A może kariera Kobe’ego skończyła się 3 lata temu?

A co, jeśli ta wspaniała kariera Kobe’ego Bryanta nie zakończy się jutro… bo w zasadzie, skończyła się już trzy lata temu?

12 kwietnia 2013 roku, pod koniec III kwarty meczu Lakers-Warriors, Kobe ruszył z piłką w lewo, z lewej strony parkietu. Próbował minąć kryjącego go Harrisona Barnesa. Próbował zrobić ruch, jakich zdobił wcześniej tysiące w swojej karierze. Nie tym razem. Ekstremalnie eksploatowane ciało powiedziało dość. Achilles lewej nogi strzelił.
Lakers walczyli wtedy o play-offy a Kobe był ich lokomotywą. W ostatnim miesiącu tamtych rozgrywek, spędzał na parkiecie po 45.2 minuty na mecz – nigdy wcześniej w swojej karierze nie zaliczył miesiąca, tak załadowanego minutami.


Może wszystko to, co wydarzyło się od tamtego dnia do dziś, to już tylko alternatywny scenariusz, świat równoległy. Może to wtedy właśnie, wraz z trzaskającym ścięgnem, ta prawdziwa i wielka kariera Kobe’ego dobiegła końca?

Wrócił, bo taki jest i zawsze był jego charakter. Mamba Mentality. Nie było cienia wątpliwości, że doprowadzi swoje ciało do standardów NBA i ostatecznie zejdzie z parkietu ten ostatni raz, jako zdrowy, albo raczej nie kontuzjowany, zawodnik. Tyle, że standardy NBA i standardy Bryanta, to dwa różne standardy.
W dwóch kolejnych latach, zdrowie pozwoliło mu zagrać tylko 6 i 35 meczów. Najpierw nie wytrzymało lewe kolano. A mniej więcej rok później prawy bark. To już nie była ta sama kąsająca Czarna Mamba.

A może tak miało być? Może taki właśnie scenariusz, to najlepsze podsumowanie jego kariery oraz tego kim był?

Pamiętam te obrazki sprzed trzech lat. "Nie, to nie może być Achilles. Po zerwanym Achillesie masz łydkę z galarety. Nie da się chodzić o własnych siłach. To musi być jakaś lżejsza kontuzja." – tak mówiło wielu ludzi na gorąco. A jednak…

Kobe zszedł z parkietu o własnych siłach. Wrócił trafić dwa rzuty osobiste. I znów zszedł sam do szatni.
Może to los, może jacyś koszykarscy Bogowie chcieli przez te trzy ostatnie lata, pokazać nam kibicom czym naprawdę jest
Mamba Mentality?
Trzy lata, trzy poważne kontuzje, dwie operacje.
Ten ostatni sezon, to już jazda na oparach. A może raczej na oparach oparów. I może tak właśnie miało być? Jest piękno w tej całej beznadziejności, jest piękno w tym bólu, jest piękno w całej tej historii. Jest też coś inspirującego w patrzeniu, jak człowiek po tylu kontuzjach i operacjach, człowiek z bankowym kontem okazalszym, niż jego statystyki z całej kariery, znajduje w sobie motywację by w dwudziestym sezonie gry, ten kolejny raz wyjść na parkiet i wydobyć z siebie resztki tej prawdziwej Czarnej Mamby.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.