Wolni agenci 2020, cz. 4

Zapraszam do czwartej, ostatniej części mojego przeglądu wolnych agentów 2020.

Anthony Davis. Bezsprzecznie największa gwiazda nadchodzącej wolnej agentury. Jeden z 5-6 najlepszych koszykarzy w obecnej NBA. Jego ewentualne odejście z Los Angeles, mogłoby zachwiać krajobrazem całej ligi. AD ma opcję gracza na rozgrywki 2020-21 o wartości $28.7 mln, ale na 100% z niej nie skorzysta. 27-latek będzie bowiem uprawniony do podpisania z Lakers nowej, pięcioletniej umowy wartej ponad $200 mln (przy założeniu, że limit wydatków na pensje graczy nie zostanie drastycznie obniżony przez straty finansowe ligi związane z pandemią). Rachunek jest więc prosty. Każdy inny klub będzie mógł zaoferować mu kontrakt czteroletni, ale w obu wariantach jego gaża za nadchodzące rozgrywki będzie dużo wyższa, niż wartość wspomnianej opcji. Otwartym pytaniem na osobne rozważanie jest to, czy Davisowi przypadkiem nie lepiej będzie związać się z Lakers umową 2+1 lub czymś podobnym, co w rezultacie pozwoliłoby mu zarobić o jakieś $20 mln więcej, na przestrzeni najbliższych pięciu lat.
Cena, jaką Lakers zapłacili za Davisa rok temu, była dość wysoka. Do pakietu Lonzo Ball, Brandon Ingram i Josh Hart, Lakers dorzucili również czwarty wybór w ubiegłorocznego draftu, a także wybory w roku 2021 (trafi do Pels, jeśli będzie poza top 8). Wybór ten zamieni się w niechroniony w kolejnym drafcie, jeśli nie spełni kryteriów w roku 2021. Dodatkowo, Pelicans dostaną wybór w drafcie 2024 roku z prawem przesunięcia go o rok, do 2025 roku. Wreszcie będą mieli prawo zamienić się z Lakers pickami w roku 2023 i 2024 lub 2025, jeśli zdecydują się przesunąć o rok wybór z 2024. Jeśli była to cena za mistrzowski tytuł w tym roku lub w przeciągu najbliższych 2-3 lat, to była to cena jak najbardziej odpowiednia. Ostatecznie, takie organizacje, jak Los Angeles Lakers, grają o trofea. Tym bardziej, kiedy w składzie mają LeBrona Jamesa na jesieni swojej kariery. Davis, w swoim pierwszym sezonie w barwach L.A. Lakers, gra na poziomie 26.7 punktu, 9.4 zbiórki, 3.1 asysty, 2.4 bloku oraz 1.5 przechwytu.

Brandon Ingram. 23-latek będzie zastrzeżonym wolnym agentem, a losy takich graczy, na podobnym etapie ich karier, zawsze ciekawie się ogląda. Czy jeden przełomowy w karierze sezon, wystarczy żeby dostać duże pieniądze? Odpowiedź brzmi tak. Czy będzie to max, czy coś w tych okolicach, to już sprawa drugiego rzędu. Pelicans zapewne nie będą chcieli dać swojej młodej gwieździe zgodzić się na umowę od innego klubu, którą oni sami mieliby kłopot wyrównać. Historia NBA zna przypadki, kiedy to zewnętrzne kluby, bardzo chcące pozyskać danego gracza, oferowały kontrakt w formie „pigułki śmierci.” Chodzi o umowy skonstruowane w taki sposób, żeby macierzysty klub, miał problemy z jej wyrównaniem. I nie chodzi nawet o samą wysokość umowy, ale o jej strukturę (terminy płatności, zarobki w poszczególnych latach. Kluby znają na wylot finansowe zobowiązania swoich rywali, i taką wiedzą mogą grać przy konstruowaniu umów). Pels będą więc musieli dać Ingramowi i jego agentowi do zrozumienia, że ten jest przyszłością klubu, a jego umiejętności są wysoko cenione (dosłownie). Jeśli myślą o zaproponowaniu mu czegoś poniżej maksymalnej umowy, lepiej dla nich, żeby nie była to duża różnica. Podrażnione ego gwiazd potrafi być później trudne we współpracy. Mecze w „bańce” mogą być dla Ingrama silną kartą przetargową w negocjacjach, swego rodzaju kropką na i tego sezonu. O ile ktoś nadal nie jest pewny jego talentu. Pelikany mają osiem meczów na wyprzedzenie Blazers i Grizzlies w walce o ósemkę. Ingram grał w tym sezonie na poziomie 24.3 punktu, 6.3 zbiórki, 4.3 asysty oraz 1 przechwytu. W końcu pokazał, że nie było przesadą porównywanie jego stylu gry do gry Kevina Duranta.

 

Fred VanVleet. W internecie krąży nagranie z imprezy, którą VanVleet zorganizował z okazji wyboru w drafcie…tyle, że nikt go nie wybrał. To, co miało być huczną zabawą, zamieniło się w stypę. Ale tylko częściowo. FVV podziękował zgromadzonym za przybycie, oświadczył, że ma zamiar sporo wypić tamtego wieczoru, ale dodał też, że jego historia nie kończy się na tym drafcie, na tym wieczorze. Ona dopiero się zaczyna. Miał rację. I to jaką! Przyjął zaproszenie od Raptors do gry w ich składzie Summer League. Został też na obóz przygotowawczy do sezonu, a ostatecznie znalazł uznanie w oczach Masaia Ujiri’ego, który zaproponował mu dwuletni kontrakt za niecałe $2 mln, a tym samym zamknął 15-osobowy skład Toronto Raptors na sezon 2016-17. Początki były trudne. FVV był nominalnie czwartym rozgrywającym w rotacji, za Kyle’m Lowry’m, Cory Josephem i Delonem Wrightem. Grał nieregularnie, po kilka minut. Notował niecałe trzy punkty na mecz. Coś ruszyło w kolejnych rozgrywkach. 76 meczów, pewne miejsce w rotacji, osiem punktów na mecz. Latem 2018 roku VanVleet podpisał z Raps dwuletnią umowę wartą $18 mln. W Finałach 2019 roku odegrał kluczową rolę w kryciu Stepha Curryego. Jego obecność po atakowanej stronie parkietu była też kluczowa. Zdobywał 14 punktów na mecz, trafił 16 trójek w całej serii, co było najlepszym wynikiem w drużynie. Za ten sezon jego średnie skoczyły na poziom 17.6 punktu, 3.8 zbiórki, 6.6 asysty oraz 1.9 przechwytu. Ktoś na pewno mu zapłaci. Nie jestem tylko pewien, czy będą to Raptors. Dlaczego? Ktoś najzwyczajniej w świecie może zechcieć dać mu kontrakt, przy którym Raps powiedzą „pas”. Gracze pokroju VanVleeta, czyli niscy obrońcy, potrzebują być w 100% zdrowi i zawsze fizyczynie gotowi, by być produktywni. Inwestowanie w tego typu zawodników jest zawsze dość ryzykowne. W osobie ciekawie rozwijającego się debiutanta Terence’a Davisa, klub z Toronto może mieć bardzo, bardzo tanią alternatywę na wypadek, gdyby FVV okazał się za drogi. Oczywiście będą chcieli go zatrzymać, ale nie za wszelką cenę.

 

Montrezl Harrell. Nie życzę nikomu źle i bynajmniej nie hejtuję postaci Harrella, ale jego styl oraz wszystko to, co wnosi do gry, zbyt mocno przypomina mi historię Kennetha Farieda. „Manimal” tryskał energią, skakał nad wszystkim i wszystkimi, świetnie zaprezentował się podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 2014 roku. W końcu dostał spory kontrakt od Denver Nuggets, ale niestety dla siebie, nigdy do swojej gry nie dołożył nic więcej ponad to, co dała mu matka natura. Przez pierwszych siedem lat, trafił tylko dwa razy zza łuku. Nigdy nie nauczył się poprawnie kozłować, rzucać i podawać. Harrell, w swoim piątym sezonie w lidze, ma na koncie pięć trójek. Nie zrozummy się źle. Montrezl, to zupełnie inny typ gracza. Dużo lepiej broni i całkiem przyzwoicie podaje. Spodziewam się jednak, że już niedługo, oceniając jego wartość dla Clippers, lub kogoś innego, będziemy musieli też mieć na uwadze, jego niemały (jestem o tym przekonany) kontrakt. Harrell z całym swoim pakietem umiejętności oraz tym, co wnosi do gry, warty $6 mln (tyle zarobi w tym sezonie), to prawdziwy skarb. Jak będziemy patrzeć na jego wartość, gdy jego gaża zostanie pomnożona przez przynajmniej trzy? 26-latek gra w tym sezonie na poziomie 18.6 punktu, 7.1 zbiórki, 1.7 asysty oraz 1.1 bloku. Jest bardzo silnym kandydatem do zgarnięcia nagrody dla najlepszego rezerwowego. Clippers muszą jednak pamiętać, że ich dwaj najlepsi gracze, Kawhi Leonard i Paul George, już za dwa lata mogą być wolnymi agentami. Zatem wszystko to, co zrobili od wakacji 2019 i zrobią jeszcze do lata 2021 roku, ma na celu dać im jak największe szanse na sięgnięcie po przynajmniej jeden tytuł, a w dalszej perspektywie zatrzymać swoich liderów na kolejne sezony. Harrell w „bańce” będzie miał okazję przekonać zarząd Clippers, że można z nim w składzie kończyć ważne mecze play-offs, że będzie potrafił być w grze, gdy rywale będą kombinować ze swoimi rotacjami.

 

Na koniec biorę pod lupę dwóch zawodników, których historie, mimo że różne, to sprowadzą się już niedługo do identycznych konkluzji. Obaj mają do podjęcia opcje gracza na nadchodzące rozgrywki, za stawki, które mocno przewyższają ich obecną rynkową wartość. Kilka razy już wspominałem, że zawodnicy nie lubią grać z kończącymi się kontraktami. Ale też potrafią liczyć. I w tym przypadku, wiele wskazuje na to, że obaj mają spory interes w tym, by swoje opcje wykorzystać.

Mike Conley. Ciężko mi wyobrazić sobie, że rozgrywający Jazz przejdzie obok opcji wartej $34.5 mln na sezon 2020-21. Będzie to ostatni rok z jego pięcioletniej umowy wartej $153 mln, podpisanej jeszcze z Grizzlies latem 2016 roku. Conley, po przenosinach do Salt Lake City, zaliczył jeden ze słabszych sezonów w swojej 13-letniej karierze. Zdobywał 13.8 punktu na mecz – najmniej od siedmiu lat. Zaliczał jedynie po 4.3 asysty – nie licząc rozgrywek 2017-18, w których, z powodu kontuzji pięty, zagrał tylko w 12 meczach (4.1), najmniej od sezonu debiutanckiego. Przechwytywał zaledwie 0.8 piłki na mecz – najmniej od debiutanckiego sezonu. Trafiał z gry z zaledwie 40% skutecznością, co było drugim najgorszym wynikiem w jego karierze. Przed sezonem zdawało się, że taki inteligentny rozgrywający bez problemu przesiądzie się z jednego systemu gry, w drugi. W zasadzie na żadnym etapie sezonu, jego gra nie sugerowała, że w końcu wszedł w schematy Quina Snydera. Conley musiałby zagrać wybitny basket w Orlando, żeby zmienić to, jak patrzymy na niego. Po pierwsze nic na to nie wskazuje. A po drugie i tak mogłoby to być za mało do zatarcia dość gorzkiego posmaku, jaki zostawił po sobie w tym sezonie. Wejście w opcje, przepracowanie przerwy między sezonami i próba odbudowy wizerunku klasowego rozgrywającego może być najrozsądniejszym posunięciem dla niego i jego agenta. Mam poważne wątpliwości, żeby na wolnym rynku ktoś chciał dać blisko 32-letniemu zawodnikowi przynajmniej $10 mln za sezon. A to oznaczałoby, że Conley aż tak wiele nie ryzykuje.

Gordon Hayward. Latem 2017 roku podpisał z Celtics czteroletnią umowę wartą $128 mln. Dziś te wartości mogą nieco szokować, ale wtedy, w momencie podpisywania tej umowy, nie było w niej nic dziwnego. 27-letni skrzydłowy formatu All-Star, wchodzi w swój prime, zmienia klub, dostaje nowy kontrakt. Niestety dla niego i dla Bostonu, ta historia potoczyć się gorzej raczej nie mogła. Już w pierwszej kwarcie meczu otwarcia sezonu 2017-18 Hayward w makabryczny sposób złamał stopę oraz kość piszczelową lewej nogi.

Stracił całe rozgrywki. Wrócił na sezon 2018-19 i nawet zagrał w 72 meczach, ale nigdy nie był sobą. Zdobywał tylko 11.5 punktu na mecz, o ponad 10 mniej, niż w swoim ostatnim sezonie w Utah. Grał w meczach, ale cały czas rehabilitował swoją lewą nogę. Przebłyski powrotu do dawnej formy miał w tym sezonie. Notował całkiem niezłe 17.3 punktu, 6.5 zbiórki oraz 4.1 asysty. Niezłe, ale w żadnym wypadku nie warte pieniędzy, jakie zarabia. Biorąc pod uwagę fakt, że w międzyczasie w Celtics zauważalny progres zaliczyli Jaylen Brown i Jayson Tatum, obecność kolejnego skrzydłowego, szczególnie z taką gażą, zrobiła się dość problematyczna zarówno dla trenera Brada Stevensa, jak i menadżera Danny’ego Ainge’a. Opcja 30-letniego Haywarda na nadchodzący sezon wynosi aż $34 mln. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że ktoś na wolnym rynku daje mu jakieś $15 mln za sezon, ale to w dalszym ciągu, nie jest coś, co pozwoliłoby mu tak łatwo zrezygnować ze swojej opcji.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.