? Kawhi nie jest w 100% zdrowy. Od tego zacznijmy. Jego load management to nie jest jakaś milenialna fanaberia. Widziałem go na żywo i mogę potwierdzić, że poza boiskiem lekko utyka. Gdyby był w stanie, to by sobie nie odmówił starcia z Giannisem, ale w takich a nie innych okolicznościach nauczył się słuchać swojego ciała. Tu w ogóle nie chodzi o to, że gracze kiedyś to mieli charakter, a teraz to go nie mają. Ale oczywiście tak łatwo jest podczepić takie tezy do tego zjawiska.

– Drażni mnie muzyka grająca w czasie meczów. Wolę słuchać dźwięku piszczących o parkiet butów. Wolę słuchać (nawet) strzępów tego, jak komunikują się gracze. Czuje się atmosferę meczu. Muzyka zabija ten efekt.

– Terry Rozier. Niby 15 punktów, 5 asysty i prawie 4 zbiórki na mecz to nie jest nic, ale spodziewałem się po nim więcej. Tym bardziej, że tak się rwał, żeby wyjść z bagażnika i wsiąść za kierownicę.

– Zachowi LaVine’owi nie chce się zginać kolan w obronie, a mi nie chce się zginać palców, żeby się nad tym pochylić i o tym napisać. Gdyby Lauri Markkanen udał się do lasu, z którego przyniósłby stertę zbutwiałych liści, to miałyby one większą wartość, niż obrona Bulls.

– Robaczywka dla sędziego w meczu Mavs-Wizards, który wyrzucił z boiska Bradley’a Beala. Za to tutaj:

– Również Robaczywka dla sędziego, który odgwizdał faul Jae Crowdera za to, że… Harden uderzył go w krocze.

Bardzo doceniam, że udało Ci się dojechać do końca. W nagrodę, planowałem ofiarować Ci garść Robaczywek z Mistrzostw Świata w Chinach, ale ostatecznie postanowiłem przenieść je do przyszłych „ŚvsR”. Potraktuj to jako pierwszy w historii load management Twoich oczu i wolnego czasu. Wątpię, żeby ktoś jeszcze tak dbał o Ciebie. Do następnego razu…


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet. Opublikowany został tam kilkanaście dni temu.

3 comments on “Śliwki vs Robaczywki 2019-20 Vol.2

  1. Wojtom

    Karol, load managment jak najbardziej ale nie qrwa w listopadzie, ok? Kawhi przed meczem z Giannisem miał 3 dni przerwy więc to że nie zagrał to hipokryzja klubu/Kawhia bo zagrał dzień później z łatwiejszym przeciwnikiem którym był rozwalony kontuzjami zespół Portland.
    A co NBA to wystarczyło by zupełnie wyeliminować b2b dając dzień przerwy po każdym meczu.

    Reply
  2. Wojtom

    Karol, load managment jak najbardziej ale nie qrwa w listopadzie, ok? Kawhi przed meczem z Giannisem miał 3 dni przerwy więc to że nie zagrał to hipokryzja klubu/Kawhia bo zagrał dzień później z łatwiejszym przeciwnikiem którym był rozwalony kontuzjami zespół Portland.
    A co do NBA to wystarczyło by zupełnie wyeliminować b2b dając dzień przerwy po każdym meczu.

    Reply
  3. akx

    Być może to samo słyszał/mówił T-Mac. „Nie w listopadzie, jesteś mocny, nic Ci nie jest! Grasz/gram!” 😀
    Dzięki za tekst, ten i poprzedni 🙂 Dobrze było to sobie poczytać 🙂

    Reply

Skomentuj Wojtom Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.