W tytule tego wpisu zawiera się
niemal wszystko co stoi za dwumeczowym sukcesem Suns. Po dwóch dość
łatwych wygranych Lakers w L.A. Alvin Gentry poszedł po rozum do głowy.
Skoro jego podopieczni nie potrafią ustać w obronie 1na1, skoro nie
radzą sobie z pick’n’rollami Lakers, skoro Steve Nash nigdy nie był,
nie jest i nie będzie już tytanem obrony to trzeba zrobić coś by jak
najskuteczniej zamaskować niedociągnięcia Suns po tej stronie parkietu. A
gdzie jeśli nie w strefie próbować ukrywać indywidualne mankamenty w
grze obronnej. Zawsze przy rozmowie o "strefie" przypomina mi się pewna
maksyma, która idealnie obrazuje ten rodzaj obrony – "bronimy strefą czy
stoimy strefą?" Podstawowe pytanie. Stosujemy strefę by poprzez wspólny
wysiłek obronić atak rywali czy tylko maskujemy własne mankamenty w
pracy nóg, kondycji i grze 1na1. Mitem bowiem jest, że przy obronie
strefowej obrońcy mniej męczą się niż w kryciu każdy swego. Dobra strefa
wymaga ruchu, natychmiastowej reakcji nie mniej intensywnej niż w
przypadku man to man D. Ale nie o tym…
Słońca bez wątpienia bronią nie stoją
strefą co może nie uniemożliwia ale mocno osłabia atuty Lakers pod
koszem. Wypychani na obwód muszą ratować się rzutami za 3 punkty, co w
meczach nr 3 i 4 w ogóle nie funkcjonowało. Łącznie na 60 prób gracze
L.A. trafili tylko 18 rzutów. W dwóch pierwszych meczach w Kalifornii z
kolei trafili 17 na 33.
W meczu nr 4 świetną pracę wykonali
rezerwowi Suns. Są oni jedną z niewielu, jeśli nie jedyną grupą w NBA,
która dostaje od swojego trenera niesamowitą ilość zaufania i wolnej
ręki nawet w IV kwartach wyrównanych spotkań.
Na 115 punktów zdobytych przez Słońca
w meczu nr 4 ławka rzuciła aż 54. W końcu odbudował się Channing Frye,
ktory do tego meczu legitymował się fatalnym bilansem 1/20 w rzutach z
dystansu. Minionej nocy zdobył 14 punktów (4/8 za 3).
Kobe robił co mógł, żeby utrzymać
Lakers w grze (38 punktów, 10 asyst, 7 zbiórek) ale tej nocy było to za
mało na strefę Suns.
Oczywiście nie jest tak, że Gentry
wynalazł koło i że strefa to tajna broń na ekipę Phila Jacksona. Każdy z
dwóch wygranych meczów miał momenty zrywu Słońc, po którym przejmowali
oni kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Nie jest powiedziane, że
podobne historie dziać będą się w Staples Center, ba jest całkiem
prawdopodobne że podobnych zrywów nie zobaczymy jak i solidnej gry ławki
Phoenix.
Mamy 2:2 i od przyszłej nocy gramy best of 3 z dwoma meczami w L.A.
Jak na mój gust kibice Lakers nie
mają jeszcze powodów do niepokoju. Thunder też wyciągnęli serię na 2:2.
Lakers haterzy twierdzili, że Kobe się kończy, że w Oklahomie wręcz
unikał gry, był przemęczony, zgaszony. I gdzie teraz jest Kobe a gdzie
Durant i koledzy? Dziś K.B może zapytać młodszych kolegów z Oklahomy jak
bawią się na wakacjach a on… on ma ręce pełne roboty i realne szansę
na założenie na palec piątego pierścienia. Takie są fakty.
Arcyważny dla serii będzie jutrzejszy
mecz nr 5. Jeśli Słońca przełamią atut własnego parkietu Lakers w meczu
nr 6 w Arizonie może być gorąco jak dawno nie było (jakieś 17 lat).
Słońca mimo poprawionej obonie nadal
bazują na ataku jako czynniku decydującym o sukcesie. 118 w meczu nr 3,
115 w czwartym starciu.
Podejrzewam, że piąty mecz stać
będzie pod znakiem lepszej defensywy L.A. Gentry marzący o wywiezieniu
"W" z Kalifornii będzie musiał mocno popracować w sferze
socjotechnicznej. Niesieni dopingiem Lakers rzucą się na gości. Jeśli ci
przetrzymają pierwszą falę i zagrają swoje w ataku i nowe (dobra
strefa) w obronie może być ciekawie w tej serii.
Wiele zależeć będzie od gwiazd bo to one
tym etapie sezonu muszą błyszczeć. Nie wyobrażam sobie żeby regularnie ławki decydowały o losach
meczów/serii.
L.A. Lakers – Phoenix Suns
Stan rywalizacji 2:2
Mecz nr 5 w czwartek w Los Angeles.