Śliwki vs Robaczywki 2020-21 Vol.1

Dzień dobry! Pierwsze w tym sezonie “Śliwki vs Robaczywki.” Dziś same Śliwki. Moją małą tradycją stało się przypominać z początkiem każdego sezonu, skąd wziął się pomysł na “ŚvsR”. Zatem, było to tak – na pomysł prowadzenia tego segmentu wpadłem któregoś grudniowego dnia 2013 roku, podczas otwierania puszki z brzoskwiniami. Reszta jest już historią.

Kolejność, jak zawsze, dość przypadkowa.

Steph Curry. Bardzo chciałbym zacząć od Stepha, ponieważ temat jego postaci jest tak interesujący i złożony, że jednocześnie będzie on zaczynał moje jutrzejsze (albo pojutrzejsze, znasz mnie przecież) Robaczywki. Ale dziś jest dziś, więc mówimy tylko dobrze.
Na początek 103 (!) z rzędu trójki Stepha z treningu. Podejrzewam, że to nawet nie jest jego prywatny rekord. To jest niesamowite! Naprawdę jest. Nawet w NBA. Rozmawiałem z wieloma graczami NBA na temat ich prywatnych rekordów w liczbie celnych rzutów zza łuku. W większości jest to po ponad 40+ rzutów, 50+, słyszałem o 60+, ale nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek mówił mi o czymś takim. Na przykład taki Jodie Meeks, z którym rozmawiałem podczas Finałów 2019 roku, ma swój rekord na poziomie 45. I tu na moment chciałbym się zatrzymać. 45 celnych trójek z rzędu, rozumiesz? Jodie Meeks, o którym co najwyżej można powiedzieć, że jest graczem średniej klasy. Kibice mają tendencje do porównywania swojego, amatorskiego poziomu do meczowych osiągów graczy. Że takie 40% zza łuku, to już jest dobrze, więc jak trafiasz 4 na 10, to już jest dobrze. To tak nie działa. Moim największym problemem przy okazji rozmawiania o NBA, czy pisania o niej, jest przekonać ludzi, lub raczej otworzyć im oczy na fakt, jak dobrzy w swoim rzemiośle są gracze NBA. Ten ostatni zawodnik z ławki trafia na treningu 8-9 trójek z 10 oddanych, z każdej pozycji, po czym siada na ławkę i nigdy nie pojawia się na parkiecie. Marc Gasol, na moich oczach, trafił 14 z 17 oddanych rzutów zza łuku. W meczu był 0/2 za trzy. Od kiedy zacząłem patrzeć na graczy NBA z bliska, na żywo, bardzo zmieniła mi się optyka oceniania i postrzegania ich jako sportowców i specjalistów w swoim fachu.

I jeszcze raz Steph. 62 punkty, rekord kariery, w meczu z Blazers. Trochę korci mnie, żeby już teraz napocząć temat jutrzejszej (lub pojutrzejszej) Robaczywki z nim związanej. Ale nie, poczekam z tym. Zdradzę tylko, że ona powędruje nie do Stepha, bo niby za co, tylko do pewnych narracji na jego temat.

Jaylen Brown. Już w swoim drugim roku w NBA Brown wespół z Tatumem i Rozierem byli dosłownie o 2-3 posiadania od wyeliminowania Cavs z LeBronem, w siódmym meczu Finałów Wschodu. Celtics bez kontuzjowanych Irvinga i Haywarda byli rewelacją play-offów 2018 roku. Ale potem, zamiast spodziewanego skoku jakościowego, zaliczył dość bezbarwny trzeci zawodowy sezon. Po nim miałem trochę mieszane uczucia odnośnie tego, w którą stronę może pójść jego kariera. Byłem więcej, niż pewny, że dzięki samej swojej fizyczności, może zostać w NBA na kolejnych 15 lat. Zastanawiałem się tylko czy jego kariera pójdzie śladami Dominique’a Wilkinsa czy raczej Jeffa Greena. Te rozgrywki rozwiewają moje obawy. Jaylen Brown jest naprawdę. Widać, że nie próżnuje między sezonami i sukcesywnie dokłada do swojej gry. Poza tym, wnioskując po jego wypowiedziach, jest inteligentnym człowiekiem, co zawsze jest wartością dodaną w świecie zawodowego sportu, zresztą nie tylko tam. 26 punktów, 5.4 zbiórki, 3.3 asysty oraz 1.7 przechwytu. Prawie 55% skuteczności z gry oraz 41.2% zza łuku. To już jest poziom All-Star. To już jest poziom, od którego zaczynam się zastanawiać, czy opłacałoby mi się wysyłać Browna do Houston w pakiecie za Hardena.

Chris Paul. Przychodzi CP3 do Suns…nie, to nie jest początek dowcipu. Przychodzi CP3 do Suns ze swoim „know-how” i z miejsca robi robotę. Myślę sobie, że fajnie byłoby móc takiego Chrisa Paula wynajmować sobie, żeby jeździł po klubach NBA, nauczał, naprawiał, pokazał jak robi się dobre rzeczy. Jednym z najgłupszych, najbardziej absurdalnych zarzutów wobec Paula jest to, że jeszcze nic nie wygrał. Owszem, nie wygrał. Ale patrząc na przekrój jego kariery, na momenty w play-offach, kiedy trzeba było się pojawić i zaznaczyć swoją obecność, to on zazwyczaj to robił. Takie są fakty. Pragnę też zwrócić uwagę na coś, co zdarza się dosłownie raz na kilka lat. Otóż Suns wygrali dzień po dniu w Salt Lake City i Denver. To nie zdarza się za często bo raz, że są to dobre drużyny, dwa obie hale położone są wyżej, niż inne nad poziomem morza, no i trzy nawet dobre ekipy mają często problemy z graniem w back to back. Czy to o czymś świadczy? Być może nie, ot taka ciekawostka. Zrób z nią, co uważasz.

Lakers, LeBron. Są jak Maserati, który jedzie na trójce, z przyczepką, z zaciągniętym ręcznym, z nie do końca napompowanymi oponami…a i tak wszystkich wyprzedza. Najzabawniejsze jest to, że już nawet szukające paliwa do ognia amerykańskie media zaprzestały robienia sensacji po ich porażkach. 36-letni LeBron idzie sobie przez sezon spacerem, jak w słoneczną niedzielę, z psem, z lodem w dłoni (tak, wiem że się mówi z lodami, ale z lodem brzmi bardziej ghetto). Tak od niechcenia, bo mu Silver skrócił wakacyjne rutyny, robi 24 punkty, 8.6 zbiórki, 7.9 asysty i przechwyt, a gra tylko po 32.7 minuty, najmniej w karierze. Trafia 2.4 trójki na mecz, przy skuteczności 40%. To jest coś, co przedłuży jego i tak długą karierę. A jak przyjdzie co do czego, to i tak pójdzie pod kosz z obrońcą z Twojej ulubionej drużyny. Bałbym się.
Musi być trochę nudno w szatni Lakers teraz. Nikt nie hejtuje, wszyscy albo się boją, albo dobrze mówią. Opowiem Ci o czymś. W 2017 roku siedziałem w szatni Cavs. LeBron, w samych gaciach, na wyciągnięcie dłoni ode mnie. To było coś. Od razu uprzedzę pewien tok rozumowania –  Akurat fakt, że był w samych gaciach nie stawiam jako główny czynnik sprawiający, że to było coś. Siedziałem obok jednego z najlepszych koszykarzy w historii. To było to coś. LeBron, po kilku drobnych zabiegach masażystów, wyjął telefon i zaczął mały przegląd internetu dla swoich kolegów. “Słuchajcie tego…” – zaczynał, po czym cytował wpisy na Twitterze graczy NBA i dziennikarzy. Po kilku zdaniach komentarza od siebie, lub od kogoś z drużyny, przechodził dalej. Czasem za komentarz starczał szyderczy śmiech. Ostatnio nie ma nawet z czego się pośmiać, bo nikt nie śmie narażać się Lakersom. Oby się to zmieniło do play-offów, bo będzie nudno.
Opowiem Ci jeszcze o czymś. Jak wiesz, LBJ zdmuchnął w grudniu 36 świeczek z urodzinowego tortu. Jak wiesz, gra swój 18 sezon w NBA. I te dwa zdania, same w sobie, to już jest coś. Ale jak dodasz do nich statystyki, o których wspomniałem wyżej. Jak dodasz, że nadal fizycznie jest w swojej własnej lidze. I na koniec, jak dodasz, że licząc jego przebieg z play-offami, Finałami, meczami dla kadry USA, do tych 18 sezonów, trzeba by doliczyć kolejnych 4-5 sezonów w jego nogach. Teraz przemyśl to sobie wszystko. Jeśli nadal to nie jest powód, żeby chociaż go nie hejtować, to już nie wiem, co Ci powiedzieć. Po prostu nie znasz się na koszykówce. Patrzysz na nią przez dziurkę od klucza, zamiast pełnym horyzontem. Jak go zabraknie, to zatęsknisz. Choć nie wiem, Ty może nie. Nadal jestem w szoku, jak czytam w internecie tyle głupot i hejtu pod jego adresem. Czasem, choć bardzo rzadko, to aż nawet klikam w wybrane profile, żeby sprawdzić czy to faktycznie są prawdziwi ludzie.

Jayson Tatum. Zacytuję sam siebie, gdy pisałem o nim przy okazji przedłużenia kontraktu z Celtics: „Fascynujące, a zarazem przerażające w jego grze jest to, że póki co zaczyna dominować w zasadzie tylko czystym talentem i fantastyczną techniką użytkową. Pomyśleć, co będzie się dziać, jak zacznie częściej i chętniej atakować obręcz (to już powoli zaczyna się dziać), jak zacznie zdobywać doświadczenie i nabierać boiskowego cwaniactwa (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) oraz dołoży kilka kilogramów mięśni.” No właśnie. Tatum wygrywa mecze, niszczy rywali, ale…tam jest jeszcze tyyyle przestrzeni do jego sufitu. Dostaje się na linię tylko (niecałe) cztery raz na mecz. To może spokojnie podwoić. Pamiętam, jak po pierwszym sezonie w NBA, amerykańscy obserwatorzy zastanawiali się na ile jego 43% zza łuku, to złudna wartość, która siłą rzeczy musi wyhamować w przyszłości. Wtedy robił to na małej próbce (1.3 celnego rzutu na mecz). Teraz trafia po 3.6 trójki na mecz przy skuteczności 45%! Jego średnie meczowe to 26 punktów, 7 zbiórek 4 asysty, 1 przechwyt. Chłopak ma 22 lata!

James Harden, Stephen Silas, Rockets. Rakiety są wprawdzie 2:4, ale kto oglądał ich mecze, ten wie, że coach Silas ma pomysł na tę ekipę. To jest nowoczesna koszykówka, która może być skuteczna i może się podobać. W Houston jest mały smród z Hardenem i jego chęcią odejścia. Jest smród po odejściu Moreya i D’Antoni’ego. Jest smród z właścicielem, co do którego nie ma pewności, że chce wydawać na tyle dużo na Rockets, by ci mogli bić się o najwyższe cele. Ale w kłębach tego smrodu jest też też pachnący Silas. Nie bilans po sześciu meczach, a zwykły test oka, daje powody do patrzenia na Silasa jak na fachowca, który długo czekał na swoją szansę, a jak ją dostał, to pokazuje, że jest wystarczająco kompetentny, żeby być jednym z 30 głównych trenerów w NBA. A Harden? W całej tej dyskusji o tym, jaki to on nie jest lub jest, trochę ucieka to najważniejsze – jest maszynką do zdobywania punktów, która niemal w pojedynkę jest gwarancją gry w play-offach. Pojawia się Harden w Portland, bez kondycji, z ulicy, żeby nie powiedzieć prosto z klubu ze striptizem, które swoją drogą podobno stoją w Portland na światowym poziomie, jeszcze na bani i… wypłaca defensywie Blazers 44 punkty, dorzuca do tego 17 asyst jakby wkładał jednodolarówki w majtki tańczących dziewcząt. A potem rzuca 34 punkty w Denver oraz 33 z Kings. To jest też sygnał do dzwoniących w sprawie jego ceny GMów innych drużyn, żeby nie zapominali jaka jest jego sportowa wartość, bo ta trochę się rozmywa w dyskusji o tym, gdzie to on się nie bawił, z kim nie pił, z kim nie tańczył.

John Wall, Kevin Durant. Jeśli w takim składzie, to wiesz o co chodzi. O Achillesy. Zerwane ścięgno Achillesa, to najbardziej dewastacyjna kontuzja dla zawodowego sportowca. Nie wiem jak to jest w innych sportach, ale w NBA nie ma absolutnie żadnego żywego dowodu na to, że po tego rodzaju kontuzji da się wrócić do pełni zdrowia. Medycyna idzie cały czas do przodu, gracze wracają po różnych cholerstwach, ale po tym nie. Do teraz? Oby! Moje serce raduje się, gdy widzę pędzącego Johna Walla. Tak samo raduje się, gdy widzę tańczącego z piłka Kevina Duranta. Nie wyciągam z tego zbyt daleko idących wniosków, że jest to rodzaj mapy drogowej dla na przykład Klaya Thompsona, że medycyna sportowa zrobiła milowy krok w dziedzinie obchodzenia się z tym rodzajem kontuzji, ale jeśli faktycznie tak miałoby by być, to fantastyczna wiadomość. Wall 23 punkty, 5 zbiórek, 5 asysty, 1 blok, 1.5 przechwytu. KD 28 punktów, 7 zbiórek, prawie 5 asyst i 1.2 przechwytu. Świetnie!

Nikola Jokic. Cztery mecze z triple-double w ośmiu rozegranych. Średnie na poziomie 25.9 punktu, 11.6 zbiórki, 10.9 asysty oraz 1.5 przechwytu. Są to liczby na rozmowę o MVP sezonu. Każda z nich jest najwyższa w karierze 25-letniego Serba. Nuggets mają bilans 3:5, więc zachwyty nad Jokicem trochę przykrywa narracja czy po ośmiu meczach sezonu można już szukać jakichś prawidłowości na całe rozgrywki i czy trzeba zacząć delikatnie panikować. Nie można i nie trzeba. To znaczy można, jak ktoś chce, ale na razie nie powinno się tego robić.

New York Knicks, Julius Randle. Chyba nie wierzę, że to się utrzyma, choć chciałbym, bo przecież dzięki takim właśnie historiom lubimy NBA, lubimy sport w skali ogólnej. Przy zapowiedziach tego sezonu, napisałem, że  obecność coacha Toma Thibodeau jest jakimś rodzajem gwarancji, że nawet w takim ubogim w talent składzie, nie będzie na boisku dziadostwa. Nie ma dziadostwa, są wygrane. I to z nie byle kim. Nowojorczycy mają na koncie wygrane z Bucks i Jazz u siebie oraz Pacers i Hawks na wyjeździe. Ich 5:3 nie jest więc rezultatem łatwego kalendarza. 26-letni Julius Randle gra koszykówkę swojego życia. 23 punkty, 12 zbiórek oraz 7.4 asysty. RJ Barrett w końcu gra jak trzeci wybór draftu tylko za Zionem i Ja Morantem. Czy to się utrzyma? Chyba nie postawiłbym na to pieniędzy, ale powtórzę raz jeszcze – czy nie dla takich historii oglądamy NBA?

indiana Pacers. Przed sezonem miałem ich na dziewiątym miejscu, ale od razu zaznaczyłem, że pewnie przejadę się na tym typie. Nate Bjorkgren robi trochę raptorsowych rzeczy w tej drużynie. Gra dziewięcioosobową rotacją, z której aż siedmiu graczy zdobywa dwucyfrową liczbę punktów, w tym trzech (Oladipo, Sabonis i Brogdon) po 20 i więcej. A propos Sabonisa, to pięknie na naszych oczach rozwija się ten 24-letni Litwin. 20.8 punktu, 11.4 zbiórki oraz 6.4 asysty. Pamiętam, jak podczas EuroBasketu 2015 roku we Francji, miałem okazję patrzeć, jak 19-letni wówczas młodzieniaszek, sumiennie, pod okiem swojego wielkiego ojca (dosłownie i w przenośni) Arvidasa trenuje indywidualnie po każdych zajęciach kadry Litwy. I tak myślę sobie, że dzieci gdzieś na asfaltowych boiskach Bronxu, nie robią rzeczy w stylu „patrz, zrobiłem to jak młody Sabonis”. Jego gra być może nie jest seksowna, ale jest kwintesencją pracy u podstaw, a później zbierania owoców tejże, ciężkiej pracy. Młody Domantas ćwiczył z ojcem rzuty, pracę nóg, kończenie akcji na prawą i lewą rękę. Niby podstawy, ale na takich właśnie fundamentach zbudowana jest koszykówka.

Meyers Leonard. Trzeba mieć jaja jak melony, żeby być jedynym w drużynie, który nie klęka podczas odgrywania amerykańskiego hymnu przed meczem. Bez wdawania się w szczegóły, bo ostatnio w sporcie za dużo polityki. Tak ogólnie, pomijając już kontekst, podziwiam ludzi, którzy nie boją się mieć własnego zdania. Leonard mógł przecież, dla świętego spokoju, pójść za resztą. Nie zrobił tego. I to jest coś w tych czasach, kiedy ludzie często wybierają tę łatwiejszą, wygodniejszą drogę w życiu.

* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

3 comments on “Śliwki vs Robaczywki 2020-21 Vol.1

  1. Pingback: Śliwki vs Robaczywki 2020-21 Vol.2 – Karol Mówi

Skomentuj Karol Śliwa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.