Brudno, gorąco i śmierdzi – mówią po powrocie z Azji „Biali z Zachodu”, którym akurat zamarzyło się odwiedzić tę część świata. Oczywiście nie wszyscy tylko ci 'wymagający’, którzy dzięki temu że mają internet, dużo kanałów telewizyjnych, ładne ubrania, posprzątane w domu, stałą wypłatę czują się trochę powyżej tego wszystkiego, co widzą tutaj. Dla niektórych wyjazd do Azji to po prostu kolejny etap „wysokiego” życia po tym jak kupili już sobie iPhone’a, lepszy samochód i parę innych rzeczy. Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Nie mam nic do posiadaczy fajnego sprzętu elektronicznego. Chodzi mi o to, że dziś powiedzieć „byłem na wakacjach w Chorwacji, czy na Słowacji czy we Włoszech” to już nie robi wrażenia. Dziś, żeby się popisać przed znajomymi musisz odwiedzać egzotyczne z naszej perspektywy części świata. Takich ludzi widać niemal na każdym kroku – uwierz mi na słowo. Widzę ich tu, widzę ich w kraju kiedy opowiadają gdzie nie byli i czego nie robili. W potoku słów, które wylewają ja łapię te między wierszami, te słowa klucze, które składają mi się w jeden obraz – nie lubisz za bardzo podróżować, brzydziłeś się miejscami w których byłeś, niewiele o nich wiesz, uśmiech towarzyszył ci tylko na zdjęciach, nie mogłeś doczekać się powrotu i spotkania ze znajomymi, żeby opowiedzieć im jaki jesteś fajny. Byłeś bo cię stać. Pokażę ci punkt na globusie, ty tam pojedziesz. Po co? Bo możesz…
Jest moim punktem honoru nazywanie siebie podróżnikiem a nie turystą. Nigdy w życiu nie korzystałem z usług biur podróży i raczej nie zamierzam. Jeżdżę lokalnymi środkami transportu, dużo chodzę, wdycham to wszystko całym sobą, śpię w najtańszych hotelach, gdzie czasem własną kupę trzeba zalać w muszli klozetowej wiadrem wody, jak się targuję to nie dla jaj tylko tak naprawdę – a na końcu i tak czuję, że zostałem wydymany. Nie mogę oszukiwać – jest ciężko, dużymi momentami tak jest. Mów co chcesz, biały człowiek nie jest przystosowany do takich temperatur. Czuję to kiedy rozpływam się w autobusie A2 ubrany tak lekko jak tylko można a obok siebie widzę gościa w kurtce, który nie może zrozumieć mojego dramatu tak samo jak ja nie rozumiem jak działa jego skórny system termoregulacji – tak inny od mojego (!?). Nie chodzi tylko o gorąco. Pot w połączeniu z pyłem i kurzem dają swędzącą mieszankę, która znika tylko w wodzie z mydłem (a czasem zostaje i musisz potraktować ją maścią). Stoisz pod prysznicem i chcesz tam zostać na zawsze. Klnę, marudzę, drapię się po całym ciele… ale eejj – ja przecież chcę tu być. Marudzisz tylko trochę bo przecież uwielbiasz to. Wracasz do domu i pamiętasz tylko piękne chwile a te swędzące wymazujesz z pamięci. Klimatyzowany busik, wygadany przewodnik, zaplanowany dzień, pięciogwiazdkowy hotel – dla mnie to nie byłoby to. Czułbym, że oszukuję sam siebie bo nie tak przecież wygląda prawdziwa Azja. To tak jakby robić to wszystko w szklanej kapsule, kilkanaście centymetrów ponad poziomem chodnika. Brudno, gorąco i śmierdzi – musisz się z tym liczyć ale to właśnie jest prawdziwa Azja. Jedź do Szwecji jeśli szukasz czegoś wręcz przeciwnego.
Dżakarta lub Jakarta jeśli wolisz. Żeby w jednym zdaniu opisać to miejsce, które z aglomeracją miejską liczy ponad 18 milinów ludzi, do brudu, smrodu i gorąca trzeba byłoby dodać jeszcze smog i korki. Ruch uliczny w tym mieście jest jak krew w żyłach, która nie może przestać płynąć.
Spędziłem w Dżakarcie dwa i pół dnia z czego jeden dzień stał pod znakiem 39-stopniowej gorączki. Złamałem się na jeden dzień i jedną noc, poczułem jak to jest odczuwać chłód po tej stronie równika. Było ciężko – zjadłem tego dnia tylko dwie mandarynki i jednego banana, wypiłem trochę wody i zaliczyłem jedno, konkretne 'posiedzenie’. Ale jak szybko przyszło tak szybko odeszło. Rano byłem już w miarę OK, gotowy do dalszej drogi. Są ludzie, którzy Dżakartę omijają wielkim łukiem a zapytani odradzają ją każdemu. Ja uważam, że mimo wszystko warto ją odwiedzić. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy do oglądania ale moim zdaniem Dżakarta sama w sobie jest warta zobaczenia. National Monument – w jego podziemiach historia Indonezji w obrazkach. Stosunkowo niedaleko szkoła, do której w latach 1969-1971 uczęszczał wielki fan NBA, niejaki Barack Hussein Obama II, na co dzień prezydent USA. Zobaczyć Dżakartę i umrzeć nie brzmi rozsądnie ale zobaczyć Dżakartę jeśli jest okazja – czemu nie?
Tu zapewne mały Barack ćwiczył swój rzut…
Uśmiechnięty fan Hornets
Brudno, gorąco i śmierdzi… ale w tym wszystkim chodzi o to, żeby minusy nie przesłoniły ci plusów.