I to by było na tyle jeśli chodzi o Finał i sezon 2009/2010.
Game 7 to był jeden z dziwniejszych/gorszych meczów jakie widziałem na przestrzeni ostatnich 19 lat. Ze 154 rzutów oddanych przez obie ekipy ledwie 56 znalazło drogę do kosza (w tym 6/36 z dystansu).
Po tym jak Lakers rozbili Celtów w meczu szóstym można było spodziewać się lepszej gry gości, nawet bez kontuzjowanego Perkinsa. I tak też się stało.
Celtics wyszli na ten mecz mocno skoncentrowani i od razu wzięli się do pracy. Mimo, że Lakers skakali im po głowach i zbierali praktycznie wszystko co było do zebrania to oni nie dość, że nie tracili dystansu to sami robili przewagę, która sięgnęła aż 9 punktów po pierwszych 12 minutach (23:14).
Z kolei Kobe wyglądał jakby chciał odebrać puchar Larry O’Briena zaraz po wejściu na parkiet. Grał tak jakby ktoś nastawił mu głowę na rok 1997 i dał wolną rękę jeśli chodzi o rzucanie. Z jego 24 rzutów w całym meczu aż 18 stanowiły "cegły" co skłoniło kilku moich kolegów do postawienia tezy, że został on prenumeratorem "Muratora".
Kobe może po dzisiejszym meczu całować ziemię po, której stąpali wczoraj Fisher, Gasol i Artest, którzy uratowali tworzącą się legendę Bryanta przed całkowitym odbrązowieniem.
Kobe ma już 5 pierścieni, już tylko 1 mniej niż Michael ale po tym finale chyba można zgodnie powiedzieć Bryant to nie Jordan i zostawmy to. Może za rok zrówna się MJem, może za dwa go wyprzedzi ale legenda legendzie nierówna.
Pamiętam oczywiście Michael też psuł mecze w play-offs ale nigdy w Finałach.
Pamiętam Finał Wschodu 1998, kiedy Jordan rzucał cegłę po cegle choć i tak w końcówce swoje zrobił a bohaterami byli Kukoc i Harper. Ale nie w tym rzecz…
Boston był naprawdę blisko odebrania korony Lakersom. Nie dziś, nie wczoraj ale w meczu nr 3 rozegrało się moim zdaniem to, co miało swój tylko finał dziś. Sprawdziło się (niestety) to co pisałem w relacji z game 3 "Bohaterem IV kwarty był 36-letni
Derek Fisher, który w trudnych momentach utrzymywał Lakers w grze. Jego
11 z 16 punktów w tej części gry może okazać się w ogólnym rozrachunku
nawet na wagę mistrzostwa."
Śmiem twierdzić, że gdyby nie Fisher, Boston wygrałby ten mecz, objąłby prowadzenie 2:1 a potem zamknąłby serię w dwóch kolejnych meczach w Bostonie. Po tamtej porażce wiadomym było już, że seria wróci do Kalifornii gdzie Phil i Kobe nie zwykli byli przegrywać. Wystarczyło iść śladem Pistons 2004 (z Sheedem w składzie) – przełamanie po pierwszych dwóch meczach i 3 wygrane w domu. Było blisko nie udało się. Gratulacje dla Lakers bo tylko oni mogli postawić na szali więcej niż Boston mógł zniwelować w obronie.
Z 24 zawodników zdolnych do gry w tym meczu tylko Sheed grał wcześniej w karierze w meczu siódmym Wielkiego Finału co było widać gołym okiem. Waga spotkania i jego stawka przez 3 kwarty paraliżowały nogi i nadgarstki praktycznie wszystkich gwiazd.
Lakers przystąpią do następnego sezonu jako faworyt do tytułu, jako ekipa gotowa na 3-peat. Ze zdrowym Bynumem (jeśli dotrwa do play-offs) na środku ten zespół może być o klasę lepszy od tego, który 12 godzin temu sięgnął po tytuł.
Z kolei Celtowie muszą odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań. Po pierwsze nie wiadomo czy wróci coach Rivers, po drugie nie będą mieć już swojego mistrza formacji obronnej, który odszedł do Chicago. Po trzecie Wielka Trójka będzie starsza o kolejny raz i jeśli marzą a przecież marzą nadal o tytułach muszą wpuścić nieco świeżej krwi do składu. Nie koniecznie muszą to być gwiazdy. Wystarczy solidny weteran o wysokim koszykarskim IQ potrafiący zostawiać swoje ego w szatni. Kilku graczom wypadałoby podziękować i iść do przodu.
Wracając do Artesta, to zamknął on usta dziś tym którzy jeszcze w zeszłym tygodniu nie wiedzieć czemu tęsknili za Trevorem Arizą tak jakby zapomnieli, że gdyby nie obrona Rona Durant i koledzy mogliby pokusić się o niespodziankę. Z Arizą w składzie Lakers nie byliby mistrzami. W NBA albo jest się gwiazdą albo zadaniowcem od czegoś albo ligowym średniakiem. Ariza jest średniakiem po obu końcach parkietu. Ron natomiast to plaster na 3 pozycje, moim zdaniem najlepszy obrońca w lidze.
Miło było popatrzeć jak rozluźniony na konferencji prasowej otworzył się i dziękował swojemu psychiatrze [:)] za dobre przygotowanie mentalne. Brzmi to z pozoru śmiesznie ale faktem jest, że to Ron właśnie wyglądał na jednego z najbardziej opanowanych zawodników w tym meczu. Może nie do końca potwierdza to tezę, że Finały wygrywają ci, którzy tego bardziej chcą bo przecież Bostończycy chcieli wygrać w nie mniejszym stopniu ale to jest właśnie sport, to jest NBA. Przy tak wyrównanych ekipach na wylot znających swoje atuty decydują detale. Jeden rzut, jedna zbiórka, jeden time-out………..
L.A. Lakers – Boston Celtics
Stan
rywalizacji 4:3
Lakers mistrzami sezonu 2009/2010. Kobe Bryant MVP Finałów.