„Cyrk na trzy pierścienie…” Kolejny fragment książki

Kobe zasłabł w szatni. „Upadł na ziemię i wywrócił brązowymi oczami”

Książka Jeffa Pearlmana „Cyrk na trzy pierścienie. Kobe, Shaq, Phil i szalone lata dynastii Lakers” przynosi wiele anegdot na temat drużyny Los Angeles Lakers z przełomu wieków. Czytelnik podczas lektury może przenieść się do szatni legendarnego zespołu, poznając od kulis najważniejsze mecze i dowiadując się nowych faktów na temat ich okoliczności. Tak jest chociażby w przypadku jednego z największych klasyków w historii play-offów, czyli półfinałów konferencji zachodniej w sezonie 2003/04.

Zamów książkę Jeffa Pearlmana „Cyrk na trzy pierścienie” w przedsprzedaży na LaBotiga.pl TUTAJ


Fragment książki:

Podczas przedmeczowej prezentacji Bryant dostał owację na stojąco od 18 997 kibiców – po czym przewodził Lakers, zdobywając 18 punktów tylko w pierwszej połowie. Było w tym coś niesamowitego; Bryant musiał być przecież fizycznie i mentalnie wyczerpany. Dzień wcześniej „Los Angeles Times” opublikował artykuł, w którym cytowano ojczyma O’Neala, Phila Harrisona, który kwestionował zaangażowanie Kobego w zespół. Teraz ludzie w całej Ameryce widzieli, jak najpierw pierwszą część dnia spędził na sali sądowej, zaprzeczając temu, jakoby zgwałcił kobietę, a następnie jakimś cudem zostawił to wszystko za sobą i skupił się na grze w koszykówkę. Nikt nie potrafiłby wymienić sportowca, który potrafiłby mocniej skupić się na grze, może poza Michaelem Jordanem. Jednak mimo wysiłków Kobego Lakers przegrywali po pierwszej kwarcie 27:21, a do przerwy 53:43. „Spurs muszą być w świetnych nastrojach – powiedział komentujący mecz razem z Albertem Doug Collins. – Przyjechali, pozostali opanowani i w stu procentach realizują swój plan”.

NBA to liga wielkich powrotów, także Lakers odrobili straty. Trzecią kwartę wygrali 31:16, czym zbudowali podest dla niezapomnianej czwartej kwarty w wykonaniu Kobego Bryanta. O’Neal wyglądał na starego i powolnego, Malone również, podobnie jak Payton, ale Bryant trafiał z każdej możliwej pozycji i w decydującej odsłonie zdobył 15 punktów, a w całym meczu 42. W pewnym momencie, przy pięciopunktowym prowadzeniu Lakers na 9 minut i 4 sekundy przed końcem, Kobe podał pod kosz do O’Neala, który został natychmiast otoczony przez trzech zawodników Spurs. Środkowy Lakers oddał piłkę z powrotem na obwód, a stojący tuż za linią trójek Bryant stanął oko w oko z Bruce’em Bowenem, najlepszym defensorem ekipy z San Antonio. Bowen znajdował się nie dalej niż kilkanaście centymetrów od twarzy Bryanta i kiedy zawodnik Lakers zrobił zwód – najpierw w prawo, a potem w lewo, to Bowen nie dał się oszukać. Wtedy Kobe zakozłował w lewo, po czym (świst) rzucił za trzy ponad swoim idealnie ustawionym cieniem. Piłka jakimś cudem wylądowała w koszu, a pokonany Bowen tylko spuścił głowę. „Łatwo jest zapomnieć, jaki Kobe był zabójczy – mówi skrzydłowy Spurs, Malik Rose. – Wszyscy martwili się o Shaqa, ale to jego pomocnik był nie do zatrzymania”.

Po zakończeniu meczu, kiedy Lakers świętowali wygraną 98:90 i wyrównanie stanu rywalizacji na 2–2, Bryant stanął z boku wraz z dziennikarzem TNT, Craigiem Sagerem. Przez kark przewiesił biały ręcznik. Z czoła spływał mu pot. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpaść. Potem powiedział, że był to najlepszy mecz w jego karierze i pragnie teraz tylko jednego: położyć się w łóżku. „Jak bardzo jesteś wyczerpany emocjonalnie? – zapytał Sager. – I skąd czerpiesz tę energię?”

„To był wielki mecz – odpowiedział Bryant. – A ja, no cóż, chciałem tylko wejść na boisko i zagrać najlepiej, jak potrafię. Dać z siebie wszystko”.

Kilka chwil później rozradowany O’Neal powiedział zgromadzonym wokół siebie dziennikarzom, że jego kolega z drużyny – ten, który uczynił życie Shaqa tak żałosnym i niekomfortowym, najbardziej samolubna istota, jaką w życiu poznał – zagrał dziś „jak najlepszy koszykarz w historii”.

W tamtej chwili naprawdę trudno było z taką opinią dyskutować.

Dwa dni później Lakers i Spurs rozegrali mecz, który stał się jednym z największych klasyków w historii play-offów – zaciętą bitwę tytanów, w której prowadzenie zmieniało się co chwilę i która zakończyła się wejściem na boisko człowieka, pogodzonego już z faktem, że zawsze będzie występował na drugim planie – Derek Fisher na 0,4 sekundy przed końcem spotkania trafił z pięciu metrów, zapewniając jednocześnie gościom z Los Angeles wygraną 74:73. Ta wyjątkowa chwila przyszła w najbardziej męczącym sezonie w ciągu ośmiu lat kariery rozgrywającego. Dawno temu Fisher był tylko mało znanym debiutantem wybranym w pierwszej rundzie draftu, który zawsze żył w cieniu Bryanta. Dyrygentem Lakers był wtedy Nick Van Exel, a Fisher tylko jego dublerem, który miał ochotę na więcej minut. Potem, po przyjściu Jacksona, stał się głównym rozgrywającym dynastii. Ale teraz, po podpisaniu umowy z Paytonem, znów został zdegradowany – niespecjalnie go szanowano i czuł się permanentnie sfrustrowany. Jackson wspomina, że Fisher „poświęcił więcej niż jakikolwiek inny członek drużyny” i że musiało mu być z tym tak dobrze, jak z ręką wsadzoną w ul pełen pszczół. Fisher pasował do drużyny lepiej od Paytona i doskonale o tym wiedział. Ale Gary był sławny, rozreklamowany i poświęcił mnóstwo kasy, żeby zyskać szansę na mistrzostwo, dlatego Jackson musiał go wstawić do pierwszej piątki. Nawet jeśli nie pasował do jego strategii. Dlatego właśnie ten celny rzut w meczu przeciwko Spurs był zemstą Fishera. Po spotkaniu w szatni rozradowany Bryant dziękował mu, wrzeszcząc: „Ty mały skurwielu! Ale im skopałeś dupsko!”. Rozmawiając z dziennikarzami, Fisher trochę to bagatelizował, jednak kolegom przyznał, że długi sezon odcisnął piętno na jego psychice. „Potrzebowałem tego – powiedział George’owi. – Potrzebowałem tego dla siebie”.

Kiedy dziennikarze opuścili szatnię, stojący samotnie z boku Bryant zaczął głęboko oddychać. Z początku nikt nie zwrócił na to uwagi. Kobe jak to Kobe, pewnie tradycyjnie próbuje zwrócić na siebie uwagę. Ale po chwili jego czoło pokrył pot, a ręce zaczęły się trząść. W końcu upadł na ziemię i wywrócił brązowymi oczami. Koledzy szybko zanieśli go do pokoju fizjoterapeuty, gdzie został podłączony do dwóch kroplówek. Wokół rozlegały się krzyki: „O kurwa! Czy wszystko z nim w porządku? Kurwa!”.

Kobe szybko odzyskał przytomność, a ci sami koledzy, którzy go jeszcze niedawno przeklinali, teraz byli pod wrażeniem. Czy ktokolwiek kiedykolwiek grał na tak wysokim poziomie, przechodząc jednocześnie taką gehennę? Nawet Jackson, który chciał wygnać Bryanta na Syberię (albo do Milwaukee), nie potrafił ukryć swojego zdumienia. „Ten dzieciak jest niesamowity” – napisał.

Zamów książkę Jeffa Pearlmana „Cyrk na trzy pierścienie” w przedsprzedaży na LaBotiga.pl TUTAJ

Premiera 22 maja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.