Przespawszy kilka godzin po meczu (czemu nigdy nie udaje mi się dociągnąć do tych mitycznych ośmiu), następnie zjadliwszy talerz wczorajszego rosołu, wypiwszy nieco wody, moja głowa zaczęła analizować mecz nr 2 zakończony kilka godzin wcześniej. Z żółto-niebieskimi obrazami w myślach udać się musiałem do swojego stomatologa. Wróciwszy do domu i zjadliwszy funt truskawek miałem już zabierać się do uwiecznienia, kilku myśli ulotnych jak ulotka dotyczących drugiego meczu finałów NBA. Na nieszczęście tej garści osób, która czyta w miarę regularnie produkty mojej wielokrotnie obitej głowy (wierzę, że taka garść gdzieś istnieje i że nie jest to garść świeżych malin) natknąłem się na ciekawe odcinki "Brudnych Robót" i "Pogromców Mitów" na Discovery. W tak zwanym międzyczasie raz jeszcze rzuciłem okiem na mecz, usiadłem, wstałem, znów usiadłem (oczywiście po jakiejś tam chwili – nie od razu), odpaliłem swojego super wolnego (jak rzuty osobiste Karla Malone) lapa i postanowiłem ostatecznie wypuścić to co kłębiło mi się po głowie nie dając myśleć o rzeczach – żeby nie powiedzieć ważniejszych – innych.
oto one (te mysli):
– Rashard "Pieniądze" Lewis. 34 punkty, 11 zbiórek, 7 asyst. Momentami (szczególnie w II kwarcie sam ciągnął swój zespół). Kiedy Lewis podpisywał swój tłusty kontrakt z Magic byłem zdania, że nadaje się to do powołania komisji śledczej. $120 mln gwieździe drugiego garnituru gwiazd? Litości! Wprawdzie jeden mecz nic nie znaczy ale Lewis pokazuje, że może regularnie grać na wysokim poziomie, i że ciężki portfel zostawia w szatni a na parkiecie zostawia to co najlepsze (co nie zawsze jest regułą w NBA).
– Lamar "LO"-"Candy Man" Odom. 19 punktów (8/9 z gry), 8 zbiórek. Liczby może nie powalają ale ten kto widział mecz ten wie, że Lamar wczoraj był wszędzie. A jeśli nie wszędzie to zawsze tam gdzie coś się działo, gdzie był potrzebny po obu końcach parkietu (kwestią czasu jest wpisanie miodowych bułeczek na listę niedozwolonego dopingu).
– Hedo Turkoglu. 22 punkty, 6 zbiórek, 4 asysty 1 blok (ale z takich, po których staje się na nogi i mówi o kurrr…czę! – a biorąc pod uwagę, że wykonany na NKP w samej końcówce meczu Turkoglu stawiam kebab). Poza tym świetny w roli "robiciela gry" i od razu nasuwa się pytanie "Czemu w decydujących momentach meczu oddawałeś piłkę w ręce J.J. Redicka i Lourtney’a Lee?"
– NKP (Najlepszy Koszykarz Planety). 29 punktów, 8 asyst, 4 zbiórki. Grał bardzo energooszczędnie a kiedy było trzeba dorzucał do pieca. Przypominał mi dobrego ojca, który dał dzieciom piłkę i pozwolił się bawić ale kiedy widział, że dzieci wpadają w małe zakłopotanie brał od nich piłkę i mówił "spójrzcie – tak to się robi."
– Phil Jackson po tym jak Kobe (NKP) został zablokowany przez Turkoglu. Wściekły Kobe usiadł na ławce obok trenera, uderzywszy wcześniej pięścią w krzesełko. "Zen Master" bez słowa, bez ruch jedynie z przezabawnym uśmiechem, który jak dla mnie wyglądał jak uosobienie myśli typu "Widzisz? Mogłeś podawać a teraz będziesz musiał błyszczeć o 5 min dłużej. Napiszę kiedyś o tym w otwartym liście z Montany."
– SVG. Świetną akcję rozrysował na zakończenie IV kwarty. Szkoda, że nie wpadło.
A teraz na minus:
– Sędziowanie. Nie mam na myśli tego, że przez sędziów Lakers wygrali/Magic przegrali. Chcę tylko powiedzieć, że jak na ten poziom rozgrywek, jak na finały najlepszej ligi świata to słabo, nawet bardzo. Ruchome zasłony, faule "z kapelusza". Mądre ludowe porzekadło głosi, że jeśli z meczu pamiętasz pracę sędziów to znaczy, że nie pracowali za dobrze. Dobry sędzia to niewidzialny sędzia.
– Za dużo eksperymentów trenera Magic. Finały to nie czas na kombinacje (chyba, że skuteczne). Wyłączył pożytecznego do tej pory Anthonego Johnsona, dał za dużo swobody i minut jeszcze nie przygotowanemu na grę na takim poziomie Jameerowi Nelsonowi.
– Andrew "drewno" Bynum. Bo nie podoba mi się, że ten chłopak tak marnuje tyle dobrego, zdrowego, wielkiego ciała nie robiąc z niego użytku. Fanom jego talentu – truskawka!