Śliwki vs Robaczywki IO Edition Vol.4

Dzień dobry! Zapraszam na czwartą i ostatnią część śliwek i robaczywek z paryskiego turnieju olimpijskiego. W tej części na warsztat biorę w końcu Sudan Południowy, ale zgodnie z zapowiedziami, zajmuję się także tematami bliżej lub dalej związanymi z igrzyskami w kontekście koszykówki rzecz jasna.
Przypomnę, że w pierwszej części TUTAJ na czynniki pierwsze starałem się rozłożyć drużyny Australii, Brazylii, Francji, Grecji, Hiszpanii oraz Japonii. Z kolei w drugiej TUTAJ Kanadę, Niemcy, Portoryko oraz Serbię. W trzeciej zaś TUTAJ pod lupę wziąłem kadrę Stanów Zjednoczonych.

Śliwki:
– Zbiorcze wyróżnienie dla całej drużyny Sudanu Południowego. Podopieczni Royala Ivey’ego grali koszykówkę nowoczesną, szybką, atletyczną, ciekawą do oglądania. Mieli zielone światło na rzucanie, gdy tylko byli otwarci i znakomicie się to oglądało. Zdobywali po 87 punktów na mecz. Lepsi byli tylko Amerykanie (106,8) i Serbowie (94,6). Trafiali po 11,7 trójki na mecz, co było czwartym wynikiem tego turnieju. Lepsi w tym aspekcie byli tylko Japończycy (14,7 celnej trójki na mecz), Amerykanie (14,2) oraz Hiszpanie (12,3).

– Niesamowita jest w ogóle cała ich historia dojścia do miejsca, w którym są jako kadra narodowa. Sudan Południowy, to najmłodsze państwo świata, które uzyskało niepodległość w 2011 roku. Nadal nie jest tam dobrze. Kraj targają epidemie, powodzie, jest ogólny kryzys humanitarny. Luol Deng, niegdyś wyróżniający się zawodnik w Chicago Bulls (All-Star w latach 2012-2013), obecnie prezes południowosudańskiej koszykówki, niejednokrotnie z własnej kieszeni, dzięki własnym kontaktom, pomagał i nada pomaga rozwijać koszykówkę w tym kraju, która w założeniu, ma być platformą do rozwoju w szerszej skali. To, że ta kadra ma profesjonalne struktury, trenera, system i skonkretyzowaną wizję na przyszłość, to w ogromnej części zasługa Denga. Bo najtrudniej zacząć jest coś z niczego. Dosłownie w tym przypadku. W Sudanie Południowym nie ma jeszcze żadnej hali do gry w koszykówkę, ale ta podobno jest w budowie, którą z własnych środków finansuje Deng.

– Luol Deng. Zatem osobne wyróżnienie dla pana prezesa. Teraz, po awansie na mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie, ta maszyna będzie się rozpędzać. Teraz już jest trochę łatwiej. Ale co to musiała być za praca, co to musiała być za wizja, żeby zacząć ten projekt. „Hej, bądźmy najlepszą drużyną Afryki, zacznijmy brać udział w największych koszykarskich imprezach świata”. Wizjonerów, tak historycznie, często się wyszydza, gasi marzenia, gdy te są jeszcze w sferze marzeń bez realnego kształtu. Jestem przekonany, że Deng nie raz usłyszał „wszystko fajnie, Luol, ale to nie ma szans wyjść”. A wyszło! Powtarzam, teraz jest łatwiej, bo gdzie jest sukces i atencja mediów, tam łatwiej o sponsorów. Ale początki, finansowane głównie z pieniędzy Denga, to było coś niewdzięcznie trudnego, bo bardzo wątpię, żeby od początku było widać jakiekolwiek światło na końcu tunelu. Czekam na książkę albo film dokumentalny o tym. Jestem pewny, że coś takiego powstanie.

– Carlik Jones. Jest graczem poziomu NBA i kropka. I wykrzyknik na końcu! Przyczyn, dla których w NBA go nie ma, przyczyn, dla których w NBA się nie utrzymał, może być kilka. To osobne rozważanie, którym teraz zajmować się nie będziemy. Ma 27 lat, gra w Chinach, gdzie na pewno nie zarabia mało. Ale jeśli kiedykolwiek zechciałby do NBA wrócić, to ma wszystkie koszykarskie argumenty za tym, żeby to zrobić. Jego średnie z paryskiego turnieju sięgnęły 18 punktów, 5 zbiórek, 7,7 asysty oraz 1 przechwytu. Dobra technika, dobre decyzje, ciekawy rozgrywający.

Robaczywki:
– Chwaliłem Luola Denga, ale teraz czas na krytykę. Po meczu z Serbią, w którym Nikola Jokic i koledzy stawali na linii rzutów wolnych 31, a Sudańczycy z Południa tylko sześć (!) razy, trochę się „ulało” prezesowi Dengowi. Serbia wygrała 96:85. Ekipa z Bałkanów miała w tym meczu 17 fauli, a rywale 23. Wściekły po meczu Deng mówiło o niesprawiedliwości, o kpinie, a nawet o tym, że jego drużyna została okradziona. Deng stwierdził, że gdyby mecz był uczciwie sędziowany, to jego drużyna mogłaby go wygrać. Dodał, że w igrzyskach olimpijskich powinni sędziować też sędziowie z Afryki. Jego zdaniem świat nie jest jeszcze zaznajomiony z ich afrykańskim stylem gry, że nie pozwala im się grać agresywnie.
A zatem, by być ścisłym – każdy z zawodników Południowego Sudanu gra zawodowo w różnych ligach świata (Chiny, Japonia, Australia, NCAA i inne ligi), kilku ma doświadczenie z NBA (Jones, Gabriel, Thor). Żaden z nich nie gra w Afryce, żaden nawet nie edukował się koszykarsko w Afryce. I też nie jest tak, że ta drużyna musiała trenować „po szopach”, bez hali, bez butów, wśród lwów. Ci zawodnicy przyjechali do Paryża reprezentować Sudan Południowy, mając jednocześnie (fizycznie) mało wspólnego z krajem ich przodków, z kontynentem afrykańskim oraz koszykówką z tamtego regionu. Ci gracze, to potomkowie sudańskich emigrantów, którzy wychowywali się i grali w koszykówkę gdzie indzie. Zatem mówienie, że nie pozwala im się grać „po afrykańsku” jest mocnym nadużyciem Denga. Różnica w liczbie oddanych rzutów wolny może i robi wrażenie, ale jak ktoś oglądał mecz, a ja oglądałem, to nie widać było w nim stronniczości. „Babole”? Owszem, jak najbardziej, ale w obie strony. Prezesie, rozumiem rozgoryczenie i pomeczowe emocje, ale mimo wszystko padły trochę za mocne słowa, które oczywiście, w szerszej skali, w żaden sposób nie przykrywają tego wszystkiego dobrego, co Deng robi dla tej ekipy i tego kraju.

– Paul Pierce. Przed meczem ze Stanami Zjednoczonymi Paul Pierce pokusił się o 120-sekundowy festiwal żenady, nieprawdy i wielopoziomowej kompromitacji. Co w ogóle Paul Pierce jeszcze robi w jakichkolwiek mediach? Pomijając jego szyderczy rechot ilekroć słyszał lub sam wypowiadał „South Sudan”, to mieliśmy tam następujące rzeczy: Uradowany Pierce twierdził, że Amerykanie rozniosą rywala przynajmniej 30 punktami. Tymczasem wygrali +17. Potem Pierce retorycznie pytał czy oni mają kogoś powyżej 190 centymetrów wzrostu. Owszem, mieli. Średnia ich wzrostu bowiem, to 203 centymetry. Tego sobie Pierce chyba nie sprawdził. Tak samo, jak nie sprawdził sobie gdzie jest Litwa, a gdzie Słowenia. Jego zdaniem Luka Doncic jest Litwinem, i to właśnie Litwa z Doncicem powinna grać w Paryżu zamiast, hehe, Sudanu Południowego. Mam wrażenie, że Pierce pomylił sobie Sudańczyków z Południa z jakąś inną afrykańską nacją, grupą, czy plemieniem. Może z Pigmejami, bo jeszcze parę razy odnosił się do ich, niby niskiego, wzrostu. Tymczasem, jak dobrze wiecie, Sudańczycy z Południa po pierwsze są jedną z najwyższych nacji świata, a w jej obrębie żyje plemię Dinka, które zawyża i tak, nomen omen, wysoką średnią.



Wprawdzie później pojawiły się jego przeprosiny, ale to czyni tamą pierwszą wypowiedź jeszcze gorszą. Zapewne było tak, że po takiej kompromitacji stacji, w której występował, klasycznie dostał wezwanie z „góry” i stanowcze polecenie, że ma przeprosić przy najbliższej okazji. Pierce zrobił swój „research”, po którym uświadomił sobie, że miał zerowe pojęcie o tym kraju. Z poziomu żenady i kompromitacji pewnie nie zdaje sobie sprawy do dziś.

– Gilbert Arenas. W tym samym tonie. Amerykanie, przed turniejem olimpijskim, wygrali jednym punktem sparing z ekipą Royala Ivey’ego. Arenas stwierdził, że to niedopuszczalne, żeby tak grać z jakimiś tam Afrykańczykami, jakimś tam plemieniem „Ahi Ahi”, że jak tak można, żeby stary LeBron musiał na swoich barkach nieść drużynę do wyżebranej wygranej. „Embiid sabotuje mecz dla swoich kuzynów. My nie powinniśmy przegrywać z takimi drużynami. Oni nawet nie noszą butów. Dostają buty od nas. Przegrywamy z ludźmi, którzy rzucają do koszy na brzoskwinie, w brudzie, bez butów.” Koniec cytatu. Arenas, jak to on, później prostował i wygładzał swoje słowa. I znów, jak to u niego bywa, świat źle go zrozumiał, miał co innego na myśli, świadomie prowokował, bo chciał coś sprawdzić. Żenada goni żenadę. Ale jak kiedyś pisałem, i jak się okazuje miałem rację, Gilbert Arenas i jego treści, są znakomitą kopalnią robaczywek. Za co nie mogę nie być mu wdzięczny.

A teraz trochę obiecanych wcześniej rzeczy mniej lub bardziej luźno związanych z paryskim turniejem olimpijskim:

Śliwki:

– Zdjęcia. Świetne były zdjęcia z meczów tego turnieju! Poza tym, że były świetne jeśli chodzi o jakość ujęć, to jeszcze były na bieżąco dodawane w trakcie trwania poszczególnych spotkań. To jest coś, do czego powinny dążyć wszystkie ligi uważające się za poważne, we wszystkich rozgrywkach oraz sama FIBA w kolejnych turniejach. Mamy dzięki temu masę pięknych wspomnień z tego turnieju zamkniętych w kapitalnych zdjęciach!

– Byliśmy świadkami dwóch występów z triple-double na koncie podczas jednych igrzysk. Nigdy w historii coś takiego nie miało miejsca. Pierwsze z nich zaliczył LeBron James w półfinale z Serbią (16 punktów, 12 zbiórek, 10 asyst). Drugie Nikola Jokic w meczu o brąz z Niemcami (19 punktów, 12 zbiórek, 11 asyst).
I tak sobie pomyślałem przy okazji tych dwóch występów i tej statystyki – gdzie są ci, co opowiadają, że triple-double w NBA nic już nie znaczy, bo teraz, to się nie broni i każdy robi triple-double. To co, wychodzi na to, że i koszykówka FIBA się też nam zepsuła? Może ogólnie cała ta koszykówka się zepsuła, co?

– Finał Francja-USA obejrzało w Stanach Zjednoczonych ok. 19,5 miliona widzów. To najlepsza oglądalność od finałowego meczu olimpijskiego z 1996 roku (USA-Jugosławia).

– Dwyane Wade jako komentator. Bardzo przyjemnie słuchało mi się jego komentarza podczas meczów kadry USA. Słyszę i czytam, że to nie tylko moja opinia i być może już niedługo, jeśli sam będzie chciał, D-Wade może na stałe zagościć w naszych uszach podczas sezonu w NBA. Czekam na to!

Robaczywki:

– Ludzie, którzy ścigają Cię za mówienie „olimpiada” zamiast „igrzyska olimpijskie”. „Mówi się Igrzyska Olimpijskie, a nie olimpiada, bo olimpiada to czteroletni okres między igrzyskami”. Brzmi znajomo? Brzmi fachowo? Szkoda tylko, że to nie jest prawda. To znaczy nie do końca. Już nie. Owszem, w czasach starożytnych tak właśnie było. Olimpiada, to był czteroletni okres między igrzyskami, czyli zmaganiami sportowymi. Ale przecież język się zmienia. Znaczenie słowa olimpiada się poszerzyło i dziś „olimpiada”, w swojej oficjalnej (!) definicji, zawiera również zawody sportowe odbywające się co cztery lata, organizowane przez różne państwa, a nie tylko starożytną rachubę czasu. I to nie jest jakaś tam aktualizacja ostatnich lat, którą można było przeoczyć. Te definicje funkcjonują od dobrych pięciu dekad w naszych słownikach!
Ale ok, załóżmy że trzymamy się pierwotnych definicji. Chciałbym zobaczyć i usłyszeć, jak ci, co tak dbają o definicyjną czystość, w swoim codziennym życiu posługują się słowem „olimpiada”, jako rachubą czasu. Coś w stylu „a wiesz, w połowie olimpiady spłacę ostatnią ratę kredytu za dom, pojadę na wakacje do Olkusza”. Nie znam takich.

– Koszykówka 3×3. Przyznam szczerzę, że nie śledzę regularnie tej odnogi koszykówki. Czytam doniesienia jak nasi radzą sobie w świecie, ale meczów jako takich nie oglądam. Igrzyska olimpijskie, to inna historia. Tutaj widziałem prawie wszystkie mecze naszych oraz całkiem uczciwą liczbę spotkań innych ekip. I takie oto są moje obserwacje. Jak się domyślacie, pozytywnie nie będzie.
Pamiętam, bo nawet sam brałem w tym udział (medialnie), jak lata temu koszykówka 3×3 miała marzenia i ambicje, żeby wejść z ulic do igrzysk. I to ostatecznie się udało. Mam jednak wrażenie, że gdzieś po drodze ta wersja koszykówki poszła trochę w niebezpieczną, trochę w niezrozumiałą dla mnie stronę. Nie do końca rozumiem pomysłu grania mniejszą piłką („szóstką”), która waży tyle co piłka większa („siódemka”). W teorii ma to pomóc chyba w skutecznościach, ale generalnie nie kupuję tego tłumaczenia, o ile takie jest. Tego dziwnego czucia piłek dla 3×3 też nie rozumiem. Nie podoba mi się też kierunek, w którym poszło sędziowanie. W teorii miała to być trochę bardziej fizyczna wersja regularnej koszykówki. Nie jakaś tam brutalna, tylko taka trochę bardziej pozwalająca na kontakt. Coś jak podczas gry w parku z kolegami, tyle że w oparciu o oficialne przepisy. To, co oglądałem w Paryżu, to nie było to. Piszę to jako kibic i sędzia. Arbitrzy podejmowali w tych meczach decyzje, które były dla mnie trudne do zaakceptowania z sędziowskiego punktu widzenia oraz trudne do pojęcia z kibicowskiego punktu widzenia. Tak zwany „duch gry” nie był tam obecny.
Nie jestem też fanem 12 sekund na akcję. Rozumiem, że ta koszykówka ma być szybka i dynamiczna, ale czy przepis ten i cały zamysł nie wylewają przypadkiem dziecka z kąpielą? Mam na myśli to, że zamiast oglądać szybkie, ale jednocześnie przemyślane i ułożone zagrania, często oglądamy niekontrolowany chaos, bo w gruncie rzeczy, dwanaście sekund, to nie jest jednak dużo. Potrzebujesz paru sekund, żeby wyprowadzić piłkę po koszu i okazuje się, że zanim się obejrzysz (dosłownie), musisz już rzucać. Szaleństwo! Nie rozumiem też dlaczego trener nie może być z drużyną. No i wreszcie (chyba) nie podoba mi się to, że aby reprezentować swój kraj w turniejach największej rangi (IO, MŚ, ME) musisz brać udział w różnych mniejszych turniejach, żeby dwóch z czterech graczy w składzie było sklasyfikowanych w rankingach. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. FIBA nie chce zapewne, żeby Amerykanie zdominowali 3×3 na dużych imprezach, stąd te obostrzenia. Chciałbym jednak, dla dobra tego sportu, żeby te obostrzenia zostały poluzowane. Jedni robią awans, a grają najlepsi, jeśli chcą, z danego kraju. Nie byłoby piękne zobaczyć LeBrona, K.D. i Stepha walczących o złoto w 3×3 za cztery lata w Los Angeles? Ja myślę, że by było. W oparciu o obecne przepisy, aktywni gracze NBA, mają raczej małe szanse, żeby nabić sobie punktów do rankingu.

– Ryszard Łabędź. Obejrzałem pierwszą kwartę finału Francja-USA z polskim komentarzem i dłużej nie dałem rady. Pan Ryszard Łabędź brzmiał jakby ostatnie pół dekady ktoś trzymał go w piwnicy bez dostępu do informacji. Brzmiał jakby dosłownie 20 minut przed meczem ktoś zaproponował mu komentowanie, a ten się zgodził nie wiedząc na co się pisze. Nieprzygotowany faktologicznie, zgadujący. Pomijam już te jego charakterystyczne, znane od lat „yyykanie” i „mmmkanie” w mówieniu. Rudy Gobert jest czterokrotnym obrońcą roku w NBA. Ostatnią nagrodę zgarnął…w tym roku. Zdaniem pana Łabędzia, Francuz ma „dwa czy trzy” tego typu wyróżnienia, ale ostatnie wywalczył kilka lat temu. A Nicolas Batum, to chyba w Clippers grał, tak? Oj, oj, oj…

– Admin USA Basketball. Po tym jak Amerykanie sięgnęli po olimpijskie złoto, na oficjalnym koncie amerykańskiej koszykówki na portalu X (były Twitter) pojawił się wpis o mniej więcej takiej treści „no to teraz jesteśmy mistrzami świata?” Ktoś najwyraźniej tutaj czegoś nie rozumie i chyba naszym obowiązkiem, różnymi kanałami, jest wyprowadzać zadufanych w sobie Amerykanów z tego błędu. Nie, nie jesteście mistrzami świata. Jesteście mistrzami olimpijskimi. Mistrzostwa świata, rok temu, wygrali Niemcy. Wy, Amerykanie, zajęliście czwarte miejsce. I nadal nie dla zdobywających mistrzostwo NBA klubów, które później pragną tytułować się „world champion”. To naprawdę jest aż tak trudne?

– Nazwa Dream Team. W 1992 roku w Barcelonie zebrano skład, który nazwano „Dream Teamem”. Potem przez jakiś czas dodawano numer do składów, które zdobywały mistrzostwo świata w Toronto (1994, Dream Team II) i złoto olimpijskie w Atlancie (1996, Dream Team III). Później tego zaprzestano. No ale raz na jakiś czas, na przestrzeni lat, ktoś gdzieś ośmiela się czasem nazwać skład USA „dream teamem”. I wtedy się zaczyna. Dream Team był tylko jeden! Jak śmiesz?! Ty chyba 92 nie oglądałeś! I tak dalej i tak dalej. Siądźmy więc na spokojnie i zastanówmy się czy nie jest świętokradztwem ani nadużyciem nazywanie składów Stanów Zjednoczonych „drużynami marzeń.” Dla mnie nie jest. Oryginalny Dream Team z 1992 roku był zjawiskiem wykraczającym poza sport. To nie ulega żadnej wątpliwości. Ale niczym złym nie jest nazywać kolejne składy „drużynami marzeń” skoro w jednej szatni gromadzi się talent, który ludzie marzą zobaczyć. Widzisz w tym jakieś świętokradztwo, jakieś przekłamanie? Ja nie. LeBron, Steph i K.D. w jednej drużynie? Jeśli to nie jest dla Ciebie dream team, to albo jesteś zamknięty w sentymentalnej bańce lat 90′, której nie pozwolisz nigdy dotknąć i zbezcześcić, albo któregoś z nich mocno hejtujesz, albo, bądźmy szczerzy, nie znasz się na koszykówce. Jak inaczej, jeśli nie „dream teamem”, nazwać drużynę, w której było trzech z dwunastu-trzynastu, może piętnastu, najlepszych zawodników w historii NBA? Drużyna z Barcelony miała Jordana, Magica i Birda, którzy są w top 10 listy all-time najlepszych. Ta z Paryża miała LeBrona, Stepha i Duranta, którzy lekko licząc są w top 15 tejże listy, a żaden z nich jeszcze kariery nie zakończył. Że co? Że Duranta nie powinno być na tej liście tak wysoko? Oj, musisz iść zrewidować swój pogląd na temat historii NBA. Więc jeśli jest to „spór” tylko na poziomie semantycznym, to w zasadzie nie ma żadnego sporu. Bo pomijając sportową jak i pozasportową wyjątkowość oryginalnego Dream Teamu z Barcelony, to w ponad 30-letniej historii występów Amerykanów w rozgrywkach międzynarodowych po 1992 roku, było parę ekip, które bez nadużycia drużyną marzeń można było nazwać. Ta z Paryża była jedną z nich.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

3 comments on “Śliwki vs Robaczywki IO Edition Vol.4

  1. Akx

    To jeszcze robaczywka dla Noculaka (damn nie wiedziałem że Wade komentował i nie znalazłem amerykańskiego komentarza…) za nieprofesjonalne „ta cała historia z synalkiem to popelina” w meczu USA – Serbia. Rozumiem, że ma i może mieć inne zdanie ale z takim stażem w branży, zabrakło panowania nad emocjami. To nie była prywatna gadka z kumplem, to była transmisja na żywo z olimpiady (sic!).

    Reply
  2. Anonim

    W temacie Dream Team’u (ów). Określę to tak. Nie da się nic zarzucić Twojej argumentacji Karol ale… Prosta sprawa. Zadaj sobie jedno proste pytanie i szczerze przed sobą odpowiedz. Gdy słyszysz określenie „Dream Team’ to zastanawiasz się który? Czy przed oczami masz wyłącznie Barcelonę ’92? O ile w pełnie zgadzam się z Twoim punktem widzenia odnośnie tego, że każdy w zasadzie kolejny zespół reprezentujący juesofej na igrzyskach to zbiór talentów zasługujących na określenie ich mianem drużyny marzeń, o tyle nie widzę absolutnie nic dziwnego, że dla purystów, a zwłaszcza osób pamiętających tamte wydarzenia w Barcelonie Dream Team jest tylko jeden. Zresztą sami odeszli od tej nazwy jak słusznie zauważasz w swoim tekście także ten. Nie dziwią mnie Redeem Team’y czy choćby tegoroczni Avengers natomiast Dream Team? Tak. Był tylko jeden i niepowtarzalny.

    Co do określenie olimpiada i igrzyska olimpijskie. No cóż. Język ulega przemianom. Pewne słowa zyskują nowe znaczenia. Inne się zacierają. Jednak co do niektórych zmian również pozwalam sobie pozostawać sceptyczny. Jak choćby powstała nie tak dawno. Lekkoatletyka. Przez całe życie istniała lekka atletyka, a zawody były lekkoatletyczne tudzież zawodnicy określani byli jako lekkoatleci. Wynikało to jednak zasad odmiany w języku polskim. Ten twór jednak został podchwycony przez niektóre media i mamy teraz jakieś takie straszydełko. Lekkoatletyka… Mamuśku… Wiem, że to przesada ale przy takich uproszczeniach językowych naprawdę mam wrażenie, iż idziemy w kierunku Idiokracji…
    Mimo wszystko przykład z użyciem określenia jako miary czasu niezły całkiem. Śmiechłem.

    Akx

    No ale to jest popelina więc w czym problem? Że publicznie nie wypada? Fakty nie obrażają, a fakt jest taki, że to jest popelina. Trochę tak akcją z Babiarzem trąci. Nie przesadzajmy z poprawnością polityczną bo potem kończy się tak, że przyzwoici ludzie muszą przerywać transmisję z otwarcia igrzysk jeśli nie chcą żeby ich małe dzieci show zboczeńców oglądały. Zresztą to w ogóle można byłoby z tego rozwinąć osobną dyskusję odnośnie otwartej debaty, poprawności w mediach, propagandy która powoduje, iż mniejszości rządzą wikększością czyli zaprzeczeniem demokracji etc. Rozumiem, że być może jesteś fanem LBJ’a ale prawda jest taka, że nawet po drugiej stronie oceanu mają do tego dość krytyczny stosunek. Natomiast osobiście jakoś mi umknęło. Nie zwróciłem uwagi więc odnoszę się do Twojej krytyki. Osobiście słabo znoszę komentarz Noculaka także jest wielce prawdopodobne, że po prostu skupiłem się na tyle na samej grze, iż w ogóle to zignorowałem.

    Reply
  3. Anonim

    Paul Pierce… Szkoda słów. Nie wiem. Może on tam jakieś papiery ma na wpływowych ludzi, że go nadal chcą słuchać i oglądać ciągle jeszcze zapraszając po tym wszystkim co odwalił xd Żenujący gostek. The Truth… Żart jakiś, a nie Truth.

    Co do Arenasa to z lekka popłynął ale ktokolwiek słucha(ł) jego wcześniejszych wypowiedzi i zna w jakimś stopniu jego poczucie humoru, sposób opowiadania etc. ten nie powinien się aż tak bardzo dziwić. Zapewne nie było to najmądrzejsze co w życiu powiedział, zapewne też nie było miłe ale bez przesady. Na tyle, na ile nasłuchałem się jego opowieści, które nomen omen bywają zarówno dość ciekawe, jak i zabawne, to śmiem podejrzewać, iż nie miało to na celu ośmieszanie, obrażanie nikogo poza reprezentacją USA wbrew pozorom. Powiem nawet więcej. W pewnym sensie miał rację nawet. Przepaść jaka jest pomiędzy drużyną złożoną z czołowych zawodników a ich ówczesnymi przeciwnikami powinna powodować, iż wygrywają w cuglach. Ponadto dosyć dobrze obrazuje jak część Amerykanów widzi resztę świata.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.