Trwa mini-camp kadry USA w Las Vegas

Zgodnie planem, dokładnie tydzień temu, w Las Vegas, ruszył mini-camp kadry USA. Amerykanie przygotowują się do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, które zostaną rozegrane w dniach 25 lipca – 7 sierpnia.


Mini zgrupowania koszykarskiej kadry Stanów Zjednoczonych, to już tradycja, która liczy sobie aż 15 lat. Bez względu na to, czy podczas danych wakacji odbywa się jakiś międzynarodowy turniej, czy nie, Amerykanie od 2006, nieprzerwanie, spotykają się w Las Vegas.

Po kompromitującym występie w Mistrzostwach Świata w 2002 roku, na własnej ziemi (szóste miejsce) oraz po zaledwie brązowym medalu podczas Igrzysk Olimpijskich w Atenach (2004), Amerykanie słusznie zauważyli, że okres ich supremacji w świecie koszykówki się skończył. Przynajmniej w takim wydaniu do jakiego się przyzwyczaili. Minęły czasy wygrywania z marszu, różnicą kilkudziesięciu punktów, wygrywania kadrą B czy nawet C. Po pierwsze „reszta świata” zrobiła ogromny krok do przodu w tym sporcie, coraz więcej zawodników spoza USA trafiało do NBA. Ale nie bez znaczenia było też lekceważące podejście Amerykanów do gry w kadrze oraz brak odpowiedniego, długofalowego systemu selekcji.

 

Ludzie odpowiedzialni za USA Basketball powiedzieli „dość”. Wymyślono plan, wstępnie trzyletniego zobowiązania dla grupy wyselekcjonowanych koszykarzy. Program miał obejmować przygotowania do Mistrzostw Świata w Japonii w 2006 roku, Igrzysk Olimpijskich w Pekinie (2008) a następnie do Mistrzostw Świata w Turcji (2010) oraz Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Selekcjonerem został Jerry Collangelo, głównym trenerem Mike Krzyżewski, a jednym z asystentów Mike D’Antoni, jako znawca koszykówki międzynarodowej. Z taką ławką trenerską i ciekawym składem (Joe Johnson, Kirk Hinrich, LeBron James, Antawn Jamison, Shane Battier, Dwyane Wade, Chris Paul, Chris Bosh, Dwight Howard, Brad Miller, Elton Brand, Carmelo Anthony) gwiazdy NBA zameldowały się 15 lat temu w Japonii. Fazę grupowa przeszli w dawnym stylu wygrywając mecze średnio o 25 punktów. W ćwierćfinale nie dali szans Niemcom (85:65). A następnie zagrali półfinał z Grecją. Tak, ten słynny mecz. Jest wiele teorii na jego temat. Jak to się mogło stać? Co poszło nie tak? W dziewięciu przypadkach na dziesięć, prawdopodobnie, wygraliby Amerykanie, ale tamtego dnia był to akurat ten dziesiąty przypadek. Grecy rzucali z niebywałą skutecznością z gry na poziomie ponad 62%, niszczyli obronę rywali pick’n’rollami, tempem gry świetnie dyrygował Theodoros Papaloukas (zaliczył 12 asyst). Co by nie powiedzieć i jakiego usprawiedliwienia by nie szukać, fakt pozostanie faktem: USA 95, Grecja 101. Ostatecznie Amerykanie zakończyli rozgrywki jak dwa lata wcześniej – z brązem na pocieszenie.

 

System był słuszny, ale podejście nadal nie to. Amerykanie, łącznie z coachem K, mieli przeważnie mgliste pojęcie przeciwko komu grali. Na konferencji prasowej, po meczu z Grecją, Krzyżewski komplementował numery nie nazwiska rywali – po prostu ich nie znał i nie robił z tego tajemnicy mimo że dla tysięcy Europejczyków kilku z nich było wręcz koszykarskimi pół-bogami.
Jasnym stało się, że wywalczenie złota nie leży już tylko w sferze systemu, czy składu, ale też, a może głównie, odpowiedniego podejścia. Nie wystarczyło już tylko przyjechać i zagrać w silnym składzie przeciwko każdemu kogo tylko wystawi „reszta świata”. Collangelo i Krzyżewski w końcu zrozumieli, że ich system nigdy nie będzie skuteczny jeśli nie wprowadzą pełnego profesjonalizmu do tego co robią. Dlatego mimo porażki w Japonii nie zrezygnowano z wytyczonego szlaku. Co niespotykane do tej pory, oszczędzono większość ze składu z Pekinu dodając Kobe Bryanta, Derona Williamsa i Tay’a Prince’a. Amerykanie zrozumieli, że bez względu na różnice punktowe, liczbę wsadów, alley-oopow czy pięknych podań, bez względu na to czy będzie to „dream” czy już tylko „team” zespół ten rozliczany przez koszykarski świat będzie już zawsze tylko za trzy mecze: ćwierćfinał, półfinał i finał. Cala reszta to tylko otoczka, smakowity kąsek dla dziennikarzy i kibiców.

Jak nigdy zmotywowani Amerykanie stawili się w Pekinie. „Redemption Team” z całych sił chciał udowodnić, że centrum koszykarskiego świata ciągle jest w USA, i że wszystkie złe rzeczy które przytrafiły się ich kadrze w ostatnich latach były w nich samych i to oni znają drogę do odkupienia.
Udało się. Kobe, LeBron, Dwyane i partnerzy swoją grą nawiązali do najlepszych lat międzynarodowych występów kadry Stanów Zjednoczonych, kiedy nie było nadużyciem nazywanie ich „Dream Teamem”. Komplet wygranych średnią różnica 32 punktów w fazie grupowej, gładki ćwierćfinał z Australią i niewiele trudniejszy półfinał z Argentyną, a na deser wisienka na torcie – Finał z niesamowicie silną Hiszpanią. Osiem długich lat oczekiwania na Olimpijskie złoto dobiegł końca, a dwa lata później w Turcji, po szesnastu latach (!) tytuł mistrzów świata wrócił do USA. Amerykanie przywozili później złote medale kolejno z: Igrzysk w Londynie (2012), Mistrzostw Świata w Hiszpanii (2014) oraz Igrzysk w Rio (2016).

W 2019 roku w Chinach ich celem było zostanie pierwszą w historii drużyną, która trzy razy pod rząd zostanie mistrzem świata. Powiedzieć, że się nie udało, to jakby nic nie powiedzieć. Seria 58 kolejnych wygranych USA na arenie międzynarodowej (MŚ i IO) została przerwana przez Francję w ćwierćfinale turnieju. Amerykanie zajęli ostatecznie siódme miejsce, najgorsze w swojej historii występów w imprezach tej rangi. Ale też nie można przesadzać z krytykowaniem Amerykanów. Po pierwsze i najważniejsze, nie była to nawet kadra B, przy całym szacunku dla tamtego składu. Po drugie, nie mniej ważne, gracze spoza Ameryki, w obecnych czasach, nie są już tylko wypełniaczami rotacji klubów NBA. „Reszta świata” ma w NBA swoich najlepszych obrońców, All-Starów, ludzi, o których realnie mówi się, że mogą mogą być MVP sezonu, a od tego sezonu, faktycznego MVP. Nikogo więc nie powinny już dziwić ewentualne porażki Amerykanów a arenie międzynarodowej. W Igrzyskach Olimpijskich w Rio wzięło udział aż 46 zawodników z ważnymi kontraktami w NBA. Dodatkowych 18 koszykarzy miało w przeszłości do czynienia z ligą. A trzeba przecież dodać, że „reszta świata” ma w swoich szeregach ludzi, którzy w NBA, z różnych przyczyn nie grają, ale są na poziomie NBA. A skoro tak, to ta „reszta świata” ma argumenty, motywację i możliwości, by z Amerykanami zagrać o wygraną a nie tylko o honorową porażkę.


Do Tokio, Gregg Popovich, główny trener kadry USA, zabierze następujący skład:
Kevin Durant, Damian Lillard, Draymond Green, Bradley Beal, Jayson Tatum, Kevin Love, Bam Adebayo, Zach LaVine, Jerami Grant oraz Devin Booker, Jrue Holiday i Khris Middleton, którzy dołączą do drużyny po zakończeniu Finałów NBA.

Kadrowicze, przez cztery dni, mieli sparingpartnerów. Tradycją lat wcześniejszych jest tutaj wybór mieszanki młodości z doświadczeniem z parkietów FIBA. W tym roku do „Select Team” trafili:

Saddiq Bey(Detroit Pistons), Miles Bridges (Charlotte Hornets), Anthony Edwards (Minnesota Timberwolves), Darius Garland (Cleveland Cavaliers), Tyrese Haliburton (Sacramento Kings), Tyler Herro (Miami Heat – nie pojawił się na obozie z przyczyn osobistych), John Jenkins (Bilbao Basket), Keldon Johnson (San Antonio Spurs), Josh Magette (Darüşşafaka Tekfen), Dakota Mathias (Philadelphia 76ers), Immanuel Quickley (New York Knicks), Naz Reid (Minnesota Timberwolves), Cam Reynolds (Houston Rockets), Isaiah Stewart (Detroit Pistons), Obi Toppin (New York Knicks), P.J. Washington (Charlotte Hornets) oraz Patrick Williams (Chicago Bulls). Trenerem tej grupy został Erik Spoelstra z Miami Heat.

 

Warto starać się pokazać z dobrej strony, będąc sparingpartnerem dla głównego składu. Od kiedy program”naprawy” amerykańskiej koszykówki w turniejach FIBA istnieje w takim kształcie, w jakim znamy go dziś (od 2006 roku) było sześć różnych drużyn do sparingów przez ważnymi dla Amerykanów imprezami. Na przestrzeni tych lat, aż piętnastu graczy, którzy zaczęli przygodę z kadrą w „Select Team”, reprezentowało potem USA w dorosłej kadrze podczas Igrzysk. Aż siedmiu z nich zagra w tym roku w Tokio. Będą to Devin Booker, Kevin Durant, Jerami Grant, Draymond Green, Jrue Holiday, Zach LaVine oraz Kevin Love. Trzech z nich (KD, Green, Love) ma już olimpijskie złoto w swojej kolekcji.


Czasem na swoją szansę nie trzeba czekać latami. Z racji tego, że trwają jeszcze Finały, a w zawiązku z tym trzech kadrowiczów jest poza Las Vegas, na kontrolny mecz z Nigerią, na ławkę Stanów Zjednoczonych powołani zostali Saddiq Bey, Darius Garland i Keldon Johnson. I kto wie, przy ewentualnej kontuzji któregoś z turniejowej dwunastki Popovicha, jeden z tych młodych zawodników dostanie wielką szansę na grę w Igrzyskach.

Amerykanie mają za sobą dwa sparingi. Oba przegrali. Pierwszy przeciwko Nigerii (87:90) drugi przeciwko Australii (83:91). Oba spotkania, w całości (ale bez komentarza) można obejrzeć na platformie Twitch, na oficjalnym kanale kadry USA. TUTAJ
Stany Zjednoczone zagrają w Tokio w grupie A. ich rywalami będą Czesi, Francuzi oraz Irańczycy.
Grupę B tworzą: Australia, Niemcy, Włochy oraz Nigeria.
W grupie C zagrają: Argentyna, Japonia, Słowenia i Hiszpania.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

1 comment on “Trwa mini-camp kadry USA w Las Vegas

  1. Chuck

    Kevin Love się wycofał(decyzja zawodnika), Bradley Beal miał potwornego pecha i wypadł przez Covid. Za to, do składu dokoptowano króla Shaqtin a fool czyli ..Javale Mcgee!

    Reply

Skomentuj Chuck Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.