Słów kilka o podpisaniu RJ Barretta z Donovanem Mitchellem w tle

Dzieje się w Nowym Jorku. Knicks chcą pozyskać Donovana Mitchella z Utah Jazz, a w międzyczasie zabezpieczają przyszłość swojej 22-letniej młodej gwiazdy RJ Barretta. Pochylam się nad oboma wątkami, które na na pewnych płaszczyznach są ze sobą sprzężone.

RJ Barrett i New York Knicks porozumieli się w sprawie czteroletniego kontraktu wartego $120 mln. To jest ruch, który trzeba przeanalizować na dwóch poziomach. Pierwszy, czysto sportowy, czyli taki że, 22-letni Kanadyjczyk dostaje od Knicks nowy kontrakt. Rozmawiamy tu o wartości umowy, potencjale gracza i tego typu rzeczach. Drugi poziom, to kontekst biznesowy z Donovanem Mitchellem w tle. Zacznę od poziomu pierwszego, jak dla mnie łatwiejszego, bo pozbawionego spekulacji i domysłów. Sportowo jest to ruch, który się broni. Barrett ma za sobą trzy sezony, w których czynił znaczące postępy. Ma tylko 22 lata, więc śmiało można przypuszczać, że jeszcze przez przynajmniej 5-7 lat (może dłużej) będzie dokładał do swojej gry bez uszczerbku na fizycznych możliwościach. Gdzie znajduje się jego sufit? Tego nie wiem, ale ani Knicks, ani sam Barrett tego nie wiedzą. Nie postawiłbym pieniędzy, że będzie kiedyś graczem poziomu All-NBA, ale bez problemu jestem w stanie wyobrazić sobie grającego go w Meczach Gwiazd. 20 punktów, 5.8 zbiórki, 3 asysty za ostatni sezon. Do tego dwie celne trójki na mecz (34.2%). Jego poziom już jest niezły, choć w jego grze jest jeszcze sporo mankamentów oraz miejsca na rozwój. Czy ten nastąpi, to już osobna historia i pytanie, na które nie mam odpowiedz. Nawet gdyby jednak, z jakiegoś powodu, Barrett miałby okazać się niewypałem, to ten kontrakt nie zapisze się na czarnych kartach biznesowej historii tej organizacji. Myślę, że samą fizycznością (RJ, to kawał silnego chłopa) młody gracz Knicks jest w stanie przynajmniej przez czas trwania tej umowy produkować liczby zbliżone do tych z minionego sezonu. Barrett jest jednym z ledwie pięciu zawodników w historii ligi, którzy przed ukończeniem 22 lat, mieli na koncie przynajmniej 3000 punktów, 1000 zbiórek i 200 celnych rzutów zza łuku. Pozostała czwórka to Kobe Bryant, Luka Doncic, Kevin Durant i LeBron James. To raczej sympatyczna statystyka, niż coś z czego należy czytać zbyt wiele, ale zawsze miło znaleźć się w takim gronie.

Trzeba też tutaj mocno podkreślić, że podpisanie RJ Barretta jest dla Knicks, uwaga, pierwszym przedłużeniem umowy debiutanckiej gracza, którego sami wybrali w drafcie od…1999 roku. Zachęcam raz jeszcze przeczytać ostatnie zdanie. Knicks nie przedłużyli żadnego ze swoich debiutantów od 23 lat! Ostatnim pierwszoroczniakiem, którego rookie deal Knicks przedłużyli był Charlie Ward. Trochę szokujące, prawda?

No, to teraz poziom biznesowy. Knicks od jakiegoś czasu rozmawiają z Jazz w sprawie transferu z udziałem Donovana Mitchella. Leon Rose, odpowiedzialny w Knicks za koszykarskie ruchy, wyznaczył podobno Jazz deadline (na miniony poniedziałek), po którym Nowojorczycy, przynajmniej na jakiś czas, mieli „zająć się swoimi sprawami”, kosztem wiszenia na telefonach do Salt Lake City. Jak powiedzieli, tak zrobili. Podpisali Barretta. I tu pojawia się pytanie fundamentalne. Kanadyjczyk nadal może wziąć udział w potencjalnej wymianie z Jazz, ale teraz już jest to mało prawdopodobne, bo podpisanie Barretta mocno utrudnia wymianę od strony finansowej (jego $10.9 mln z tego sezonu musiałoby być zwrócone przez Jazz w umowie/umowach wartych łącznie $26.2 mln, czyli tyle, ile RJ będzie średnio rocznie zarabiał na mocy nowej umowy). Na 179 zawodników w historii NBA, którzy w taki sposób mieli przedłużone debiutanckie umowy, tylko jeden zawodnik (Devin Harris w 2008 roku) został potem wytransferowany. Jeśli Barrett miałby wziąć udział w tej wymianie, to Jazz i Knicks musieliby najprawdopodobniej znaleźć trzeci klub, żeby pod względem kontraktów wszystko się zgadzało. Mówi się, że tym trzecim klubem mogliby zostać Lakers, którzy w takim wariancie pozyskaliby Evana Fourniera z Knicks i Bojana Bogdanovica z Jazz. Ale to już osobny wątek pod rozważanie.

Pytanie też czy Danny Ainge chce/chciał 22-latka w drużynie, która ewidentnie idzie w stronę silnej przebudowy? Nowy kontrakt Barretta nie ma tu aż takiego wielkiego znaczenia w kontekście tego pytania, bo Jazz, zakładając że go chcą/chcieli, to latem przyszłego roku musieliby go podpisać tak, czy inaczej. Bo raczej ciężko wyobrazić sobie, żeby sięgali po młody talent, trzeci wybór draftu 2019 roku (tylko za Zionem i Morantem), na schodzącym kontrakcie tylko po to, żeby po jednym sezonie puścić go za nic. No chyba, że Danny Ainge nie ceni talentu Barretta aż tak wysoko i nie chce/chciał go w żadnej wersji (podpisanego przez Knicks teraz lub, co już się nie wydarzy, podpisanego przez nich samych za rok). W grę wchodzi też trzeci wariant – może i ceni go, ale bardziej ceni sobie tankowanie przez najbliższe 3 lata. A w takim wariancie mało kto w składzie Jazz na mocy takiego kontraktu miałby sens grania tam. Przegrywać mecze można przecież składem bez zawodników, którzy zarabiają po $30 mln rocznie. Najzwyczajniej w świecie oś czasu rozwoju 22-letniego koszykarza może nie spinać się z tym, co dana organizacja, w tym wypadku Utah Jazz, planują robić przez najbliższe 2-3 lata.
Zastanawiam się czy przypadkiem obecność/nieobecność Kanadyjczyka w dealu za Mitchella, nie była (i będzie) liczona jako przynajmniej jeden, a może dwa dodatkowe wybory w drafcie. W sensie – jeśli Jazz go nie chcą, a jak obserwuję Danny’ego Ainge’a od lat, to stawiam że jednak go nie chce i od początku nie chciał (z różnych przyczyn), to czy przypadkiem za nie uwzględnienie go w potencjalnej wymianie, Jazz nie zechcą jednego czy dwóch dodatkowych picków. Myślę, że cwany Ainge tak to właśnie próbuje rozgrywać. W początkowych wariantach negocjacji niby go chciał, choć w rzeczywistości nie chciał, żeby chwilowo zniechęcić Knicks i odwrócić ich uwagę, żeby na koniec wrócić i zażądać dodatkowych wyborów, które były jego celem nadrzędnym od samego początku. Nieważnie. Nie aż tak. Nie teraz. Bo Jazz i Knicks wrócą do rozmów.
Coś czuję, że Donovan Mitchell będzie graczem New York Knicks prędzej, niż później. Ale może się mylę.

I tu płynnie przechodzimy do, potwierdzonych z różnych źródeł, plotek na temat wymiany Knicks-Jazz, której głównym akcentem miałby być Donovan Mitchell.

Tak, jak pisałem wyżej, myślę że to się stanie. Problemem (niebezpośrednim) dla Knicks jest tu moim zdaniem wcześniejsza wymiana Jazz z udziałem Rudy’ego Goberta. Danny Ainge wyrwał z Minnesoty aż cztery wybory w drafcie, w tym trzy niechronione. To nieco zachwiało rynkiem i zaburzyło sposób, w jaki w ostatnim czasie postrzegało się i wyceniało wybory w drafcie. Bo skoro 30-letni center, wprawdzie wybitny defensywnie, ale mocno ograniczony ofensywnie, może być wart cztery picki, to ile żądać w takiej sytuacji za Mitchella? Pewnie też po części dlatego, śmiercią naturalną umarł potencjalny transfer z Kevinem Durantem. Coś, co początkowo wydawało się znakomitym podbiciem wartości KD, stało się utrapieniem chętnych na jego usługi. Sześć czy siedem (!) pierwszorundowych wyborów (+ ludzie) za 34-latka? Oj, dużo!

Ale wróćmy do Mitchella. 25-latek ma podobno listę trzech klubów, do których chciałby ewentualnie trafić (dygresja – trzeba podkreślić, że sam Mitchell nigdy oficjalnie nie zażądał wymiany. To decyzja Jazz, żeby iść w przebudowę sprawiła, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy). Są to Knicks, Heat i Nets. Kluby z Miami i Brooklynu na dzień dobry odpadają. To znaczy nie do końca odpadają, ale musiałyby zadać sobie dużo trudu, dużo więcej niż Knicks, żeby dopiąć transfer po Mitchella. Chodzi o „designated rookie extension”. Według przepisów NBA, w jednej drużynie nie może być jednocześnie dwóch zawodników grających na mocy „designated rookie extension” czyli pięcioletniego, maksymalnego przedłużenia debiutanckiej umowy. W Miami z takim kontraktem jest Bam Adebayo, a w Nets Ben Simmons. Zatem przyjście tam Mitchella, który też dysponuje tego typu kontraktem, w kwestiach proceduralnych, byłoby bardzo trudne, bo wymagałoby dodatkowych ruchów, a w aspekcie sportowym raczej byłoby pozbawione sensu. Żeby mogła pojawić się jedna gwiazda, druga musiałaby odejść. Jeśli chodzi o Nets (Ben Simmons) można dyskutować nad aspektem sportowym, ale jeśli chodzi o Heat, to ci bez Adebayo, z Mitchellem, nie byliby lepsi. To chyba nie podlega kwestii. Pomijając już to, że Jazz raczej nie chcieliby pchać się w maksymalne umowy, skoro jednej już się pozbyli (Gobert), a drugą planują ruszyć. Zostają Knicks.

Ci mogą zaoferować pakiet złożony z graczy, żeby wyrównać kontrakty, ale mają też skarby, których Danny Ainge pragnie najbardziej. Są nimi wybory w drafcie. Knicks mogą zaoferować aż osiem wyborów w pierwszych rundach draftów. Jeśli wierzyć plotkom, to Jazz odrzucili niedawno propozycję wymiany w kształcie – Evan Fournier, Obi Toppin i pięć wyborów, w tym dwa niechronione. Pytanie czy Ainge’owi chodzi o liczbę wyborów, liczbę niechronionych picków, czy o jedno i drugie.

No dobrze, to czy Knicks powinni w ogóle zawracać sobie głowę i walczyć o Mitchella? Tak, oczywiście! Mitchell jest trzykrotnym uczestnikiem Meczów Gwiazd, który dwa razy otarł się o trzecią piątkę All-NBA. Wprawdzie jego ostatni sezon regularny był delikatnie słabszy od wcześniejszego, a play-offy w jego wykonaniu były bardzo „przezroczyste”, ale przecież mówimy tutaj o 25-letnim zawodniku, który może być jeszcze lepszy, a już jest bardzo dobry. Knicks w ostatnich dwóch dekadach mają całą historię sprowadzania do siebie graczy z wielkimi nazwiskami, którzy w momencie pojawienia się w Nowym Jorku byli już za fizyczną górką. W przypadku Mitchella jest inaczej. I to jest coś. Rzecz rozbija się tutaj o cenę. W żadnym scenariuszu nie zaryzykowałbym ośmiu wyborów. Jak dla mnie granicą opłacalności, lub raczej granica ryzyka byłoby jakieś pięć, maksymalnie sześć wyborów. Zakładając, że 25-letni Mitchell i Jalen Brunson (też 25-latek) przez pół dekady będą prowadzić Knicksów do play-offów, to tych wyborów nie będzie szkoda. W idealnym dla Knicks scenariuszu będą się one znajdować w trzeciej (lub pod koniec drugiej) dziesiątce draftu. A to nie jest szalona cena za gracza formatu All-Star przed swoim prime. A jakby jeszcze przyjąć, że obecność ich dwóch przyciągnie do Nowego Jorku trzecią gwiazdę, to byłoby fantastycznie dla tej tak bardzo spragnionej sukcesów organizacji.

Problem w tym, że to są Knicks, i tam historycznie coś, gdzieś musi się nie udać. Od sezonu 2001-02 Knicks byli w play-offach tylko pięć razy. W tym czasie popełnili szereg biznesowych, sportowych i wizerunkowych błędów.
Sporym znakiem zapytania jest też dopasowanie obu tych graczy. Obaj są znakomici w ataku, ale obaj mają sporo mankamentów w obronie. Obaj też są dość niscy jak na standardy NBA. W przypadku Mitchella jest wręcz zastanawiające dlaczego tak fizycznie obdarzony zawodnik (wygrał konkurs wsadów, przy 185 cm wzrostu, jego rozpiętość ramion wynosi imponujące 208 cm), nie jest w stanie być przynajmniej poprawny w defensywie. Można chyba przyjąć, że spora część tego problemu leży w nastawieniu do bronienia. A zatem, patrząc z perspektywy Knicks można wierzyć, że pod skrzydłami defensywnie zorientowanego trenera, to nastawienie dałoby się naprawić.

Ewentualne pozyskanie Mitchella i sparowanie go z Brunsonem, nie czyni Knicks z automatu drużyną znakomitą. Ba, myślę, że nawet nie ma gwarancji, że ten skład, już w pierwszym roku razem wszedłby do play-offs. Ale z drugiej strony, jest to ruch, który Knicks powinni chcieć wykonać. Po raz pierwszy od wielu lat mogą zmontować drużynę młodą i głodną sukcesów, a nie taką, którą tworzą byłe, schorowane gwiazdy już tylko z wielkimi nazwiskami.

W pragnieniu bycia dobrą ekipą nie powinni jednak przeszarżować i dać się wciągnąć w chore gierki Danny’ego Ainge’a. Pięć do sześciu (maksymalnie!) wyborów w drafcie uważam za rozsądną i w miarę uczciwą cenę za Mitchella, ale w żadnym wypadku nie szedłbym wyżej. Dodatkowo, będąc Knicks, liczbę niezastrzeżonych picków chciałbym zredukować do minimum. Mitchell chce być zawodnikiem Knicks, ale Knicks nie powinni wpadać w euforię i pozyskiwać go za każdą cenę, za cenę wieloletniej przyszłości. Być może nie minie nawet rok, a na horyzoncie pojawi się kolejna gwiazda, która zechce grać w Nowym Jorku. Mitchell to All-Star ocierający się nawet o poziom All-NBA. Knicks powinni chcieć dopiąć ten transfer. Ale też nie powinni zapominać, że kiedy już powiedzą A, koszykarski świat zapyta, jak wyglądać będzie B. Czy trójka Mitchell, Brunson i Barrett (+Randle), to trójka (czwórka?) liderów na coś wielkiego? Mam poważne obawy. Ale i tak chciałbym zrobić ten ruch będąc Knicks. Bo na ten moment ten skład jest zbyt dobry, a przede wszystkim zbyt drogi na zatankowanie, ale nadal zbyt słaby na regularne wygrywanie. No i przecież nikt nie powiedział, że Mitchell, Brunson, Barrett i Randle, to żelazna czwórka, z którą Knicks będą iść na wojnę przez kolejne lata. Któryś (każdy?) z nich może w przyszłości wziąć udział w dalszych wymianach, więc nie przywiązywałbym się aż tak bardzo do analizowania tego, jak ta czwórka potencjalnie potrafiłaby maksymalizować swoje atuty na boisku. To oczywiście ważne, ale nie esencjonalne dla chęci pozyskania Mitchella.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

2 comments on “Słów kilka o podpisaniu RJ Barretta z Donovanem Mitchellem w tle

  1. Bęc!

    No i nos Szanownego Redaktora zawiódł! Czyli ewentualna fucha poszukiwania trufli, lub leśnej zwierzyny zdecydowanie odpada!🙃😎

    Reply
    1. Chuck

      Może destynacja dla Mitchella nie okazała się wcale tą wymarzoną, ale sportowo, teraz i tutaj chyba całkiem nieźle trafił! A do NYC czy Miami póki co zawsze może polecieć na urlop..
      Btw Ohio czy Utah? Co jest większa dziurą?

      Reply

Skomentuj Chuck Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.