Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.6

Dzień dobry. Po wakacyjnej przerwie zapraszam na zaległe Robaczywki, które okraszam olimpijskim Śliwkami. Zapraszam!

Robaczywki:

Scottie Pippen. W listopadzie swoją premierę będzie mieć książka „Unguarded”. Jest to biografia Pippena. W tak zwanym międzyczasie „Pip” wypuścił na rynek alkohol sygnowany swoim nazwiskiem. I tak obserwując poczynania Pippena w mediach w ostatnich miesiącach, mam wrażenie, że ma fatalnych doradców, jeśli chodzi o kreowanie zainteresowania wokół samego siebie i swoich biznesów. A wcale bym się nie zdziwił, jeśli okazałoby się, że działa na własną rękę. Zresztą wiele by to tłumaczyło. Wielka Robaczywka dla Scottie’ego za stwierdzenie, że fakt iż to Toni Kukoc, a nie on, oddawał ostatni rzut w trzecim meczu, drugiej rundy play-offów 1994 roku, w serii Bulls-Knicks, to była rasistowska, a nie tylko i wyłącznie sportowa decyzja Phila Jacksona (warto przypomnieć, że Kukoc trafił, Bulls wygrali, a obrażony Pippen nawet nie wyszedł na parkiet). Czasem czyjeś słowa są tak głupie, że aż śmieszne. Tutaj poziom głupoty jest tak duży, że śmieszność minął na kilometr, a zatrzymał się na szoku i zażenowaniu. Scottie gada głupoty bez ładu, składu i logiki. Zresztą nie pierwszy już raz. To wręcz żenujące słuchać jak pytający go dziennikarz (Dan Patrick) rzuca mu koła ratunkowe, żeby Scottie mógł wybrnąć z łajna, w którym sam się pogrążył, ale ten postanawia założyć maskę płetwonurka i zanurzyć się jeszcze głębiej. Fatalnie się tego słucha. Poziom argumentów, to poziom piaskownicy, nie obrażając piaskownicy.

Ben Simmons. Za to, że nie pojechał z kadrą Australii do Tokio. Ja tam nie wiem, nie jestem jego kolegą, nie spędzam z nim wolnego czasu. Nie mam pewności co do tego, czy Ben koszykówkę kocha, czy tylko ją lubi. Ale zakładam, być może bardzo błędnie (a na to też mam pewną teorię), że chce zapisać się w historii tego sportu, że ma ambicje, żeby być jednym z najlepszych, nawet jeśli nie wszech czasów, to z pewnością swoich czasów. W moim odczuciu, wyjazd na Igrzyska Olimpijskie byłby znakomitym odświeżeniem dla jego kariery i jego głowy. Po play-offach zakończonych w fatalnym dla niego stylu. Tak, fatalnym, nie bójmy się użyć tego słowa, tych parę tygodni w kadrze, to mogło być coś. Już nawet nie chodzi o to, że każdego dnia dostawałby za darmo lekcje rzucania piłki do kosza od profesorów w swoim fachu, czyli Patty Millsa i Joe Inglesa. Już nawet nie chodzi o medale, bo przecież „Boomers” przywieźli z Japonii brąz, a raczej nie sądzę, żeby obecność Simmonsa zrobiłaby różnicę na tyle dużą, żeby w półfinale pokonać Amerykanów. Poza tym nie mam przekonania, czy dla samego Simmonsa taki medal przedstawiałby jakąkolwiek wartość. Chodzi o to, że jeśli prawdą są plotki, że Ben jest mentalnie poza Filadelfią, to wyjazd do Tokio mógł stać się dla niego kapitalną trampoliną do tego, żeby jego postać zaczęła ponownie funkcjonować w świadomości ludzi z NBA jako gwiazda tej ligi, która jeszcze nie tak dawno temu była na poziomie All-NBA. Tak po prostu, wyjazd na te igrzyska powinien był być dla Simmonsa decyzją czysto biznesową. 76ers nie mają żadnego interesu w tym, żeby do 27-letniego Embiida dokładać jakieś tam młode talenty i jakieś tam wybory w kolejnych draftach. Embiid, w swoim wieku, ze swoją historią kontuzji, zwyczajnie nie ma czasu na eksperymenty. Jeśli sprzedawać Simmonsa, to tylko za gwiazdę, która mogłaby z miejsca zacząć produkować u boku Embiida. To takie proste. Dziwię się, że Rich Paul, agent Simmonsa, nie zasugerował mu tego. Potencjalni kupcy mają w głowach to, że Simmons oddał łącznie tylko trzy rzuty (!) w czwartych kwartach wszystkich siedmiu meczów serii z Hawks. Mają też przed oczami obrazek, jak to Simmons rezygnuje z otwartego wsadu w końcówce game 7 tejże serii. A mogli mieć w pamięci jego marsz po (przynajmniej) brąz olimpijski. Tam nie było się nad czym zastanawiać. No chyba, że Rich Paul i agencja Klutch chcą uczynić odchodzenie Simmonsa z 76ers zapasami w błocie i sprowadzić ten proces do poziomu bagna, jak to zrobili z AD w Nowym Orleanie. Tego nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił. Mam swoje zdanie na temat pana Paula i agencji Klutch, ale to jest temat na osobne rozważanie.

– Daję Robaczywkę ludziom, którzy po Finałach NBA przejechali się po Chrisie Paulu. Że (znów) nie dał rady, że nie poprowadził Suns do tytułu, że nie dźwignął presji, że „zrobił kupę” i tak dalej. No to zaglądamy w statystyki CP3 z Finałów. A tam widzimy średnie na poziomie 21.8 punktu, 2.7 zbiórki, 8.2 asysty, ponad 54% skuteczności z gry, prawie 49% zza łuku. Wyraźnie poniżej swojego poziomu zagrał tylko w jednym (czwartym) meczu (10 punktów, 5/13 z gry). W innych zagrał za 32, 23, 19, 21 i 26 punktów. Źle? Wiesz, w czym jest problem? Paul nie grał w sposób, jakiego z wielu stron oczekiwało się od niego. Tak, jakby ktoś obudził się parę tygodni przed play-offami i wyobrażał sobie, że Paul będzie ofensywnie przejmował mecze, jak Lillard, Beal, Westbrook czy Steph. Hello! CP3 jest w NBA od 2005 roku. Ofensywna dominacja, to nie jest jego gra i nigdy nią nie była. Więc jak można krytykować go za coś, kim nie jest? Jak można krytykować go za rzeczy, których on zwykle nie robi? Owszem, ma w swojej karierze mecze na 30+, czy nawet 40+ punktów, ale nadal, to nie jest jego sposób grania. A już najbardziej śmieszy mnie, nie tylko w kontekście CP3, wchodzenie do głów zawodowych sportowców i rozmawiania o tej słynnej presji. Pozwolę sobie zacytować tutaj samego siebie: „Za każdym razem, z niezmienną intensywnością, śmieszy mnie, gdy czytam ze strony mediów i fanów, jak ci pochylają się nad zjawiskami, o których nie mogą mieć pojęcia. „Presja ich zjadła”. Ale czym dla Ciebie jest ta „presja”? Wyobrażasz sobie, jakby to było grać w NBA, co już samo w sobie dostarcza Ci motyli w brzuszku. Jak to by było awansować do play-offów, a w nich walczyć o drugą rundę? Tak sobie to wyobrażasz? Ufam, że zdajesz sobie sprawę z tego, że rozmawiasz o abstrakcyjnych dla Ciebie pojęciach, równie obcych jak czarna dziura, czy lot na Marsa.”

Adrian Wojnarowski i dzień draftu. To już kolejny rok, w którym wielki Woj pokazuje swoją moc i ogłasza które kluby wybiorą jakich graczy zanim oficjalnie ogłosi to Adam Silver. Mając pod ręką Twitter, właściwie z celem mija się oglądanie transmisji, bowiem Woj jest zawsze krok przed NBA TV. Rozumiałem to za pierwszym razem, bodaj w 2018 roku. Woj zmieniał pracę i być może chciał pokazać koszykarskiemu światu, może byłem pracodawcy, i pewnie trochę też nowemu (pewnie za jego zgodą), że nie ma absolutnie żadnego znaczenia pod czyim parasolem pracuje. Jest tak silny i ma taką siatkę kontaktów, że może prężyć mięśnie gdzie chce i kiedy chce. OK, rozumiem. Jakby jeszcze ktoś nie zauważył. Każdym kolejnym razem jednak zastanawiałem się po co to, komu to służy? Adrian Wojnarowski dorobił się takiego statusu, że przez wielu nazywany jest trzydziestym pierwszym GMem NBA. On już naprawdę nikomu niczego udowadniać nie musi.

– No to Woj raz jeszcze. Słuchałem ostatnio jego wywiadu z Monty Williamsem. W jednym z pytań Woj zahaczył o temat „czarnych trenerów”. Zapytał coacha Suns jak on to odbiera, że jest swego rodzaju drogowskazem, inspiracją dla czarnych trenerów. Woj wspomniał też ilu czarnych szkoleniowców dostało tego lata pracę głównego trenera w NBA. Monty Williams bardzo przytomnie odpowiedział, że tu przecież nie chodzi tylko o czarnych trenerów, tylko ogólnie o możliwość dostania szansy przez trenerów „różnej maści”. Tak sobie ostatnio z kimś na ten temat rozmawiałem na żywo, że obecnie w NBA ciężko być białym asystentem i mieć ambicje, żeby samodzielnie poprowadzić klub. To znaczy ambicje i aspiracje można sobie mieć, ale przy obecnych trendach i narracjach, naprawdę ciężko będzie białym szkoleniowcom objąć posadę głównego trenera, żeby ktoś nie wyjechał z wielkim słowem na literę „R”.

Chauncey Billups w Portland, a sprawa sprzed lat.
Dosłownie parę dni po zatrudnieniu Chauncey’a Billupsa przez Blazers na stanowisku głównego trenera, wypłynęła informacja o tym, że ten był oskarżony o gwałt…w 1997 roku. Nie bagatelizuję sprawy. Ale też nie nią chciałem się zająć. Robaczywkę daję sytuacji, w której przez kilkanaście dni na przełomie czerwca i lipca Billups stał się trochę „zgniłym jajkiem”. Niemal każdy, kto miał z nim do czynienia na przestrzeni lat, czuł się w jakiś sposób niezręcznie, gdy pojawiał się temat Billupsa do skomentowania. Nawet Damian Lillard nie do końca wiedział co ma zrobić, co ma powiedzieć, jak się zachować. Krytykowani za brak transparentności w tej sprawie Portland Trail Blazer, moim zdaniem, przyjęli dobrą strategię odcinania się od tego tematu (co też spotkało się z krytyką). Billups pracował w ESPN i był wcześniej na paru rozmowach o pracę. No i przecież, gdy starał się o posadę w Blazers, nadał był pracownikiem Clippers. I co, ci co chcieli dać mu pracę, albo kiedyś dali, mieli nagle znaleźć się na cenzurowanym? Dlaczego? Za sprawę z 1997 roku? Bzdura! A te pytania „co cię tamten incydent nauczył”? No litości! Co cię gwałt mógł nauczyć, jeśli faktycznie to był gwałt? To nie są tematy na (sportowe) konferencje prasowe. Jeśli było/jest jakiekolwiek śledztwo w tej sprawie, to niech się toczy. Ja jako kibic NBA nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Czemu sprawa nie wyszła na jaw, gdy Billups był MVP finałów 2004 roku, ledwie siedem lat po „incydencie”? Czemu nie wyszła od razu? Nie chcę o tym słuchać za każdym razem, jak będzie pojawiać się temat Billupsa i Blazers. Jeśli sprawa nadal jest prowadzona (w co wątpię), jeśli jest winny, to niech idzie do więzienia i koniec. Ja nie chcę o tym słuchać, o tym czytać, nie interesuje mnie życie prywatne Billupsa. Gracze NBA nie są moimi autorytetami w życiu, nie oczekuję po nich, że będą mężami prawości. Sprawa mnie nie szokuje, nie gorszy, mam to gdzieś. Jeśli jest gwałcicielem, to niech osądzi go sąd, a potem niech gnije w pace. A jak ktoś, z jakichś przyczyn odgrzewa teraz kotleta, to niech nie zaśmieca mi to mojej osi czasu treści o NBA.


DeMarcus Cousins. Możecie już nie pamiętać, ale ja dobrze pamiętam, bo sobie zapisałem. Była końcówka czwartego meczu serii Suns-Clippers. Tak, tego w którym Słońca wygrały (84:80) na wyjeździe i objęły prowadzenie 3:1. Boogie stanął na linii na pięć sekund przed końcem meczu. Trafił pierwszy rzut wolny. Na tablicy wyświetlił się wynik 81:79 dla gości z Arizony. Drugi rzut chciał celowo spudłować, żeby dać drużynie szansę na zbiórkę, a po niej doprowadzenie do remisu lub nawet objęcie prowadzenia. Nie wyszło, bo Cousins zamiast w obręcz trafił tylko w tablicę. Robaczywka może pójść tutaj dwutorowo. Po pierwsze zawodowy koszykarz nie może nie umieć trafić w obręcz w takich sytuacjach. Nigdy nie masz gwarancji na to, że zbierzesz piłkę, ale przynajmniej daj sobie szansę. I zakładam tutaj, że DMC celował w obręcz. Bo jeśli nie….to Robaczywka za nieznajomość przepisów. Trafienie tylko w tablice podczas rzutów wolnych jest błędem, po którym posiadanie dostaje drużyna przeciwna. Nie wierzę, że Boogie może nie znać tego przepisu. Więc wybierz swoją Robaczywkę.

– Z tego samego meczu 4 Suns-Clippers, dosłownie jedno posiadanie wcześniej. Na zegarze było 7.8 sekundy do końca. Suns prowadzili 79:78. Piłka wyszła na aut po defensywnej sekwencji Batuma na Payne’ie. Sędziowie nie zdecydowali się na review, mimo że sytuacja nie była jednoznaczna. Zwykła powtórka telewizyjna pokazała, że ostatni piłki dotykał Payne. Robaczywka dla sędziów, którzy w ostatnich latach chodzą oglądać coraz więcej, coraz częściej, a tam, w tak ważnym momencie, tak ważnego meczu, w kluczowym posiadaniu, z jakiegoś powodu, nawet nie podeszli do monitorów. Chwilę później na linii stanął CP3, trafił dwa rzuty, zrobiło się 81:78 dla Phoenix, a resztę już znacie. Bardzo dziwne zachowanie sędziów.

– Robaczywka dla tych, którzy szydzą sobie z Dennisa Schrodera, że ten przeszarżował z wyceną swojej wartości. 27-letni Niemiec odrzucił w trakcie sezonu propozycję czteroletniego kontraktu wartego $84 mln. Była to maksymalna suma, jaką Lakers mogli wtedy mu zaoferować. Podobno on i jego agent oczekiwali czegoś w okolicach nawet $120 mln w cztery lata. Skończyło się na… niecałych $6 mln za najbliższy rok w barwach Celtics.
Brzmi jak ogromna katastrofa? Owszem, ale… między $80 mln, a $120 mln jest od cholery przestrzeni, na przykład $100 mln i tego okolice. Schroder i jego agent, moim zdaniem niebezpodstawnie, przyjęli założenie, że ta oferta na $84 mln zawsze będzie, że to będzie swego rodzaju baza, od której będą otwierać dyskusje. Patrzysz w lewo, tam LeBron, patrzysz w prawo, tam AD. Lakers idą po mistrzostwo, co może pójść źle? No właśnie. Wszystko poszło źle, bo AD posypał się zdrowotnie, LeBron nie dał rady wrócić po kontuzji stopy, a sam Schrodera dość mocno przeszedł covid i zaliczył bardzo przeciętne play-offy. Odrzucenie w trakcie rozgrywek $84 mln nie było beznadziejną decyzją, jeśli chodzi o sferę biznesową. Teraz to tak może wyglądać, ale wtedy były podstawy by sądzić, że ta suma będzie na stole po sezonie, od Lakers lub kogoś innego. W tym momencie wygląda to fatalnie, ale poczekajmy do wakacji 2022. Zobaczymy ile Niemiec i jego agent wyciągną z przyszłej wolnej agentury. Zobaczymy jaki sezon zaliczy w Celtics.

– Robaczywka dla KD i Draymonda Greena za coś w rodzaju wywiadu, w którym obaj wracają do „incydentu” między nimi z czasów gry w Warriors. Ich konkluzja była taka, że to Steve Kerr i Bob Myres, każdy na swój sposób, zawalili sposób, w jaki ta sprawa powinna była być rozwiązana. Że Kerr zbagatelizował sprawę, a Myres zdyscyplinował Greena. Czyli jeden za lekko, drugi za ostro? Bo nie wiem. Poza tym, to czemu nagle ten temat znów wraca? Podejrzewam, że temat zdrodził się w Tokio, w bańce, gdzie KD i Green mieli czas, żeby razem podyskutować przy piwie i fajkach. KD mówi w materiale, że zabrakło mu reakcji całej drużyny, jak to miało miejsce np. przy sprawie z Pippenem, o której piszę na samej górze, ale nie krytykuje drużyny, tylko Kerra i Myresa. Bądź tu mądry. Logika Greena też nie lepsza. Zapraszam do odsłuchu (od 8:35).

– Za każdym razem, gdy Isaiah Thomas zaliczy jakiś dobry występ w jakiejś amatorskiej, czy półamatorskiej lidze przeciwko amatorom, czy półamatorom, jak bumerang wraca temat jego powrotu do NBA. Wraca też temat tego, że NBA jest zimna i niesprawiedliwa. Moi drodzy, Thomas od 2017 roku, po poważnej kontuzji biodra, nie jest zdolny do gry na poziomie NBA. To, co dawało mu przewagę, to była jego nieprzeciętna fizyczność z szybkością i zwinnością na czele. Dzięki temu potrafił kreować dla siebie pozycje do rzutu i był w tym dobry. Pozbawiony swoich fizycznych atutów choćby w 10 czy 15 procentach (czy ile by tego nie było) traci wszystko ze swojej przebojowości. Nawet w 100% sprawny, był problemem w defensywie. Jeśli w ataku był w stanie dawać po grubo ponad 25+ punktów, to niejako niwelowało z nawiązką braki w obronie, ale teraz, gdy nie ma już fizyczności na bycie plusowym w ataku, to się po prostu nie dodaje. NBA nie sprzysięgła się przeciwko niemu. On po prostu fizycznie nie jest już w stanie być zawodnikiem rotacji drużyny NBA. A te jego wielkie występy na 60+ czy nawet 80+ punktów, to tylko żywy przykład na to, jak dobrzy są gracze NBA, jak dobra jest ta liga i jak ogromna jest przepaść między zawodowym graniem, a graniem amatorskim. Przypomnę tylko, że Payton Pritchard z Celtics, w jednej z tego typu lig wakacyjnych, zdobył 92 punkty. 23-letni Pritchard ma za sobą debiutancki sezon w NBA, podczas którego notował po 7.7 punktu na mecz.

– Od paru dni jestem bombardowany tym, że Adam Sandler umie grać w koszykówkę. No fajnie, i co z tego? Ileż jeszcze będzie to trwać? Wiem, że chodzi o kwestie marketingowe. Tam jest kręcony jakiś film z koszykarzami NBA, ale ileż można? I jeszcze, żeby ten Sandler faktycznie robił coś „wow, nawet jako amator.

Trzy olimpijskie Robaczywki:

Gregg Popovich. Po porażce z Francją na otwarcie turnieju, Pop zaczął, bardzo przepraszam, gadać głupoty, filozofować i pouczać koszykarski świat, że to niby dobrze, że jego ekipa przegrała, że nie powinniśmy oczekiwać, że Amerykanie będą wygrać różnicą 30 punktów i tak dalej i tak dalej. Ale hej, czemu od razu różnicą 30 punktów? A może by tak tylko jednym, czy dwoma punktami? Po walce, na styk, bez fajerwerków ale z W z przodu. Kim ja jestem, żeby krytykować legendarnego trenera, ale popraw mnie jeśli się mylę w dwóch obserwacjach – gdyby nie KD, ten skład podzieliłby losy kadry sprzed dwóch lat. Nie wiem czy tak nisko, ale na pewno bez złota. A druga obserwacja jest taka, że ta drużyna nie miała swojego charakteru. Grali swoimi pojedynczymi talentami z KD na czele, a nie sumą swoich talentów. Nie do końca podobał mi się basket grany przez ten skład. Nie widziałem rzeczy, po których myślałbym sobie „oho, nieźle to Pop wymyślił.”

Luka Doncic (anty) hype. Po tym jak Słowenia przegrała półfinał olimpijski (a później mecz o brąz) pojawiło się w internecie takie trochę dziwne dla mnie zjawisko…hmm…zastanawiam się jak je nazwać. Coś w stylu „I co? Po co było się tak zachwycać Luką?” Do prawdy nie kumam o co w tym chodzi. Odbieram to tak, jakby ktoś, kto we własnych oczach jest w rozumieniu koszykówki wyżej od tych wszystkich, którzy dali się nabrać na hype związany z Doncicem, teraz po porażkach Słowenii idealnie punktuje tych wszystkich, którzy dali się nabrać, przereagowali, za szybko zachwycili się geniuszem młodego Słoweńca. Czyli ogólnie daliśmy się nabrać na te jego trzy sezony w NBA, na jego mecz z Litwą, który dał Słowenii awans na IO, ogólnie daliśmy się nabrać, bo prawdą na temat Luki są jego dwa ostatnie występy z Francją i Australią. Nie powiem, ciekawy tok rozumowania, ciekawe zjawisko.

– Czemu tylko 12, a nie 16 ekip w turnieju olimpijskim? Robaczywka dla, nie wiem, Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, FIBA, czy kogoś innego, kto podejmował decyzję. Nieważne. Patrząc na same drużyny, które przegrały w finałach czterech turniejów kwalifikacyjnych – Litwa, Kanada, Chorwacja, Serbia. Nie bałbym się o spadek poziomu turnieju z tą czwórką na pokładzie. Więcej meczów, więcej emocji, więcej ciekawych postaci = lepszy turniej. Mam nadzieję, że za trzy lata do tego wrócimy.

Śliwki (olimpijskie):

Patty Mills. Kolejny raz ogromną przyjemnością było dla mnie oglądanie Patty Millsa w koszykówce FIBA. 42 punkty i 9 asyst w meczu o brąz było pięknym podsumowaniem jego występów w Tokio, a także swego rodzaju klamrą spinającą jego występy w kadrze. To znaczy, nie wysyłam go na reprezentacyjną emeryturę, ale po pierwsze nigdy nie wiadomo co wydarzy się w karierze zawodowego sportowca, tym bardziej po trzydziestce, po drugie był to jego pierwszy medal w kadrze (nie licząc mistrzostw Oceanii), więc jakieś to ukoronowanie jego dotychczasowych występów na pewno jest. Jego średnie za cały turniej to 23.3 punktu, 3.5 zbiórki, 6.3 asysty oraz 1.7 przechwytu. Powtórzę to, co pisałem przed igrzyskami: „Gdyby jeden mem mógł zilustrować Millsa grającego w NBA i rozgrywkach FIBA, to wyglądałby on tak, że w NBA Mills jest kotem ze Shreka, a w koszykówce międzynarodowej groźnym lwem. Od lat oglądanie grającego w barwach Australii Millsa sprawia mi kolosalną przyjemność. Nieprzeciętnie utalentowany strzelec, który znakomicie rusza się bez piłki. Cały czas zastanawiam się czemu dysproporcja między nim w NBA i FIBA jest tak ogromna. Tak, fizyczność jest inna, ma też inną rolę w kadrze i w Spurs, ale mimo wszystko przepaść między tymi dwiema jego wersjami jest nieprawdopodobna.”
Oczami wyobraźni już widzę go w koszulce Nets, a tam tyle spacingu, ile nigdy, nigdzie nie miał!

Nicolas Batum. Za blok na Klemenie Prepelicu, który najprawdopodobniej dał Francji finał. Gdyby Słoweniec trafił ten rzut, Francuzi mogliby mieć za mało czasu, żeby wygrać to spotkanie.

Zach LaVine w obronie. I tyle. Koniec wpisu.

– Nie no, nie mogłem tego tak zostawić. W sensie o Zachu. Patrz, jednak da się swojego nieziemskiego atletyzmu używać też po bronionej stronie parkietu. Fani Bulls powinni teraz trzymać kciuki za to, że robienie różnicy w defensywie na tyle LaVine’owi się spodobało, że przeniesie to na sezon 2021-22. To naprawdę może okazać się dla tej drużyny rzeczą, która odseparuje ich od przeciętności. Nie mam wątpliwości, że ta ekipa będzie zdolna zdobywać po 120 punktów w prawie każdym meczu. Rzecz teraz w tym, żeby nie traciła ich po 121. A przykład będzie szedł z góry, czyli od liderów.

Jrue Holiday. W obronie, ale tak ogólnie, to wszędzie. Chyba fajnie byłoby być Jrue Holidayem w tym okresie. Najpierw tytuł mistrza NBA, a chwilę później złoto olimpijskie.

Luis Scola. Dziękuję za te lata, te dekady inspiracji! Co by się nie działo, Scola zawsze był w kadrze Argentyny. W 2002 roku wywiózł srebro z Mistrzostw Świata w USA. 19 lat temu! Wystąpił w pięciu kolejnych Igrzyskach Olimpijskich (2004, 2008, 2012, 2016, 2021), z których przywiózł złoto (Ateny) i brąz (Pekin). Zgarnął dwa srebra z Mistrzostw Świata (USA, Chiny). Dwadzieścia lat w dorosłej kadrze Argentyny, a jak doliczyć do tego kadry młodzieżowe, to wyjdzie ponad ćwierćwiecze posługi dla swojego kraju! Nie potępiam tych, którzy w swoich kadrach z różnych przyczyn nie grają, ale bardzo cenię tych, którym się chce. 41-letni Scola grał w Tokio na poziomie 16 punktów i 5 zbiorek.

Pau Gasol i całe złote pokolenie kadry Hiszpanii. Tak, jak kończy się pewna era w Argentynie, tak też kończy się ona w Hiszpanii. Nawet na większą skalę. Rudy Fernandez (36 lat), Sergio Rodriguez (35), Sergio Llull (33), Marc Gasol (36), Pau (41). Ta ekipa dostarczała nam niezapomnianych momentów przez grubo ponad dekadę! Nikt w świecie nie był tak blisko pokonania Amerykanów (po tym, jak w 2006 przegrali po raz ostatni aż do 2019), jak Hiszpanie w finale IO w Pekinie (2008) i Londynie (2012). Ja w pamięci zawsze będę mięć półfinał Hiszpanów podczas EuroBasketu 2015. Z bliska, na żywo, miałem zaszczyt oglądać Pana Koszykarza Pau Gasola, profesora koszykówki i jego historyczny występ przeciwko Francji “Are you not entertained? Are you not entertained?”

– No i oczywiście Kevin Durant. Amerykanie nie wygraliby bez niego. W 2010 roku, podczas Mistrzostw Świata w Turcji, gdy miał niespełna 22 lata, bronił się przed rolą lidera jak tylko mógł. Upierał się, że jest, że chce być jednym z wielu. W końcu jednak zrozumiał, że nie jest i nigdy nie będzie jednym z wielu w tamtym i w żadnym innym składzie. Dotarło do niego, że to on jest twarzą reprezentacji, nieprzeciętnym talentem zamkniętym w równie nieprzeciętnym ciele, i że to on będzie decydował o losach turnieju w Turcji a w przyszłości wielu innych meczów. I tak też było. W naszpikowanym talentem składzie z 2012 Amerykanie nie potrzebowali jego heroicznych występów, ale cztery lata później w Rio, już tak. Po dwóch pierwszych meczach za 10 punktów, KD przejął imprezę w każdym kolejnym. 29 w ćwierćfinale z Hiszpanią, 23 w półfinale z Australią i znów 29 w finale z Francją. Kobieta w tańcu, koń w galopie, Kevin Durant z piłką…


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

5 comments on “Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.6

  1. Kukasz Łoszarek

    Wszystko fajnie, merytorycznie, ale narzekanie, że popularny aktor komediowy gra w kosza z gwiazdami NBA, to trochę przesada albo wręcz objawy stawania się dziadem. Sam by Pan pewnie chciał popykać i zobaczyć, jak to jest 🏀

    Reply
      1. Kobert Rościuk

        No tak, to trzeba być usranym od razu dziadem, że ktoś się bawi koszykówką, a ludzie mają z tego zabawę. Wychodzą tu bolączki typowo polskiej mentalności.

        Reply
        1. Karol Śliwa Post author

          Bolączki typowo polskiej mentalności? Trochę za grube działa zostały wytoczone, panie Kościuk. Jakie bolączki? Pan Adam Sandler, aktor Adam Sandler, niech sobie gra w kosza ile tylko chce, to nie moja sprawa. Fajnie, że jego film z koszykarskimi motywami jest promowany. Rozumiem biznes. Ale nie rozumiem formy. Większość platform koszykarskich, które śledzę zaczęło pokazywać, że Adam Sandler „got game” i było to robione na dużą skalę. Więc jeśli promujemy film Adama Sanlera, w którym są koszykarze NBA itp, to wszystko super. Ale jeśli promujemy go pod szyldem, że Adam Sandler „got game” a jednocześnie otrzymujemy materiały, na który jedyne co pan Sandler robi, to kozłuje piłkę w sposób jedynie poprawny, nawet jak na amatora, to coś się nie spina w tym przekazie. Bo jak, dajmy na to, pokazuję Obamę, który trafia trójki, to widzę, że on faktycznie „got game” i raz, drugi mogę to zobaczyć. A nie tak, że ktoś na siłę mi wciska do ust kanapkę i twierdzi, że będzie mi smakowała.
          Tak, tak – objaw stawania się dziadem i bolączki typowo polskiej mentalności. Dobre sobie 🙂

          Reply
  2. Jakub

    Panie Karolu, nie do konca sie zgodze z tym punktem o Chrisie Paulu, tzn. uwazam ze gral swietnie, ale takie akcje jak np. koncowka game 4, gdzie przy stanie 99:101 zgubil pilke nie pomagaja temu jak zostanie zapamietany. I prosze tego nie odebrac jako hejt pod jego adresem – przeciez to nie on sam przegral ten mecz, Booker, Ayton itd tez mogli wczesniej lepiej trafiac, bronic itd. Ale w kluczowym momencie pilka ucieka, szkoda. I wydaje mi sie, ze w ktoryms z pozostalych spotkan podobne zagranie sie powtorzylo – moze ktos pamieta?

    Reply

Skomentuj Kobert Rościuk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.