Pacers nie mieli prawa wygrać tego meczu, a jednak go wygrali. Był to już kolejny mecz w tych play-offach, którego Pacers niby „nie mieli prawa” ruszyć, ale jakoś ruszyli. Więc może już jest w tym pewna prawidłowość, może już nie powinniśmy się dziwić. Ale jak tu się nie dziwić!?
Obejrzałem sobie jeszcze raz samą czwartą kwartę, i mimo że znałem wynik, mimo że wiedziałem co się wydarzy, to dalej fascynowało mnie to, co widziałem. Drugi raz. Z otworzenia, to nadal robi wrażenie i nadal ciężko w to uwierzyć. Pacers wygrali, człowieku!
Wygrali mecz, którego nie mieli prawa wygrać! Ale to już wiesz. Nie wiem jak zakończy się ich tegoroczna przygoda z play-offami, ale już wiem na pewno, że zapamiętamy tę drużynę, ten ich „run” tak, jak zapamiętaliśmy na przykład Warriors „We Believe” z 2007 roku, Sacramento Kings z 2002 roku, 76ers z 2001 roku, Phoenix Suns lat 2004-2007. I parę innych ekip.
Nie, nie szykuję Pacers miejsca po tej gorszej stronie historii. Choć tak, trochę to robię, wiesz? Albo raczej jestem na to gotowy bardziej, niż na tytuł Indiany. Nadal myślę, że Thunder to wyciągną i tytuł zdobędą, ale hej, co tam? Na tym przecież polega piękno sportu! Niech się dzieje!
Jak wiesz, lub nie, ja od lat nie kibicuję nikomu w NBA, trochę sympatyzuję z Raptors, wierzę więc, że całkowicie na chłodno, uczciwie i rzetelnie, obserwuję, oceniam i analizuję to, co dzieje się w tej szalonej lidze. Nie zależy mi na tym, kto zdobywa tytuły, kto przechodzi kolejne serie. Owszem, emocjonuje się. Ale bardziej historiami, zaskakującymi scenariuszami, dobrą koszykówką, niż konkretnymi wynikami. Oczywiście, czasem się mylę, oczywiście, lubię mieć rację w swoich analizach, Ty nie lubisz? Ale nie będę miał absolutnie nic przeciwko temu, żeby Pacers ostatecznie zdobyli tytuł. Co to by była za historia! Wbrew wszystkim i wszystkiemu!
Ostatnią kwartę meczu otwierającego te finały zaczynaliśmy z wynikiem 85:76 dla Thunder. Raczej na żadnym etapie tego starcia, przez wcześniejsze trzy kwarty, nie dało się odczuć, że Pacers coś odkryli, że znaleźli lukę, jakieś pęknięcie, jakąś ułomność w defensywie rywali. Nie licząc remisu 0:0 mieliśmy w tym spotkaniu jeszcze tylko jeden remis – po 10. A tak, to większe lub mniejsze prowadzenie gospodarzy. 8-10 punktów, nawet i 15 momentami. Historią tego meczu miał być brak historii.
Oj przepraszam, panie Daigneault. Historią tego meczu było to, że trener Thunder odpowiedział na pytanie, którego Rick Carlisle nawet jeszcze nie zadał. Pytanie brzmiało, albo raczej brzmieć miało – co zrobią Thunder, jak Pacers będą atakować matchup z Hartensteinem i będą go wygrywać. Thunder nie mieli zamiaru nawet tego sprawdzać. Sami zadali sobie to pytanie i sami na nie odpowiedzieli. Do pierwszej piątki, kosztem wysokiego Niemca, wskoczył Cason Wallace.
Teraz, po przegranym przez Thunder meczu otwarcia możemy udawać mądrych i głośno pytać czy być może Daigneault przypadkiem nie mrugnął jako pierwszy za wcześniej, zupełnie niepotrzebnie? Możemy to robić, ale po co? Po co mamy to robić, skoro faktycznie to działało. To naprawdę działało.
Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami. 7:0 dla Thunder, później wprawdzie delikatny powrót Pacers i 10:10 po pięciu minutach gry. Ale potem znów Thunder zaczęli nadawać tonu temu starciu. Było 25:15 dla Oklahomy, Pacers wzięli czas. Thunder wymuszali błędy i straty nie tylko u rywali z boiska. Mike Breen powiedział podczas transmisji „Time out, Dallas!”. To też była zasługa obrony OKC. Pacers zaliczyli aż 9 strat w pierwszych 12 minutach gry, sam Obi Toppin miał trzy, w trzy minuty, w tym dwie dość brzydkie, gdy piłka wracała na pole obrony Indiany. Thunder prowadzili 29:20. Do przerwy było 57:45. Pacers mieli już 18 strat, Thunder tylko 4. Shai miał na koncie 19 punktów, a po stronie gości…T.J. McConnnell 9. Zanosiło się na dociśnięcie gazu przez Thunder w trzeciej kwarcie i miękkie lądowanie w czwartej, po łatwą wygraną w pierwszym meczu ostatniej serii tego sezonu. I prawie tak było. Prawie…
Na 9:42 min. w czwartej kwarcie Thunder mieli 15 punktów przewagi. Po przechwycie, punkty wsadem zdobył J-Dub. Normalnie byłby to gwóźdź do trumny Pacers w tym meczu. Ale my już wiemy, mamy to ustalone, że w przypadku Pacers standardy i normy biorą w łeb. Oni grają według swoich własnych standardów i norm. Minutę później było +14 dla OKC. Nadal spokojnie, nadal bezpiecznie. Tak się wydawało.
Po „side stepie” i trójce o tablicę (!) Turnera. Jeszcze raz – pompka, „side step” i trójka o tablicę zrobiło się 98:94 dla OKC! Chciałeś o tablicę? Chciałem trafić za trzy, cytując klasyka. W kolejnej akcji SGA złapał Nembharda na faul. Jeden drugiemu dał po delikatnym szurnięciu. Naprawdę bardzo delikatnym, acz odnotowywalnym Sędziowie się nie wtrącali. Pewnie jak ja nie znają kanadyjskiego, być może bali się być posądzeni o ignorancję. Nigdy nie wiesz, może taki kuksaniec, to w Kanadzie forma najwyższego szacunku. Być może sędzia Mark Davis (a John Goble, to już na pewno) pomyślał, że jak przerwie ten tajemniczy rytuał, tak bardzo pospolitym i przyziemnym daszkiem, to wyjdzie na durnia? Więc nie zaryzykowali. Ale to już były tylko cztery punkty przewagi. SGA trafił oba rzuty wolne, zrobiło się 100:94 dla gospodarzy. Było już tylko sześć minut do końca meczu.
Przy stanie 108:102, na dwie minuty przed końcem gry, arcyważną trójkę trafił Nembhard, zatańczywszy wcześniej z Shaiem. Przed nim, równie ważne trafienie zza łuku zaliczył Nesmith. Tak, dobrze liczysz. Tam już było 108:99 na niecałe trzy minuty przed końcem. A propos trzech minut i dziewięciu punktów przewagi, to od roku 1971 roku były 183 przypadki, kiedy drużyny prowadziły w finałach 9+ na trzy minuty przed końcem meczu. Dobrze się domyślasz. Po wygranej Pacers, ten bilans wynosi 1:182!
Wracając do Nembharda, to statystyki nie oddadzą jak esencjonalny był dla tej wygranej Pacers. Miałem wrażenie, że fakt iż on Dort i SGA znają się z treningów Kanady, był kluczowy dla faktu, jak Nembhard swobodnie czuł się mając ich naprzeciwko siebie, jak dobrze czuje się w kryciu Shaia. Znają się od małego. Dla nas, to MVP sezonu i jeden z najlepszych defensorów obecnej NBA. Dla Nembharda, to kumple z repry, z którymi trenuje i rywalizuje od lat.
Jak już jesteśmy przy Kanadyjczykach, to na półtorej minuty do końca Dort wykonał najbardziej imponującą sekwencję defensywną tego meczu, jedną z najlepszych tych play-offów, a pewnie i też ostatnich lat. Przy penetracji Nesmitha skoczył pionowo w górę, a po zetknięciu w powietrzu z jego ciałem nie stracił ani centymetra ze swojej pionowości. Cały czas szedł w górę, cały czas pionowo, a na koniec zablokował rzut skrzydłowego Pacers, po czym dwa punkty zdobył SGA. Było 110:105 dla Thunder.
Resztę dobrze znacie. Blok Siakama na SGA, pudło Nembharda, dobitka Siakama. Pudło Williamsa, zbiórka Siakama, faul/albo i nie Wallace’a, (przegrany) challenge Indiany, pudło SGA i….i….. TEN rzut Haliburtona! I koniec, i tyle, i zobaczymy się zaraz w game 2.
Lider Pacers ma na koncie pięć celnych rzutów w play-offach w ostatnich 5 sekundach czwartych kwart lub dogrywek, na remis lub prowadzenie. Od 1997 roku więcej ma tylko LeBron James (8), tyle samo ma Reggie Miller, legenda klubu z Indianapolis. Haliburton ma w samych tych play-offach stał za szalonymi wygranymi z Bucks, Cavs, Knicks, a teraz i Thunder. Tym razem nie było gestów duszenia, nie było za dużej radości. Lider Pacers pokazał od razu kolegom – to dopiero jedna wygrana, tylko jedna wygrana. Czy zdobędą tytuł? Nie wiem ja, nie wiedzą tego też oni, ale taki jest ich plan. Oni nie są w tych finałach, żeby „powalczyć” z Thunder, tylko żeby ich pokonać. I to jest świetne!
Dla Pacers był to już piąty w tych play-offach comeback z przynajmniej 15-punktowego deficytu. Coś takiego nie wydarzyło się od 1998 roku!
Ekipa z Indiany nie prowadzili w tym meczu przez 47 minut i 59,7 sekundy! Nie licząc remisu 0:0, mieli jeszcze remis 10:10. Ich prowadzenie trwało 0,3 sekundy! Wystarczyło…
Te play-offy, to k-i-n-o!!!
Rick Carlisle powiedział po meczu, że jego drużyna miała dużo szczęścia w tym starciu, ale też zrobiła dużo dobrych rzeczy na boisku, żeby być w grze i dać sobie szansę na wygraną.
Pacers zaliczyli 24 straty w tym meczu, ale tylko sześć w drugiej połowie.
Jakiś czas temu Myles Turner powiedział, że siłą napędową tej ekipy jest…przyjaźń.
Patrząc na mecz otwarcia finałów, to do tej przyjaźni można by dodać też zaufanie. Wspomniany wcześniej Obi Toppin zaliczył sekwencję juniorskich strat. Wyglądał jakby przerosła go scena, na której przyszło mu rywalizować. Być może u innego trenera w tym meczu więcej by się nie pojawił, a kto wie, może i w dalszej części serii. U Carlisle’a dostał drugą szansę, wrócił… i to jak! 17 punków (5/8 za trzy) i żadnej straty po tych trzech z pierwszego wejścia.
Jeśli chodzi o Thunder, tak, o nich też musimy pomówić, to dostali 38 punktów od swojego MVP, ale ten potrzebował do tego aż 30 rzutów z gry (trafił 14). Oddał osiem rzutów z linii, ale tylko dwa do końca trzeciej kwarty. Bardzo dobrze wyglądał Dort – 15 punktów (5/9 zza łuku), 4 przechwyty, 2 bloki, dał dużo znakomitej defensywy. Zabrakło Holmgrena, który trafił tylko dwa rzuty z gry. Zbyt jednowymiarowy i za mało skuteczny (6/19 z gry) był Jalen Williams. W ograniczonej roli 9 punktów i 9 zbiórek zaliczył Hartenstein. Ciekawe jaki pomysł ma na niego coach Daigneault na mecz drugi i kolejne. Pacers wygrali walkę na deskach w stosunku 56:39, ale przecież gdyby Thunder wygrali, a byli o jedno posiadanie od tego, ta statystyka mogła mieć drugorzędne znaczenie.
Po takie teksty tu przychodzę! Fajnie się słucha, ale czyta – tak złożone zdania i w takim stylu – się jeszcze lepiej! Wiem wiem, znam i widzę trend, ale co z tego jak napisane ma w sobie inną siłę i daje przyjemność. 🙂
Kino! IND na prawdę przyjechała to wygrać! 2:1 i jedziemy dalej! Kibicuję dobrej koszykówce, jaram się akcjami z obu stron. Będzie niesamowicie, jeśli Hali z ekipą dowiozą to w tym stylu. 😤