Ona chciała pierścienia, on nie mógł jej go dać… więc odchodzi

Jakiej nie otworzyłbym ostatnio amerykańskiej gazety, wyskakuje z niej Carmelo Anthony. Melo to, Melo tamto. Ci rozmawiają, tamci już przestali i inni znów zaczną. On chce tam, tam i tam ale najbardziej tam albo nie. Melo podpisze albo nie podpisze albo zostanie lub nie. Od lipca napisano i powiedziano o nim więcej niż przez całą jego dotychczasową, 7-letnią karierę.
Kroplą, która przepełniła moją prywatną czarę goryczy było dzisiejsze doniesienie New York Daily News o tym, że zarówno James Dolan (Knicks) jak i Michaił Prokhorov (Nets) planują 'złapać’ Melo na rozmowę w 4 oczy korzystając z chwilowej przerwy w rozgrywkach na Weekend Gwiazd. Ludzie litości.

Przypomina mi to sytuację z jakiejś imprezy kiedy dwóch gości niefortunnie ulokowało swoje zainteresowanie w stronę tej samej laski i robią co mogą, żeby ona odwzajemniła zainteresowanie.
Problem (a może nie problem) w tym, że ta dziewczyna ma chłopaka i niby on daje jej zielone światło na nowe związki, niby ona jest z nim szczera i mówi, że odchodzi to za sprawą dziwnych zbiegów okoliczności nadal są razem. Nadążasz?

Masai Ujiri
, menadżer Nuggets jest przed czterdziestką, ma zerowe doświadczenie w samodzielnym zarządzaniu klubem więc póki co wszystko robi intuicyjnie i po omacku. Jak widać na razie nadrabia miną. Gdyby w jego fotelu siedział Pat Riley, Jerry West, Mitch Kupchak czy Joe Dumars to Antony’ego dawno w Denver by już nie było a na jego miejscu byliby młodzi gracze/wybory w drafcie/kończące się kontrakty.

Ujiri pręży od miesięcy mięśnie, grozi palcem ale zasada jest taka – jeśli nie masz czego prężyć, to nie rób tego.
Pisałem parę dni temu, że Nuggets złożyli Knicks całkiem ciekawą propozycję dealu (Carmelo Anthony i Chauncey Billupsa w zamian za Danilo Gallinariego, Raymonda Feltona, kończący się kontrakt Eddy’ego Curry i przynajmniej jeden wybór w pierwszej rundzie draftu). Ma on swoje plusy i minusy dla obu stron ale z grubsza dla obu jest do przyjęcia.
Potem pan Ujiri wymyślił sobie, że za tą samą parę zażąda od Knicks jeszcze Wilsona Chandlera, Landry Fieldsa i Timofey’a Mozgova. Nowojorczycy tylko popukali się w czoło.

Skoro Nuggets wymagają od klubów rzeczy, których z gruntu wiedzą, że nie otrzymają to zachodzi podejrzenie, że a) są kretynami b) wcale nie chcą żegnać się z Melo.
Może czują, że jest jeszcze szansa, że Melo jednak zostanie w Kolorado. Czynnikiem, którego nie można przecenić w tej historii są pieniądze. Co by nie mówił Melo, $20 mln. jakie może stracić czekając do czerwca z podpisaniem (z kimkolwiek) przedłużenia umowy to suma, wobec której nie można przejść obojętnie nawet będąc gwiazdą NBA. Presja czasu i ograniczone możliwości mogą faktycznie sprawić, że w akcie desperacji lepszy będzie wróbel w garści (kasa od Nuggets) niż gołąb na Manhattanie (i okolicach).

Nigdy nie byłem fanem Anthony’ego, ani jego gry ani jego sposobu bycia i zawsze zastanawiałem się czemu tak szybko trafił na okładki zeszytów szkolnych i tornistrów. Teraz traci jeszcze bardziej w moich oczach a odkupić może się w jeden sposób. Jeśli faktycznie chce wrócić w rodzinne strony i tak bardzo nosić koszulkę Knicks, jeśli jego nieudolni pracodawcy nie są w stanie wynegocjować nic ciekawego w zamian to niech dogra ten sezon do końca, dobrymi występami w play-offs pożegna się z Denver i niech w czerwcu podpisze z Knicks kontrakt o 30% niższy niż oferuje mu się dziś. Wtedy zwrócę mu honor i powiem "OK, ten gość wiedział czego chce od początku. Nie jego wina, że serce i rozum nie zawsze idą w parze. Chciał być w Nowym Jorku to jest i zapłacił za to słono."
Wracając do imprezowej metafory…
(przynajmniej) Dwóch gości widzi, że laska nie czuje się dobrze ze swoim chłopakiem więc postanawiają, każdy na własną rękę coś ugrać w tym temacie. Jeden jest wysoki, inteligentny, obrzydliwie bogaty, trochę zalatuje wschodem ale co z tego. Drugi jest z Nowego Jorku co już na starcie daje mu przewagę. Też nie narzeka na brak $ i też bardzo chce z nią wrócić do domu.
Owa laska oficjalnie interesuje się tym drugim bo już kiedyś coś ich tam niby łączyło ale gdzieś w głębi wie, że przekreślić siedem lat z Denverem to nie takie proste jak zjeść batona. Denver, prosty góral czuje, że ją traci i powoli musi oswajać się z myślą, że ona już niedługo będzie klepać piłki u kogo innego. Nie była to jego decyzja, zdawało mu się że wszystko jest OK, ale jak się okazuje nie było. Ona mówi, że chce pierścienia na palec i zdaje jej się, że Denver zapewnić jej tego nie może. On z kolei też tego chciał ale jakoś mu nie wychodziło. Najpierw mówił, że może sam dać jej to czego ona pragnie, potem zaczął tracić głowę,  chcieć czegoś w zamian, w głębi mając jednak nadzieję, że ona wróci – więc tak łatwo jej nie puszcza.
Jak to na imprezach bywa, czasem o sparowaniu decyduje przypadek a decyzja może być podjęta pod presją czasu i nieco zamazana przez czynniki zewnętrzne, które zaburzają trzeźwe myślenie…

Melo, Melo… Czy rzeczywiście warto jest tak się o niego bić? Czy akurat dla Nets jest on gwarantem jasnej przyszłości, człowiekiem od którego warto zaczynać budowanie nowej jakości?
Czy dla Knicks mających już w składzie Amar’e, Anthony jest tym, kto dopełni grę zespołu i wzniesie ją na poziom o którym marzą (czytaj mistrzowski poziom)?
Śmiem twierdzić, że w obu przypadkach odpowiedź może brzmieć "nie".
Carmelo Anthony jest gwiazdą NBA, nieprzeciętnym talentem – takie są fakty a z faktami się nie dyskutuje. Na pewno posiadanie go w składzie osłabieniem nie jest ale czy za wszelką cenę i we wszystkich okolicznościach? Melo potrzebuje piłki (średnio za całą karierę oddaje ok 19 rzutów na mecz – trafia 45% za 2 i 31% za 3) i produkuje ale warto pamiętać, że jest dość przeciętnym obrońcą a Knicks bardziej niż kolejnej strzelby potrzebują wzmocnić obronę. Nie chodzi o liczby choć i te potwierdzają tę tezę (1.1 przechwytu i 
0.5 bloku za całą karierę) wystarczy pooglądać grę Anthony’ego by zobaczyć gołym okiem, że jest duża dysproporcja między jego grą na obu końcach parkietu. Dwie wielkie gwiazdy w ataku z nienajlepszą obroną to chyba nie jest recepta na mistrzostwo dla Knicks.

Nets są jeszcze dalej w swoich marzeniach o wielkości bo oni w tym momencie nawet nie mogą powiedzieć o sobie, że są średni. Jeśli wymienią pół składu za Melo, to w najlepszym wypadku będą tu gdzie są teraz i proces budowy zespołu dopiero na dobre się zacznie.
Nie mój cyrk nie moje małpy, jak mawiają niektórzy. Każdy ma swoją wizję wykorzystania talentów Melo i wierzy, że tak właśnie będzie to wyglądać w rzeczywistości. Ja tylko obserwuję sytuację i wyciągam z niej swoje wnioski. Jak zawsze boisko zweryfikuje prawdę… tomorrow never comes until it’s too late.


Buty do koszykówki – największy wybór na www.1but.pl – Zobacz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.