– Zaraz, zaraz! – zaregowal Jason Richardson na wiesc o planie Jordana. – No a gdzie rola dla mnie?Nawet na lawce mnie prozno szukac z tego co widze!Jasny gwint Mike!Prawda jest taka, ze to ja powinienem grac Ciebie z tamtych lat! – mowil wsciekly J-Rich – Umowmy sie. Nie skaczesz, nie latasz, nie postawilbym zlamango peso na to, ze w obecnej formie przeskoczylbys kartke papieru! A ja dwa razy wygralem Dunk Contest, jestem dynamiczny, atletczny i dypsonuje dobrym rzutem. Albo zmienisz plan i znajdziesz cos dla mnie albo sprzedaj mnie, najlepiej do Bostonu – zakonczyl.
– Nie powiem, troche moze i jest racji w tym co mowisz – odpowiedzial Michael drapiac sie po glowie – Ale przegiales z ta kartka, wiesz? Niewazne! Oczywiscie, ze jest miejsce dla Ciebie. No co Ty? Ale mnie grac nie mozesz. To znaczy mozesz ale nie bedziesz. Jakby to wygladalo?Kogo ja bym wtedy gral? – zapytal Mike.
– Moze Texa Wintera – odparl bez chwili namyslu Richardson siegajac do torby po gatorade.
– That’s it (dosc tego)! – krzyknal M.J. – Kartke bylem gotowy puscic w niepamiec ale teraz to juz nagrabiles sobie mlody czlowieku – zagrzmial Jordan. – Wyciagaj pilke! Zaraz sie przekonasz na wlasnej skorze czemu lekka reka puscili Cie z Golden State za jakiegos zoltodzioba! – usmichnal sie na koniec Mike.
– Say no more! – odparl Jason, po czym podszedl do kosza z pilkami i niczym wytrawny sprzedawca owocow cytrusowych z ogromna pieczolowitoscia wybral jedna – najbardziej twarda, najbardziej pomaranczowa, najbardziej spaldingowa. – Moze byc? – zapytal ironicznie.
– Skoro jestes taki krnabrny i nie mozna z Toba po dobroci to inaczej to zalatwimy. Gramy jeden na jednego. Kto wygra bedzie gral mnie w naszym zespole a kto przegra bedzie musial zadowolic sie rola Texa Wintera. Pasuje? – Zapytal M.J.
– Nie gadaj tyle, tylko zacznij zapuszczac wlosy Mike – odparl szorstko J-Rich.
C.D.N.