Sezon regularny 2021-22 dobiegł końca. Przyznaję więc nagrody indywidualne za tę część rozgrywek. Jak każdego roku, nie jest to moja próba przewidywania tego, kto faktycznie zgarnie poszczególne nagrody. Są to moje własne wybory, które w większym, lub mniejszym zakresie uzasadniam. Zapraszam gorąco do podawania własnych typów/nominacji/składów.
Trener Roku. Nominowani: Monty Williams, Taylor Jenkins, Erik Spoelstra, Ime Udoka, Jason Kidd.
Mój typ: Monty Williams.
Są dwie filozofie przyznawania tej nagrody. Może nawet trzy, przy czym ta trzecia jest połączeniem dwóch pierwszych. W pierwszym wariancie wygrywa trener, którego drużyna była wśród dwóch-trzech najlepszych ekip ligi. Proste i czytelne. Silnym argumentem jest tu zawsze przebicie progu 60 wygranych. Każdy większy dystans między kolejnymi w tabeli drużynami, daje danemu trenerowi dodatkowych argumentów i punktów w głosowaniu. W drugim wariancie wygrywa trener, który stał za sukcesem składu, co do którego nie było zbyt wielkich oczekiwań, który niejako urósł na naszych oczach w trakcie rozgrywek, który wygrał dużo więcej meczów, niż zakładano przed rozpoczęciem rozgrywek. W trzecim mamy do czynienia ze swego rodzaju kombinacją obu tych rzeczy.
Rok temu wygrał Tom Thibodeau z Knicks, jako książkowy przedstawiciel tej drugiej filozofii. O włos za nim był Monty Williams z Suns. W tym roku w ślady Thibsa może iść Taylor Jenkins z Grizzlies. Spodziewaliśmy, że Niedźwiadki powalczą o play-offy, ale raczej mało kto przewidywał, że ten młody skład, w tak imponującym stylu, wygra aż 56 meczów (w tym 20 bez Ja Moranata!) i zrobi drugi najlepszy wynik w całej NBA. Gdzieś obok, ciepło trzeba będzie pomyśleć o kandydaturze Jasona Kidda, który przemodelował Mavs, szczególnie po bronionej stronie parkietu. O Eriku Spoelstrze, który w obliczu kontuzji i różnych inny problemów robił w Miami dosłownie coś z niczego. Debiutujący na stołku głównego trenera Ime Udoka też powinien znaleźć się w szeroko rozumianej konwersacji. Jestem przekonany, że jeszcze kilku innych szkoleniowców zgarnie jakieś głosy.
Ja stawiam na Monty Williamsa. Wiem, że kandydatury przedstawicieli tego drugiego nurtu ładnie się sprzedają w mediach, świetnie kreuje się te wszystkie narracje na temat ich warsztatu, drogi jaką pokonali i tak dalej. Nie chodzi mi to, że są to naciągane historie. Nic z tych rzeczy. Chodzi mi jedynie o to, że jakby się temu mocno przyjrzeć, to wychodzi, że przedstawiciele pierwszego nurtu, trochę na tym tracą, bo nie mają argumentu zaskoczenia, ich historie nie są aż tak sexy. Monty Williams wygrałby rok temu, gdyby nie Thibs i Knicks. I wcale nie twierdzę, że Thibs nie zasłużył, bo zasłużył. Paradoksalnie pokazał to ten sezon, w którym Nowojorczycy zderzyli się z okrutną rzeczywistością.
Suns nie tylko mają najlepszy bilans w lidze. Wygrali aż 64 mecze. W historii NBA było tylko 21 przypadków z lepszym bilansem po rundzie zasadniczej (w 15 z nich drużyny sięgały po mistrzostwo). Ekipa z Arizony była o osiem meczów lepsza od drugich na Zachodzie Grizzlies oraz o 11 meczów od najlepszych na Wschodzie Heat. Od Suns oczekiwało się, że będą dobrzy, a moim zdaniem, bardzo ciężko jest, gdy poprzeczka zawieszona jest wysoko, a i tak się do niej sięga. Stąd mój głos na coacha Suns. Słońca grają niemal tak, jak przed rokiem, ale na obu końcach parkietu dokonali małych usprawnień. Monty wykonuje kawal tytanicznej pracy z tym składem. 64 wygrane, to pułap, który zawsze musi budzić szacunek. Trzeba też wziąć pod uwagę, że pod nieobecność CP3 i Bookera, Suns nadal byli mocni.
Najlepszy Rezerwowy. Nominowani: Tyler Herro, Jordan Clarkson, Kevin Love, Kelly Oubre Jr, Cam Johnson.
Mój typ: Tyler Herro.
Jedna z nielicznych nagród w tym roku, co do której jest bardzo mało niejasności. Gracz Miami zgarnie ją ze sporym zapasem ponad konkurentami. Tak myślę i zdziwię się, jeśli będzie inaczej. Herro był drugim strzelcem najlepszej drużyny na Wschodzie. Do swoich 20.7 punktu dorzucał co mecz po 4.5 zbiórki i 4 asysty. Trafiał prawie 40% swoich rzutów zza łuku, 44.7% z gry oraz 86.8% z linii. Heat dostawali potężny zastrzyk energii, gdy ich młody gracz pojawiał się na parkiecie. A przecież, w dużej mierze, o to właśnie chodzi w byciu zmiennikiem. Owszem, często trzeba go mocno chować w obronie, ale ofensywnie był dla Heat jednym z filarów ich sukcesu w rundzie zasadniczej.
Most Improved Player. Nominowani: Ja Morant, Jordan Poole, Dejounte Murray, Darius Garland, Tyler Herro, Tyrese Maxey,
Mój typ: Ja Morant.
Przy tej nagrodzie bardzo lubię na trochę się zatrzymać i podyskutować, co jest definicją postępu w kontekście tego wyróżnienia. Czy sam fakt, że dany gracz dostał szansę (minuty, rola, rzuty) i ją wykorzystał, powinien być argumentem nadrzędnym nad postępem wynikającym z sukcesywnie wkładanej pracy w swój rozwój, czy ze zdobywanego doświadczenia? Pierwszy wariant jest rzecz jasna łatwiejszy do zauważenia i odnotowania. Drugi musi znaleźć silne argumenty za tym, żeby dało się go promować. No i muszą znaleźć się też tacy, którzy tenże skok rozwojowy odnotują i docenią. Dla mnie, w idealnym scenariuszu, powinna być to kombinacja jednego i drugiego. Nie zawsze zawodnicy, którzy dostają zwiększoną rolę z sezonu na sezon, lub po zmianie drużyn, są w stanie wznieść swoją grę na wyższy poziom, Zatem nie jest sprawą oczywistą, ani automatyczną, że w takich środowiskach będą produkować. W NBA jest bardzo dużo talentu. Mam wrażenie, że czasami o tym zapominamy. Ludzie, którzy grają w NBA przeszli przez potężne sito eliminacji. Byli wybitni na praktycznie wszystkich etapach swojego koszykarskiego rozwoju. A potem, po wejściu do ligi, musieli niejednokrotnie zredefiniować samych siebie jako koszykarzy.
Dlatego zawsze uważałem, że wejście na poziom All-Star z szeroko rozumianej przeciętności, jest trudniejszy, niż wyjście z przeciętności do poziomu, od którego dany gracz zaczyna być rozpoznawalny. Nawet jeśli tenże skok bywa spektakularny od strony liczb. W tej lidze jest tyle talentu, że dziesiątki graczy (nie przesadzam) tylko czekają na swoją szansę, żeby wyjść z szarej masy przeciętności i zagościć w świadomości swoich fanów. Nie mówiąc już o wejściu z poziomu All-Star do poziomu All-NBA. Tu poprzeczka zawieszona jest najwyżej. Dlatego właśnie mój głos wędruje do Ja Morana. Z jednej strony myślę sobie, że ta nagroda może być przez niego samego odebrana jak swego rodzaju brak szacunku, bo w końcu przychodził do ligi jako dwójka draftu, od której wymaga się dużych rzeczy. Ale tutaj, właśnie tutaj, jest mój argument za przyznaniem mu tej nagrody. Gdyby przez najbliższe 3-4 lata grał na poziomie 19 punktów, 4 zbiórek i 7 asyst, czyli czegoś, co zaliczał rok temu. Gdyby w tym czasie udało mu się być ze dwa razy All-Starem, to powiedzielibyśmy, że jest świetnie, że czegoś takiego się po nim spodziewaliśmy. Wejścia na poziom All-NBA nie bierzemy za coś naturalnego, szczególnie już w trzecim roku gry. Średnie Moranta z tego sezonu to 27.4 punktu (z 19.1), 5.7 zbiórki (z 4), 6.7 asysty, 1.2 przechwytu (z 0.9). Co ważne, w jego grze nastąpił zauważalny skok jakościowy jeśli chodzi o decyzyjność i celność. 22-latek trafiał w tych rozgrywkach 49.3% swoich rzutów (z 44.9%) oraz 34.4% zza łuku (z 30.3%). Ja prawdopodobnie nie wejdzie na poziom 40%+ za trzy punkty w latach swojej świetności, ale wszedł i pewnie już pozostanie na poziomie, od którego nie można go zostawiać niekrytego na dystansie, nie można sobie bezkarnie kryć go „pod zasłoną”. To wszystko sprawa, że Morant w połączeniu ze swoją nieludzką fizycznością oraz chęcią do angażowania w atak swoich kolegów, jest praktycznie nie do zatrzymania. A to wszystko razem, jeśli zdrowie pozwoli, to idealne warunki by przez lata być w ścisłej elicie NBA.
Debiutant Roku. Nominowani: Evan Mobley, Scottie Barnes, Cade Cunningham, Franz Wagner, Josh Giddey, Jalen Green.
Mój typ: Scottie Barnes.
Podobnie, jak w przypadku MVP w tym roku, wyścig po nagrodę dla najlepszego debiutanta jest w tym sezonie pasjonującym wyścigiem trzech zawodników. Wygra Mobley, Barnes lub Cunningham i tutaj też nie ma złych odpowiedzi. Przez długą część sezonu Mobley był na szczycie mojej listy. Młody gracz Cavs niemal z miejsca zaznaczył swoją obecność po bronionej stronie parkietu. I zrobił to w imponującym stylu. To między innymi dzięki niemu Kawalerzyści przez długie tygodnie byli wysoko w tabeli Wschodu. Jego średnie za sezon sięgnęły 15 punktów, 8.3 zbiórki, 2.5 asysty oraz 1.7 bloku.
Cade po delikatnych problemach ze zdrowiem i powolnym wchodzeniu w zawodowy basket, w końcu zaczął pokazywać ogromny talent. Po grudniu za 14 punktów przy 36.9% skuteczności z gry, zaczął piąć się w górę. Jego marzec wyglądał tak – 22.9 punktu przy 48% (do tego 5.9 zbiórki, 7 asyst i 1.4 przechwytu). Ostatecznie jego statystyki zatrzymały się na 17.4 punktu, 5.5 zbiórki, 5.6 asysty oraz 1.2 przechwytu. Z tej trójki jest najbardziej ofensywnie utalentowanym graczem.
Barnes z kolei notował po 15.3 punktu, 7.5 zbiórki, 3.5 asysty oraz 1.1 przechwytu. On też, jak Mobley, natychmiast zaczął być widoczny i niezwykle ważny w obronie.
Mój głos trafia do zawodnika Toronto Raptors. Z jednej strony, przy wyborze najlepszego pierwszoroczniaka, tak historycznie, liczba wygranych meczów nie ma praktycznie żadnego znaczenia, w przeciwieństwie do nagrody MVP, ale moim zdaniem, gdy mamy do czynienia z tak wyjątkową trójką, która tak górowała nad resztą swojej klasy, to raz na tych kilka lat, wśród innych argumentów, ten też warto wziąć pod uwagę. Cade miał w Detroit carte blanche na podejmowanie decyzji, na zdobywanie punktów i co ważne także na popełnianie błędów. W tankujących Pistons jego margines błędu był ogromny. Jego indywidualne osiągi mogłyby nie być tak dobre w drużynach, w których włożony zostałby w schematy. Raptors za cel na ten sezon wzięli sobie wejście do play-offs. Cavs też chcieli być dobrzy. Pistons nie mieli nad sobą żadnej presji. Jasne, to nie jest wina Cade’a. I można jedynie snuć teorie jak Mobley i Barnes mogliby wyglądać w tankujących drużynach, a jak Cade odnalazłby się w sztywnych schematach. Nigdy się o tym nie przekonamy, ale chyba zgodzimy się co do tego, że łatwiej jest błyszczeć i produkować w drużynach nie grających o nic, niż w takich, w których od początku ktoś czegoś od Ciebie wymaga. Gracz Pistons oddawał po 16 rzutów na mecz, Barnes i Mobley po 12. Nie zrozummy się źle. Uważam, że Cade jest najbardziej ofensywnie utalentowanym graczem z tej trójki. Zresztą powtarzam to drugi raz. Stawiam na Barnesa, bo imponuje mi to, kim jest dla Raptors na boisku, a oczami wyobraźni, już rysuję sobie jego postać za kilka lat, gdy nabierze doświadczenia, ciała, umiejętności. A kim jest? Skrzydłowym rozgrywającym, który w defensywie, w obrębie jednego posiadania, potrafi z powodzeniem kryć jedynki, a za chwilę zeswitchować na centra. Jednego dnia potrafi zacząć mecz jako nominalny rozgrywający, by następnego wybiec na parkiet jako center. W pierwszym roku w NBA robił różnice po bronionej stronie parkietu (jak Mobley), a to nie jest norma u młodych graczy.
Obrońca Roku. Nominowani: Marcus Smart, Rudy Gobert, Mikal Bridges, Giannis Antetokounmpo, Bam Adebayo, Jaren Jackson Jr.
Mój typ: Marcus Smart.
W ostatnich 26 latach tylko jeden zawodnik obwodowy został wybrany obrońcą roku. Był nim Gary Payton w 1995 roku. Może już czas? Wysocy zawodnicy operujący bliżej kosza zawsze będą mieć tu przewagę, bo ich obecność na parkiecie łatwiej jest objąć statystykami. Graczy obwodowych trzeba przede wszystkim oglądać, rozumieć co robią, ile znaczą dla swoich drużyn. Celtics mieli drugą najlepszą obronę NBA w tym sezonie, ustępowali o włos Golden State Warriors. Przez bardzo długą część sezonu moim faworytem był tu Draymond Green, ale potem doznał kontuzji, która zepchnęła go z tego wyścigu. I tu chciałbym się na małą chwilę zatrzymać, żeby oddać hołd Draymondowi Greenowi. Szkoda, że zdrowotnie tak mu ułożył się ten sezon. Gdyby nie to, to on zgarnąłby tę nagrodę. Jest geniuszem defensywy. Nie bójmy się użyć tego słowa.
Trzy lata temu napisałem, że wyróżnienie to kiedyś zgarnie Bam Adebayo. Środkowy Heat też stracił zbyt dużo meczów, żeby na poważnie zaatakować tę nagrodę. Został mi Smart, Bridges oraz JJJ. Postawiłem na gracza Bostonu. Bronienie przy obręczy zawsze będzie w cenie. Ale przecież, jak pomyśleć o tym spod trochę innego kąta, to gracz atakujący obręcz musiał wcześniej kogoś już minąć/przechytrzyć w pierwszej linii. To, że klasowi defensorzy na obwodzenie nie pozwalają graczom których kryją na wejście pod kosz, też w szerszej skali powinno być traktowane jako bronienie obręczy. W końcu do tego się to sprowadza, żeby nie dać, lub jak najbardziej utrudnić zdobywanie punktów drużynom przeciwnym. Smart jest jednym z nielicznych obwodowych, którzy nie przegrywają switchu na pozycjach 4/5. Nie, nie może regularnie kryć silnych skrzydłowych i centrów, ale w pojedynczych posiadaniach może bez problemu na nich zejść i nie przegrać danego posiadania. A to jest wielka rzecz dla defensywy Celtics.
MVP. Nominowani: Nikola Jokic, Joel Embiid, Giannis Antetokounmpo, Luka Doncic.
Mój typ: Joel Embiid.
No dobrze, weźmy się za to. Jak widzisz, wybrałem Embiida. Zanim zaczniesz mlaskać i ostrzyć sobie palce, żeby zaraz usiąść do klawiatury i napisać mi jak bardzo się mylę, że w tym roku powinien wygrać Jokic, uspokój się na chwilę i posłuchaj. W tym roku, po raz pierwszy, pewnie nie w całej historii NBA, ale na pewno historii mojego interesowania się tą ligą, a liczy ono sobie już ponad trzy dekady, przy okazji wybierania MVP sezonu mamy trzech kandydatów, z których każdy jest poprawną odpowiedzą na pytanie kto był najlepszym graczem tego sezonu. Każdy! I to jest piękne. I od tego zacznijmy tę rozmowę. Zamiast okopywać się na pozycjach, z których wybierasz sobie jednego i strzelasz do pozostałych dwóch, warto w tym roku podejść do tematu z otwartą głową. Każdy z nich ma argumenty za tym, żeby zostać MVP tych rozgrywek. Żaden z nich nie ma argumentów przeciwko. To trochę odwrotnie, niż w polskiej polityce przed wyborami. Konkurujący ze sobą kandydaci, prosząc o głosy na siebie samych, zwracają uwagę na mankamenty swoich rywali. Tu, na szczęście dla nas, jest dokładnie odwrotnie. I to jest znakomite.
Patrz, Giannis Antetokounmpo zagrał sezon na poziomie 29.9 punktu, 11.6 zbiórki, 5.8 asysty, 1.4 bloku, 1.1 przechwytu. Robił to wszystko w niecałe 33 minuty na mecz. Obłęd! To są osiągi porównywalne do tych, kiedy dwa razy sięgał po MVP (2019-20). Bucks wygrali 51 meczów i zajęli trzecie miejsce na Wschodzie.
Nikola Jokic zaliczył statystycznie lepszy sezon, niż przed rokiem, kiedy został MVP. Jego średnie sięgnęły 27.1 punktu, 13.8 zbiórki, 7.9 asysty oraz 1.5 przechwytu. Nuggets wygrali 48 meczów i zajęli szóste miejsce na Zachodzie.
Joel Embiid z kolei skończył rozgrywki ze statystykami – 30.6 punktu (pierwszy król strzelców z pozycji centra od czasów Shaq’a w roku 1999), 11.7 zbiórki, 4.2 asysty, 1.5 bloku oraz 1.1 przechwytu. Szóstki wygrały 51 meczów i zajęły czwarte miejsce na Wschodzie.
A zatem – w tym sezonie odpada nam argument za tym, że któryś z kandydatów zdominował ligę. Po 51 wygranych Giannisa i Embiida, 48 Jokica. Nie ma o czym mówić. Miejsca w tabeli Bucks, 76ers i Nugget, to sprawa wtórna.
Jokic grał cały sezon bez Murraya i Portera Jr’a, czyli dwóch potencjalnych All-Starów. Embiid przez większą część rozgrywek musiał radzić sobie z melodramatem związanym z odchodzeniem Bena Simmonsa, i trzeba przyznać że robił to modelowo. To głównie dzięki niemu Daryl Morey mógł być twardy w negocjacjach. Po pierwsze Embiid grał świetnie, po drugie nie paliło mu się, żeby handlować szybko.
Paradoksalnie, Giannis, który zagrał z Bucks „normalny” sezon, trochę płaci za tę narrację. U Jokica i Embiida brakowało ludzi, były dramaty, a u Giannisa było „normalnie”.
Statystyki zaawansowane są za Jokicem i to w dość wyraźnym stopniu. Przy czym, dla mnie, dyskutowanie przez pryzmat liczb, często morduje wszelkie dyskusje. Szczególnie w ostatnich czasach. Nie, nie jestem przeciwnikiem zaawansowanych statystyk. Dlaczego miałbym nim być? Jestem jedynie przeciwnikiem bronienia tez tylko przez argument liczb, który je wspiera. Pisałem o tym w przeszłości.
No dobrze, to dlaczego Embiid? Ja na nagrodę MVP lubię spojrzeć w szerszym, historycznym kontekście. Gdy patrzę na listę tych, którzy przez lata wygrywali, widzę pewne prawidłowości, widzę zmieniający się przez lata układ sił w NBA. Zdarza się, że bywamy niewolnikami danej chwili, danej narracji. Nawet i tu, w tak ważnej nagrodzie. Karl Malone nie był w 1997 roku lepszy od Michaela Jordana. Steve Nash nie był najlepszym graczem ligi w latach 2005-06. Z całym szacunkiem, ale jedną ze statuetek powinien był zgarnąć ktoś inny. MVP dla Westbrooka z 2017 roku nie zestarzało się aż tak dobrze. Dziś sezon z triple-double jako średnią za całe rozgrywki, nie byłby już argumentem decydującym. Nie chcę przez to powiedzieć, że ewentualna wygrana Jokica w tym roku, będzie błędem historii. Oj nie! Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że gdyby nie kontuzje LeBrona i Embiida, to rok temu wygrałby któryś nich. Jeśli za 15-20 lat będziemy wracać do obecnych lat, analizować listę MVP rok po roku, to Jokic wygrywający dwa lata z rzędu nie będzie do końca oddawać prawdy historycznej. Serb nie zdominował ligi w dwóch ostatnich sezonach. Świat nie jest idealny, ani sprawiedliwy, ale jeśli ode mnie by to zależało, to chciałbym, żeby lista MVP z lat 2020, 2021, 2022 wyglądała tak – Giannis, Jokic, Embiid. Moim zdaniem taka konfiguracja byłaby najbliższa prawdzie historycznej. Serb wygrywający w tamtym roku, był jak najbardziej słusznym wyborem. Tak samo, jak słusznym wyborem byłoby, gdyby wygrał i w tym roku. Patrząc na pojedyncze sezony w próżni wszystko się zgadza. W szerszym kontekście delikatnie mniej. Przynajmniej dla mnie.
Poza tym wszystkim, MVP dla Embiida, to byłaby znakomita historia. Facet, który zadebiutował w NBA dopiero dwa lata po tym, jak został wybrany w drafcie, który poważnie zastanawiał się nad porzuceniem koszykówki, gdy był w trakcie żmudnej rehabilitacji i nie widział światła w tunelu. Gracz, co do którego mieliśmy poważne obawy, czy fizycznie da radę nie posypać się przez trudy sezonu. Dał radę. I to jak!
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.
Monty powinien wygrać już rok temu, NYK mieli fajny wynik ale byli uzależnieni od Randle’a co pokazała seria z Hawks gdzie nie istnieli, taka podobna historia jak tegoroczni Bulls z Demarrem, Williams fajniej poskładał zespół który doszedł do finałów a teraz wygrał sezon zasadniczy, dlatego on choć przewaga nad Jenkinsem pewnie będzie minimalna. Wolałbym żeby ROTY wygrał Mobley ale wiadomo że wygrał Barnes. Co do MVP też wybrałbym Embiida, argument że Jokic rok temu był MVP a teraz ma nawet lepsze statystyki więc tym bardziej zasługuje jest nieprzekonujący, także to że „Embiid miał Hardena” tak, Hardena grającego najsłabszy basket od lat, w Denver nie było Portera czy Murraya ale był lepszy trener plus Morris, Barton czy nawet Gordon więc gadanie że „w Nuggets Jokic nie miał z kim grać i sam wszystko robił” też jest przesadą, 1.Embiid 2. Jokic 3. Giannis