Adam Sikora z „Run the Talk” zadał mi kilka pytań. Mam nadzieję, że wyszło ciekawie. Oto nasza rozmowa.
Adama znajdziecie na:
Przepytał największe gwiazdy NBA. Wbił się do świata najlepszej ligi koszykarskiej niczym penetrujący pod kosz Kobe Bryant, bez tremy i zawahania. Karol Śliwa to najpopularniejszy bloger koszykarski i przykład osoby, która nie lubi drogi na skróty. Takie podejście pozwoliło mu wejść na swój mały szczyt w swojej dziedzinie.
Niewiele ludzi z Polski zbliżyło się do NBA tak blisko jak Ty. Dokonałeś tego bez znajomości, tylko konsekwentną pracą. Co było kluczem do tego, by to osiągnąć? Cierpliwość, pasja, dobrze zaplanowana i zrealizowana strategia?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że taki był mój plan kiedy zakładałem swoją stronę w 2006 roku. Co było kluczem? Pasja na pewno. Ta do koszykówki oraz ta do rozmawiania z ludźmi i pisania. Cierpliwość raczej nie, bo to by oznaczało, że czekałem na coś, że pokonywałem jakieś etapy w drodze do celu. Tak nie było. Nie było żadnej strategii, bo też nie było żadnego konkretnego celu. Po tym, jak zrobiłem wiele meczów NBA i FIBA jako przedstawiciel pewnej strony, postanowiłem robić to samo, tylko pod własnym szyldem. Dostałem sygnał od NBA, że mogę spróbować. Po latach mają już mnie gdzieś w swoich kartotekach. Z każdej zrobionej imprezy z akredytacją, trzeba zdać relację, przesłać teksty i materiały, które się zrobiło. Widocznie w NBA uznali, że to co robię ma dla nich jakąś wartość. Co jeszcze było kluczem? Chęć robienia czegoś dobrze, czegoś, pod czym mogę spokojnie się podpisać, czegoś co będę mógł konfrontować na żywo z ludźmi, nie tylko w internecie, gdzie każdy może prężyć mięśnie i robić z siebie nie wiadomo kogo. Problemem wielu ludzi, którzy zaczynają coś robić w sieci jest to, że oni niemal od pierwszego dnia nastawiają się na zarabianie, na kolaboracje z wielkimi markami. Ich platformy od początku świecą zakładkami „współpraca”. Moim zdaniem nie tędy droga. Jeśli dobra materialne, a nie pasja sama w sobie są Twoim motorem, to daleko nie zajedziesz. Zawsze mi zależało na tym, że pisać dobrze pod względem poprawności języka, stylistyki, faktologicznie. Żadnych krzykliwych tytułów, clickbaitów. Z czasem okazało się, że ludzie to lubią i cenią. Ale to się nie stało w jeden dzień. Więc może tak, trochę cierpliwości trzeba, bo w końcu, skoro piszesz nie do szuflady, to znaczy, że chcesz, żeby ludzie to czytali i reagowali na to. A do tego jednak trzeba trochę czasu.
Opowiedz trochę o sobie. Skąd pochodzisz? Jak trafiłeś do Finlandii, gdzie obecnie mieszkasz? Jak wyglądała Twoja przygoda z koszykówką jako zawodnik. Czy byłeś blisko zawodowego grania?
Moja rodzina pochodzi z Lubelszczyzny, ale z racji charakteru pracy mojego taty, mieszkaliśmy w różnych częściach kraju. Ostatecznie jednak, ponad 20 lat temu, zamieszkaliśmy w Świdniku. Ja, od 2013 roku żyję na Wyspach Alandzkich, które leżą między Finlandią a Szwecją. Są autonomicznym terytorium Finlandii. Żeby skrócić historię, jak tu trafiłem – dziewczyna z tych wysp studiowała w Lublinie. Mój kolega zaczął się z nią spotykać. Ona zaprosiła mnie i jego, żebyśmy poznali jej rodzinne strony. Tak poznałem to miejsce. Bywałem tutaj w wakacje, jako student.
Jeśli chodzi o granie w koszykówkę, to nie grałem zawodowo, ale wierzę, że byłem blisko. Kilkanaście centymetrów od celu (śmiech). Wszak wygrywałem konkurs rzutów za trzy punkty na oczach samego Dikembe Mutombo. Regularnie, rzutami do kosza, wygrywam pluszaki w wesołych miasteczkach. Na koszykarskich fliperach biję rekordy. Więc wierzę, że zabrakło mi tylko wzrostu. Rzut był i jest. Grałem wiele lat w amatorskiej lidze w Lublinie. Grywam też tu w Szwecji i Finlandii. Reprezentowałem nawet Wyspy Alandzkie podczas Island Games. To coś jak igrzyska, tylko dla wysp i terytoriów zależnych. Generalnie gram cały czas.
Jesteś wyrazisty, masz jasno sprecyzowane opinie i konkretne zdanie na dany temat. Sama nazwa – Karol Mówi świadczy, że jesteś dosyć pewną siebie osobą. Tak faktycznie jest, tak zawsze było, skąd ta cecha u Ciebie?
Zgadza się. Odkąd pamiętam, zawsze byłem taki powiedzmy opiniotwórczy, na wszystkie możliwe tematy. Koledzy w szkole często mówili „a Karol to mówi, że…” i to co powiedziałem bywało obowiązujące (śmiech). Już nie pamiętam czy akurat to było bezpośrednią inspiracją dla nazwy strony. Skąd ta cecha? Myślę, że częściowo przez mojego tatę, który jest silną osobowością. Wiesz co? Ludzie boją się mieć własne zdanie. Żeby nie byli wzięci za zarozumiałych czy aroganckich. Ale dlaczego nie? Dlaczego obawiać się tego, co powiedzą czy pomyślą inni? Kim są ci inni? Co oni dla Ciebie znaczą? Ty żyjesz dla siebie, nie dla nich. Jeśli mam swoje zdanie na jakiś temat, jeśli sytuacja wymaga, żebym to zdanie powiedział głośno, to to robię. Nie chodzi o to, żeby nie liczyć się z opiniami innych ludzi. Przeciwnie. Chodzi o to, żeby nie bać się konfrontować własnego zdania ze zdaniem innych. Trzeba rozmawiać, dyskutować, wymieniać myśli i doświadczenia. To chyba lepsze, niż strzelanie do siebie z karabinów.
Zadałeś kiedyś Bradley’owi Bealowi niełatwe pytanie na oficjalnej konferencji prasowej, i to po angielsku. Czy czułeś tremę? Nie bałeś się tego jak zawodnik zareaguje?
Nie było żadnej tremy. Dlaczego miałaby być? Bradley Beal jest człowiekiem, takim jak Ty i ja. Jego reakcja, to sprawa drugorzędna dla mnie. Do pytania podszedł w sposób, jakiego się spodziewałem, ale nie do końca w sposób, jakiego bym chciał. Ale to już jego sprawa. A te kamery, światła, inni ludzie, to tylko dodatek do tego wszystkiego. Nie ma czego się bać. Ludzie nie przyszli tam, żeby słuchać czy oglądać mnie. Jestem tylko małą, szarą częścią tego wszystkiego. Tak, jak kilkudziesięciu innych przedstawicieli mediów, którzy tam siedzą. Nie interesuje mnie kim są ci ludzie, czy mnie lubią czy nie. Mam takie samo prawo podnieść rękę i zadać pytanie, jak oni. Nie stresują mnie takie sytuacje, nie boję się ich. W ogóle w życiu raczej się nie stresuję.
Nie masz też problemu, by podejść do zawodnika i zadać kilka improwizowanych pytań. Czy przychodzi Ci to łatwo? Ile z tego to przygotowanie, a ile improwizacja?
Interesuję się koszykówką od ponad ćwierćwiecza. Nieźle to brzmi, co (śmiech)? Więc bez żadnego przygotowania mogę „z marszu” zadać parę pytań każdemu byłemu lub obecnemu zawodnikowi. Oczywiście wiadomo, że więcej tematów przychodzi do głowy, jak masz przed sobą Shaq’a, Barkley’a czy Davida Sterna, a mniej gdy stoi przy Tobie Kelly Oubre Jr, z całym szacunkiem dla tego chłopaka. Jeśli spodziewasz się, że kogoś spotkasz, to możesz przygotować sobie parę pytań wcześniej, ale nie zawsze masz taki komfort. Na przykład do rozmowy z Super Fanem byłem przygotowany. Pytania miałem zapisane. Nie chciałem żadnego pominąć. Poza tym, gdy ktoś poświęca mi swój cenny czas, to nie chcę go marnować. A Nav gościł mnie w swoim biurze, w godzinach pracy. Jeśli chodzi o relacje czysto międzyludzkie, to nie mam najmniejszego problemu, żeby zagadać do kogoś. Powiedziałbym, że to jest najfajniejsze w tym wszystkim. I to się tyczy ogólnie ludzi, nie tylko tych z NBA.
Czy jest ktoś na kim się wzorujesz tworząc swoje tekst?
Nie ma takiej postaci w świecie dziennikarstwa. Niestety dzisiejsze dziennikarstwo, szczególnie to, które funkcjonuje w internecie, z roku na rok ubożeje. Spada poziom tekstów, poziom wiedzy na dany temat, język robi się ubogi. Bardziej liczy się czas opublikowania tekstu, niż sama jego treść. Częściej, niż kiedyś spotkać można błędy stylistyczne, logiczne i wiele innych. A już schematy budowania tytułów przemilczę. Na studiach dziennikarskich miałem za to okazję poznać wiele postaci, które dały mi narzędzia do własnego rozwoju, które pokazały miejsce, w którym jestem oraz gdzie jest sufit. Redaktor Maciej Łętowski, reżyser Krzysztof Zanussi, świętej pamięci pisarz Marek Nowakowski, który w swoim niepowtarzalnym stylu zachęcił mnie do pisania.
Jeśli chodzi o pisarzy, to lubię wielu. Pytanie czy Hłasko, Sapkowski, Bułhakow, Bunin, Joyce wychodzą gdzieś czasem z linijek o Leonardach, Durantach i innych (śmiech)? Ciężko powiedzieć. Ale faktem jest, że lubię styl, w którym bawię się aluzjami wykraczającymi poza sport. Sięgam do polityki, historii, filozofii. Zwracam się do czytelnika, jakbym prowadził z nim rozmowę. Odpowiadam na pytania, których być może sam by nie zadał. Pozornie odbiegam od tematu, żeby za chwilę wrócić do głównej treści. Parę osób mi mówiło, że mój styl pachnie Jerzym Pilchem. Tyle, że ja, wstyd się przyznać, nie czytałem jego książek.
Miło mi, gdy ktoś niezainteresowany koszykówką, mówi, że czyta moje teksty, bo po prostu lubi mój styl i wysoko go ceni. Skoro tak, to może to oznacza, że ten styl w jakimś zakresie faktycznie istnieje?
Ulubione trzy Twoje rozmowy z zawodnikami z NBA? Opowiedz o nich.
Paul Millsap. To było w Londynie, przy okazji meczu Hawks-Nets. Millsap grał wtedy w Atlancie. Angielscy dziennikarze, w większości, nie mają pojęcia o NBA. Są tam, bo to duża impreza, na której nie można nie być jak się jest z Londynu. Pamiętam, jak ktoś z jakieś stacji telewizyjnej, gdy zobaczył, że się na tym znam, zaczął wypytywać mnie o graczy, o jakieś ciekawe historie. Wszystko to notował na kartce, a potem relacjonował do kamery. Przeszła mi przez głowę myśl, że mogłem zrobić mu psikusa i powiedzieć, że na przykład Reggie Evans to najlepszy gracz Nets, a niejaki Kevin Garnett to jego zmiennik. NBA w Londynie, daje możliwości tym, którzy chcą coś tam zrobić. Gracze nie są oblegani przez media. Jest okazja spokojnie podejść i pogadać. Ja tak miałem z Millsapem właśnie. Zapytałem czy ma chwilę i czy ma chęć pogadać. Paul kazał mi usiąść obok siebie. Rozmawialiśmy jakbyśmy chodzili razem do liceum i znali się od lat. Poruszyliśmy wiele tematów. Jest inteligentnym i zabawnym gościem.
Amare Stoudemire. Na pewnym etapie swoje życia, Amare zaczął szukać swoich żydowskich korzeni. Nie wiem czy ostatecznie je znalazł, ale na pewno bardzo mocno zgłębił temat. Przenosiny do Izraela, gra w tym kraju, rozwijanie różnych biznesów w Tel Awiwie też pewnie pogłębiły jego wiedzę i zainteresowania. Rozmawiałem z nim właśnie o tym. O czarnych żydach zwanych Falaszami. Był zaskoczony, że ktoś porusza z nim taki niekoszykarski temat. Ciekawie pogadaliśmy.
DeMarcus Cousins. Zaczęło się od tego, że Boogie myślał, że robię zdjęcie jego telefonu, żeby móc przeczytać smsa od jego żony. Wkurzył się i coś tam sapał pod nosem. Z początku nie wiedziałem o co chodzi, ale za każdym razem, kiedy przechodziłem koło niego, syczał jak wąż. Zrozumiałem o co może mieć żal, więc podszedłem i powiedziałem, że może osobiście przejrzeć moje zdjęcia i przekonać się, że nie ma tam niczego złego. Zgodził się. Zaczął przeglądać zdjęcia, a w międzyczasie ze mną rozmawiać. Przyznał mi rację. Zdjęcie, o które miał żal w rzeczywistości nie było niczym nadzwyczajnym. Przeprosił i zapytał czy może sobie pooglądać inne zdjęcia. Anthony Davis siedział koło niego i w zasadzie to chyba on to wszystko zaczął, a potem zagrzewał Boogiego do rozprawienia się ze mną.
Jakie masz cele, marzenia związane z NBA – wywiady z kimś konkretnym, może książka?
Książka to temat, który raz na jakiś czas przechadza się po mojej głowie. Ale niestety, znając siebie, ten pomysł, jak i wiele innych, zapewne nigdy nie nabierze realnych kształtów. Mam chroniczny problem z organizacją własnego czasu. Cierpię też na lenistwo. Inne cele i marzenia związane z NBA? Raczej nie.
Pewnie Ty też chciałoby spotkać Jordana. O co byś go zapytał?
Tak, chciałbym, ale to nie będzie łatwe i raczej nie spędza mi to snu z powiek. Jordan nie udziela wywiadów, nie ma swoich kont na platformach społecznościowych. Nie licząc graczy i osób z organizacji Hornets, nawet dla regularnych ludzi z NBA spotkać go, to prawdziwe przeżycie.
Widziałem go na żywo w Toronto, podczas Weekendu Gwiazd 2016. W przeciwieństwie do wielu innych byłych legend ligi, które można było normalnie spotkać na korytarzach ACC, Jordan pojawił się nie wiadomo jak i skąd, odebrał honory organizatora kolejnego All-Star, po czym zniknął.
O co bym go zapytał? Na jego temat powstało tyle książek i filmów, że nie wiem czy nadal istnieje kąt, z którego nie był obserwowany i analizowany. Zadałbym mu pytanie, które nigdy się nie zestarzeje – Can you still dunk?
Czy pomimo wielu wizyt na imprezach NBA dalej czujesz się jak dziecko w sklepie z zabawkami? Czy dalej te momenty są trochę surrealistyczne dla Ciebie?
Tak, nadal tak jest. NBA z bliska to inna bajka.
Czy był w Twoim życiu koszykarskiego blogera taki jeden moment, w którym pomyślałeś sobie, że udało się odnieść jakiś sukces? Że spełniłeś swoje marzenie, że udało się zrealizować coś, czego nigdy byś się nie spodziewał?
Przed pierwszym meczem tegorocznych Finałów, wszedłem do pokoju dla mediów. Na ścianie wisiała lista akredytowanych dziennikarzy. Wśród tych wszystkich wielkich graczy na medialnym rynku na czele z ESPN, TNT, The Ringer i innymi, był tam też tam „Karol Mówi”. Ten mały Karol, który oglądał w telewizji Finały 1991 chyba nie spodziewał się takiego scenariusza. Ten większy Karol, który w 2006 roku zakładał stronę, pewnego niedzielnego popołudnia między talerzem rosołu a kawałkiem kurczaka z prodiża, też raczej nie brał tego pod uwagę. Nie jest to jakiś wielki sukces w skali życia, ale na skalę wieloletniego zainteresowania NBA, coś to dla mnie znaczy.
Bardzo ciekawy wywiad. Jezeli moge zadac jedno osobiste pytanie: czym zajmujesz sie zarobkowo na Wyspach Alandzkich? Pozdrowienia z Polnocnej Szkocji.
Karol przeprowadzilbys wywiad z Michalem. Czekalbym na to z niecierpliwie 🙂