Byłem, widziałem czyli Gortat w Lublinie…

Wprawdzie miało to już miejsce parę tygodni temu ale jakoś nie było okazji, żeby podzielić się refleksjami. Teraz okazji może też nie ma lepszej ale jest czas….

Nigdy wcześniej nie widziałem na żywo Marcina Gortata więc też nie miałem okazji zamienić z nim ani słowa. Oglądając jego wizerunek kreowany przez media odnieść można wrażenie, że to sympatyczny gość, twardo stąpający po ziemi mimo niewątpliwego sukcesu sportowego, związanej z tym sławy i pieniędzy.
W rzeczywistości Marcin jest…. właśnie taki.
Nie łatwo zrobić na mnie wrażenie, nie zachwycam się byle czym. Gortat zrobił na mnie niesamowite wrażenie z taką łatwością i zapasem niczym kiedyś Artur Partyka skakał z łatwością i zapasem nad poprzeczką zawieszoną grubo ponad 2 metry nad ziemią (zanim na listę środków zakazanych nie trafił środek, który był stałym i ważnym elementem jego sportowej diety).
Przez cały czas uśmiechnięty, mający czas i cierpliwość dla każdego w tym małych i wymagających dzieci czyli najsurowszych i bezkompromisowych odbiorców. Niesamowite jak potrafił skupiać ich uwagę. Przez kilka godzin spędzonych w hali lubelskiego Globusa ani razu nie słyszałem 'nie’ z ust centra Suns. Zdjęcie, autograf, plakat? Proszę bardzo.
Na Camp zapisałem swojego 9-letniego brata, który od niecałego roku zaczął interesować się NBA. Stojąc przy linii bocznej kilka razy pomyślałem 'ma gnojek szczęście. Ja w jego wieku nawet nie marzyłem, żeby spotkać kogokolwiek z NBA nie mówiąc już o wspólnym treningu. Dla mnie wtedy to był kosmos.’

To mój brat Kacper, który wziął na plakat Gortata za chwilę dowie się że gdy Marcin jest w pomalowanym wtedy nie ma wchodzenia pod kosz:d 

Marcin, w czasie całego Campu opowiedział wiele ciekawych historii. Oto kilka z nich:

– Po transferze z Orlando do Phoenix Marcin pojawił się na obiektach treningowych Suns. Pierwszą i jedyną osobą jaką spotkał w szatni był wtedy Robin Lopez.
– Gdzie mamy trening? Siłownia czy sala video? – zapytał M.G.
– Wiesz, sam jeszcze nie wiem. Spróbuję to sprawdzić. – odpowiedział przyszły były podstawowy center Słońc.
W tej niejasnej sytuacji w nowym miejscu Marcin postanowił przygotować się do treningu siłowego. Przebrany, kilka chwil później pojawił się na "siłce".. a tam żywej duszy.
Szybko pobiegł do sali video gdzie cała drużyna (łącznie z Robinem Lopezem) już od dobrych paru minut ogląda materiały przygotowane i omawiane przez coacha Gentry. Gortat usprawiedliwił spóźnienie i pomyślał "Aha, OK Robin teraz już wiem z jakiego poziomu zaczynam przygodę z Suns."
Marcin przyznał, że od tego momentu bardziej niż na ligowe  mecze skupiał się na treningach i walce z Lopezem, którego zjadał regularnie podczas większości z sesji. A mówiąc to miał oczy jak kot w marcu, którego właściciele nie chcą wypuścić z domu….

* Suns grali wyjazdowy mecz z Charlotte Bobcats. Marcin rozgrzewał się w tunelu kiedy nagle pojawił się ON… Eleganckie ubranie, złoty łańcuch, zapach nietanich perfum… Michael Jordan!
"No pokaż to." – mówi nagle do Polaka. "No pokaż, chcę go zobaczyć – powtarza M.J.
Gortat przezwycięża trzęsienie dłoni i rozpina nogawkę dresowych spodni odsłaniając słynny na całą ligę tatuaż z Jumpanem.
"Może być" – mówi Jordan.
"Tylko może być? To ja całe życie czekam na spotkanie z Tobą, na Twoją cześć robię to a Ty tylko 'może być’"? – pyta Gortat.
"Mówię, że może być" – powtórzył Jordan. "Dobrze Ci idzie ostatnio" – dodał "His Airness" i zniknął tak szybko jak się pojawił.

* Na samym początku swojej kariery w NBA Marcin czuł się w lidze tak jak większość z nas zapewne by się czuła. Jedna wielka przygoda, nieustający sen. Magic pojechali do lokalnego rywala z Florydy Heat. Grał tam jeszcze Shaq. Magic pojawili się w hali na trening podczas gdy za kotarą trenowali Heat. Marcin postanowił popatrzeć sobie na tych, których do tej pory oglądał i podziwiał w tv. Wsadził więc swoją ogoloną głowę w "prześwit" kotary. Pech chciał, że zauważył to Shaq, który momentalnie przybrał groźną minę. Skierował swoją wielką dłoń w stronę ogolonej głowy Gortata wystającej z prześwitu kotary a następnie wskazał na swój wielki i zapewne twardy łokieć. Marcin na miękkich nogach wrócił do reszty drużyny myśląc już tylko o spotkaniu z łokciem Shaqa. Tak się akurat złożyło, że budujący wtedy swój poziom szacunku w lidze M.G. dostał jedną z nielicznych szans na grę. Jak sam opowiada a przecież ogórkiem nie jest (211cm, 110kg) Shaq to największy kolos z jakim przyszło mu rywalizować. Zaparty na nogach, trzymający Shaqa oburącz mógł tylko patrzeć jak ten przesuwa go niczym tekturowego manekina i za pomocą 2-3 kozłów robi sobie miejsce tam gdzie chce czyli pod sam kosz.

* Marcin opowiedział też dzieciom krótką acz treściwą historyjkę z czasów gry w Niemczech. W zasadzie historia ta powinna zapaść w pamięci tych, którzy marzą żeby coś osiągnąć w sporcie zawodowym. Gortat opowiadał o wadze treningu, o profesjonalnym podejściu do tego co się robi, do własnego ciała, do dyscypliny.
Opowiadał, że na treningach kiedy coach zarządził na przykład 20 celnych rzutów osobistych i 15 pompek zawodnicy, którzy nie wykonali ćwiczenia prawidłowo meldowali trenerowi, że wykonali zadanie. "Niektórzy grają teraz w III lidze holenderskiej a ja jestem w NBA" – powiedział krótko i obrazowo Marcin.
Nie wahajcie się w przyszłym sezonie zapisać swojego syna/brata/córkę/siostrę na Camp Gortata. Niesamowite przeżycie z prawdziwą gwiazdą NBA, człowiekiem na taaakim poziomie!
1but.pl -> Aż 240 modeli butów do kosza -> Zobacz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.