Prawdziwa historia Giannisa Antetokounmpo

Często mówi się o tym, że biografie powinny powstawać dopiero po zakończeniu kariery. Książka autorstwa Mirin Fader jest tego świetnym zaprzeczeniem, bowiem w życiu Giannisa Antetokounmpo najwięcej działo się… przed rozpoczęciem przygody w NBA.

Giannis ucieleśnia amerykański sen, lecz jego historia nie została nigdy wcześniej w pełni opowiedziana. Fader przedstawia nowe informacje na temat doświadczeń z dzieciństwa, które ukształtowały Greek Freaka – spanie w jednym łóżku z braćmi i sprzedaż błyskotek na ateńskich ulicach, a także rasizm, którego doświadczał.

Książkę zamówić można TUTAJ

Poznaj historię nielegalnego imigranta, którego kariera w najlepszej lidze świata była praktycznie niemożliwa. Antetokounmpo zdradza tu, jak samotny i odizolowany czuł się na początku kariery, jak skomplikowane były jego zmagania z podwójną tożsamością, jak wysokie stawia wymagania samemu sobie, jak krytycznie podchodzi do swoich braków oraz jak ogromną odpowiedzialność czuje, będąc autorytetem dla młodszych braci. Ta książka pokazuje bardzo wrażliwą gwiazdę, człowieka, który dorósł do wszystkich swoich ról: ojca, brata, syna, kolegi z drużyny i globalnej ikony.

Fragment książki:

„Giannis chciał być taki jak Thanasis. Dwaj najstarsi bracia, nie licząc Francisa, który pozostał w Nigerii, byli ze sobą bardzo blisko. Wszędzie tam, gdzie był Thanasis, był też Giannis. Cokolwiek powiedział Thanasis, Giannis to powtarzał.

„Nikt nie jest nietykalny – mówił Giannisowi Thanasis. – Nawet najwyższe wieże na świecie mogą zostać obalone”.

Trzynastoletni Giannis wsłuchiwał się w te zdania i bez końca je powtarzał. A potem szedł na trening i krył Thanasisa, który był od niego znacznie silniejszy i sprawniejszy fizycznie. Thanasis dominował nad bratem, ale lekcje były jasne: nigdy nikomu nie ustępuj.

Thanasis faulował Giannisa, pod koszem wbijał mu łokieć w plecy. Poniewierał go. Bycia twardym nauczył się od ojca. Kiedyś Charles pokłócił się z synem, gdy zobaczył, jak gra jakiś sparing w okolicy i zdecydowanie za bardzo odpuszcza rywalom. „To, co robisz, jest nie w porządku – powiedział wtedy Charles. – Nie możesz pozwolić rywalom złapać oddechu! Jeśli chcesz coś osiągnąć, to wszystko zaczyna się od tego, co masz w głowie i co myślisz”.

Obaj bracia byli twardzi mentalnie, ale zachowywali się różnie. Thanasis był towarzyski, Giannis spokojny. Thanasis działał instynktownie, Giannis dokonywał wyborów w sposób bardziej przemyślany. Jednak każdy z nich zawsze sprawiał wrażenie, jakby wiedział, co myśli sobie ten drugi. I co czuje. „Myślę o nich dwóch jak o pięści, jednej złączonej pięści – mówi Michalis Kamperidis, były kolega Giannisa z Filathlitikosu i reprezentacji Grecji do lat 20, a także bliski przyjaciel. – Nawzajem się inspirowali”.

Większość ludzi uważała Thanasisa za tego najbardziej utalentowanego koszykarsko w całej rodzinie, Giannis wciąż był znany przede wszystkim jako jego brat. Brat na doczepkę, przebywający zawsze w cieniu Thanasisa. Dla Giannisa tak było najlepiej, bo starszy brat był dla niego idolem.

Thanasis dostrzegał potencjał Giannisa, ale dobrze wiedział, że czeka go jeszcze mnóstwo pracy. „Nie mogę powiedzieć, że kiedy na niego patrzyłem, to myślałem sobie: »O tak, Giannis będzie naprawdę dobry«. Nic z tych rzeczy – mówi. – Ale bardzo w siebie wierzyliśmy”.

Starszy brat nigdy nie pozwolił młodszemu uwierzyć w to, że ten będzie w stanie go pokonać. Poza tym Giannis wciąż jeszcze był zbyt drobny, żeby się postawić, żeby oddać, żeby walczyć – wciąż się uczył gry kontaktowej, tego, jak torować sobie mięśniami drogę do kosza. Za każdym razem się cofał, unikał kontaktu, jakby się bał, że ktoś go dotknie.

Problem w tym, że chłopcy nie bardzo mogli grać we dwóch w tym samym czasie, bo mieli tylko jedną parę butów koszykarskich. Rodzinę stać było na zakup tylko jednej pary i Giannis musiał zakładać podwójne skarpetki, żeby buty Thanasisa (rozmiar 15) dobrze pasowały na jego nogę. Zaraz po swoim meczu przekazywał je bratu, który grał w starszej lidze. Ich spotkania odbywały się często we wtorki wieczorem, jedno po drugim.

Po jakimś czasie buty się zużywały, podeszwy odklejały, ale dla żadnego z nich nie miało to znaczenia. Jeśli dawało się zawiązać sznurowadła, można było w nich grać. I wszystko było w porządku.

***

Bracia musieli się dzielić wszystkim, od T-shirtów przez spodenki aż po skarpetki. „Wszystko to, co nie było już na mnie dobre, mógł sobie wziąć Alex – opowiada Kostas. – A wszystko to, co nie było dobre na Giannisa, brałem ja”.

Spali w jednym pokoju: dwóch na łóżku piętrowym, dwóch na przylegającej kanapie. Thanasis zmuszał Alexa i Kostasa, żeby ci spali na trzeszczącym łóżku piętrowym, bo byli młodsi. Alex i Kostas nie byli z tego zadowoleni, ale posłusznie robili wszystko to, co kazali im starsi bracia.

„W naszym gospodarstwie domowym nigdy nie było niczego, co należałoby tylko do jednej osoby – mówi Alex. – Wszystko, co mieliśmy, było własnością każdego. I dlatego nie było między nami tylu sporów, bo gdy nie masz nic, co byłoby tylko twoje, kiedy wszystkim musisz się dzielić, to o co tu niby walczyć?”

Dzielili się jedzeniem, często jedną porcją suwlaków – każdy brał kęs i przekazywał jedzenie dalej. Żartowali na temat wszystkiego, co się danego dnia działo. Kostas wspomina, że zawsze znajdowali jakiś powód do uśmiechu, bo nauczyli się odróżniać zachcianki od potrzeb. Nie myśleli o tym, czego by chcieli. Nie myśleli o tym, czego im brakowało – koncentrowali się na byciu wdzięcznym za to, co mieli. „Kiedy myślisz, że jest ci źle, to zwykle okazuje się, że ktoś obok ma jeszcze gorzej” – mówi Kostas.

Rodzice nauczyli ich cenić swój skromny dobytek. Nigdy nie czuć się kimś gorszym. „Moi rodzice dali mi wszystko, choć sami nie mieli niczego – mówi Alex. – Gdybyś się mnie zapytał, czego pragnę, to powiedziałbym, że tego, tego i tamtego. Ale gdybyś się mnie zapytał, czego potrzebuję? Odpowiedziałbym, że nie potrzebuję niczego poza moją rodziną”.

Wszyscy wiedzieli, że jeśli będą mieli siebie, to reszta się ułoży. Że ktoś ich zawsze wysłucha, że ktoś im poradzi. Że z kimś będą się mogli pośmiać. Bo przy całym tym bólu, przy tej niepewności, była też radość.

Czasami po tym, jak chłopcy przez wiele godzin grali razem w kosza, musieli jeszcze dojechać na trening na boisku Filathlitikosu w Zografou. Często nie mieli pieniędzy na bilety autobusowe, więc szli 16 kilometrów w jedną i 16 kilometrów w drugą stronę. Zajmowało im to przynajmniej dwie godziny. Jeszcze trudniej było potem grać – często na czczo. Ale szli i żartowali, bawili się każdym pokonanym krokiem. Maszerowali, wdzięczni losowi za to, że mają nogi, które pozwalają im iść i skakać.

„Zawsze kiedy byliśmy razem, świetnie się bawiliśmy” – mówi Kostas.

Zwłaszcza wtedy, kiedy Veronica gotowała. Wkładała duszę w każde danie, w każdy garnek ryżu, a szczególnie w fufu, tradycyjną potrawę afrykańską, którą podawała razem z gulaszem albo zupą. Chłopcy uwielbiali fufu. Uwielbiali wspólnie jeść. Uwielbiali być razem.

Ale Veronica nie była jedyną osobą w domu, która gotowała. „Tata gotował nawet lepiej od mamy. Naprawdę wymiatał w kuchni – opowiada Kostas, śmiejąc się przy tym. – Robił pyszne zapiekanki”.

Kiedy zdarzały się te rzadkie chwile, że Veronica nie pracowała, nie gotowała ani nie układała kolejnych rodzinnych planów, to razem z chłopakami grała na dworze w kosza. Synowie wyzywali ją na pojedynki w rzutach za trzy punkty. Tylko dunkować nie potrafiła.

Gdy chłopcy patrzyli, jak się uśmiecha – nawet jeśli trwało to tylko przez godzinę – bardzo się cieszyli. I nikt nie mógł im tej radości odebrać.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.