Takiej koszykarskiej książki jeszcze w Polsce nie było!

Zawsze chciałeś lepiej zrozumieć koszykówkę? I co najważniejsze – w przystępny i wesoły sposób? Nie ma lepszej drogi, niż lektura książki „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”, w której to Nick Greene rozkłada ten sport na czynniki pierwsze!

Zamów książkę TUTAJ

Takiej koszykarskiej książki jeszcze w Polsce nie było. Roli ekspertów nie pełnią tutaj byli koszykarze i analitycy z ESPN. Zamiast nich mamy choćby szefową obsady opery mydlanej wyrażającą swoje zdanie na temat największych parkietowych symulantów, magików analizujących zaskakujące techniki dryblingu Chrisa Paula czy kartografów skupiających się na zabójczo skutecznych rzutach za trzy Stephena Curry’ego.

Autor zabiera nas w nietypową podróż po pięknej historii koszykówki. Książka „Oglądaj koszykówkę jak geniusz” rozkłada tę grę na czynniki pierwsze – tylko po to, żeby poskładać je na nowo. Ta książka sprawi, że najbardziej zagorzali fani koszykówki zostaną zachęceni do ponownego przemyślenia najbardziej oklepanych teorii związanych z rozwojem gry.

Zamów książkę TUTAJ

Fragment „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”:

„Gdy następny raz będziecie mieli okazję oglądać mecz zawodowej koszykówki w hali, postarajcie się dotrzeć wcześniej, by załapać się na przedmeczową rozgrzewkę. Zauważycie, że każdy – dosłownie każdy – trafia większość rzutów z wyskoku. Nawet ten gracz, który jako ostatni podnosi się z ławki rezerwowych, albo niezdarny środkowy. Każdy z nich dysponuje znakomitym, godnym pozazdroszczenia rzutem z wyskoku. Gdy nie muszą martwić się obrońcami lub presją meczową, nie dokonują żadnych poprawek i nie rzucają w pośpiechu, więc w tych idealnych okolicznościach rzadko się mylą. To, co sprawia, że Thompson i Curry są tak wyjątkowi, to fakt, że ich postawa rzutowa w siódmym meczu Finałów NBA jest równie idealna jak w trakcie zwykłego treningu bez udziału obrony.

Przedmeczowe zwyczaje Curry’ego obrosły już legendą. Nie oddaje wówczas takich rzutów, jakie obserwujemy w trakcie meczów. Zamiast tego wykorzystuje asystenta trenera i wypróbowuje akrobatyczne rozwiązania, usiłując ominąć tę ludzką przeszkodę z każdej strony. Rzuca także (i często trafia) zza tablicy czy nawet z tunelu prowadzącego do szatni, dobrych 12 metrów od kosza. Jego przedmeczowa rutyna nie ma tak naprawdę z rutyną nic wspólnego, o czym świadczą tłumy wrzeszczących fanów, którzy pojawiają się na meczu dużo wcześniej tylko po to, by móc podpatrywać jego rozgrzewkę. Nie widzimy jednak wszystkich tych normalnych rzutów, które oddaje, gdy wokół nie ma nikogo. Według materiału ESPN The Magazine z 2014 roku Curry rzuca niemal tysiąc razy z wyskoku, nim w ogóle rozpocznie się trening. Koszykarz zdradzał dziennikarzowi Davidowi Flemingowi: „W trakcie meczu tyle się dzieje, że nie ma czasu się zastanowić: »Czy dobrze ułożyłem łokieć? Czy wystarczająco ugiąłem kolana?«. Trzeba opierać się na pamięci mięśniowej, którą starasz się wypracować na co dzień, i liczyć, że ta zadziała”. Parafrazując to, co powiedział mi pewnego razu pewien mądry technik konserwacji gleby: „Sekret leży w WTC, mój drogi”.

Curry nie forsował się w trakcie treningu, który miałem okazję obserwować. Można by nawet powiedzieć, że obchodził się z piłką nieco zachowawczo. Jednak gdy przyszło do oddawania rzutów z wyskoku, natychmiast przybierał idealną postawę. Za każdym razem. Thompson tymczasem był ucieleśnieniem perfekcji. Wykonywał ruchy na granicy optycznej iluzji. Przypominało to ołówki, wykałaczki albo cukierki schodzące z taśmy produkcyjnej. Być może jakiś niewidzialny gigant wykorzystywał funkcję kopiuj-wklej na swojej odpowiednio ogromnej klawiaturze, by przenosić go w różne miejsca sali i osiągać ten sam efekt. To niezwykle hipnotyzujące doświadczenie. Do tego nieco niepokojące. Idealna powtarzalność to domena maszyn, nie ludzi. Cholera, przecież ludzką rzeczą jest błądzić.

Po wyjściu z tego pokazowego treningu zauważyłem, że przy oknie pewnej restauracji w pobliskim Chinatown zgromadził się mały tłum gapiów. W środku pewien gość obracał w dłoniach ciasto i na oczach podekscytowanej gawiedzi dzielił je na wstążki makaronu. Choć robił to perfekcyjnie, w trakcie podrzucania i formowania tej puszystej kluchy sprawiał wrażenie całkowicie zrelaksowanego. Gdyby nie to, że w jego oczach widać było koncentrację – coś, co da się też zauważyć w trakcie oddawania rzutu u Curry’ego i Thompsona – można by uznać, że przeżywa właśnie doświadczenie poza ciałem.

Gdy pytam Shawna Fury’ego, czy w trakcie prac nad swoją książką miał okazję przeżyć coś, co przypominało obserwowanie graczy wykonujących rzut z wyskoku, ma problem z odpowiedzią. „Czy jeszcze jakaś czynność wymagająca ruchu jest podobnie funkcjonalna i cieszy oko w równym stopniu? Nic nie przychodzi mi do głowy”. Gdybym nie spostrzegł tego gościa od makaronu, przyznałbym mu rację. Jednak jest coś niesamowicie pozacielesnego w tak zapamiętałym odtwarzaniu w kółko tej samej czynności.

Ruchy mogą być szybkie i z pozoru nieistotne, lecz są kluczowe przy tworzeniu produktu z taką powtarzalnością. Ugniecione ciasto jest nieustannie szarpane i rozciągane w przez wyciągnięte dłonie kucharza, który następnie podrzuca je i uderza nim o blat stołu. Po tym, jak odbije się ono od powierzchni, jego jeden koniec zostanie przepleciony przez drugi, a pęd skręca je w zwisającą pętlę. Następnie kucharz chwyta ten zwój skrobi i powtarza proces, aż łańcuch glutenu zostaje odpowiednio ubity i gotowy, by pociąć go na makaronowe paski gotowe do przyrządzenia.

To porywający pokaz, który wynosi powtarzalność pewnych czynności do rangi sztuki. Nie bez powodu restauracje tworzą stanowiska dla kucharzy w taki sposób, by każdy mógł obserwować ich przy pracy.

Nauczenie się ręcznego wyrabiania makaronu może zająć całe lata. Peter Song, szef kuchni w nowojorskiej restauracji KungFu Kitchen, musiał przygotowywać 500 porcji makaronu dziennie, by w pełni opanować tę technikę. Teraz, po dziesięciu latach, wyrabia 128 nitek w dziesięć sekund.

„Istnieją setki jeśli nie tysiące odmian makaronu, które można zrobić znacznie szybciej i łatwiej”, mówi mi Thy Tran. To pisarka z Bay-Area, a także szefowa kuchni, która uczy, jak przygotować makaron w domu. Bez względu na to, czy wywijasz ciastem w powietrzu i ugniatasz je ręcznie, czy używasz do tego jakiegoś urządzenia, końcowy efekt zależy od konkretnego ciągu warunków, które zaistniały na poziomie molekularnym. „Należy spróbować ustawić łańcuchy glutenu w jednym kierunku”, mówi Tran. Tak właśnie powstaje makaron. „W przeciwieństwie do robienia chleba, gdzie sieć łańcuchów glutenu i protein jest bardzo skomplikowana, przy makaronie rozciąga się je nieustannie, tak by łańcuchy glutenu były rozciągane wzdłużnie. Cały ten proces jest niezwykle symetryczny”.”

Zamów książkę TUTAJ

3 comments on “Takiej koszykarskiej książki jeszcze w Polsce nie było!

  1. Johny

    Nie ma. Chyba, ze zion będzie ciagle kontuzjowany i będzie gral max 20 meczow na sezon. Wtedy tak.

    Reply
    1. myśliciel

      To może być ciekawa rywalizacja tych dwóch utalentowanych zawodników, jeśli oczywiście Zion będzie sprawny

      Reply

Skomentuj Johny Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.