Bojan Bogdanovic: Chcę wygrywać!

W ubiegłym miesiącu byłem na czterech meczach Toronto Raptors. Udało mi się porozmawiać z Jeremim Sochanem (TUTAJ), gdy do Kanady zawitali Spurs z San Antonio. Miałem też okazję zapytać o to i owo Killiana Hayesa (TUTAJ) przed meczem z Detroit Pistons. Tego samego wieczoru, ale już po meczu, udało mi się porozmawiać z Bojanem Bogdanovicem, który zszedł z parkietu z 33 punktami (10/18 z gry, 11/11 z linii), 5 zbiórkami, 3 asystami i 1 blokiem. Raptors wygrali to spotkanie 119:118. Oto, co mi powiedział:

Jesteśmy już po trade deadline. Jesteś zawiedziony, zaskoczony tym, że Pistons ostatecznie Cię nie wytransferowali? Wiele się o tym mówiło. Kilka play-offowych ekip chciało Cię mieć u siebie.

– Szczerze mówiąc, to nie byłem aż tak bardzo zaangażowany w ten proces. Wiem, że Pistons rozmawiali z kilkoma drużynami, byłem o tym informowany, ale ostatecznie zdecydowali, że mnie zatrzymują. Nie chciałem się na nic nastawiać, bo przecież zawodnik nie ma za dużej mocy sprawczej. Wiadomo, że fajnie byłoby grać o tytuł, ale z drugiej strony, ich decyzja o zatrzymaniu mnie w Detroit pokazuje mi, że klub wysoko mnie ceni, że chce mnie tutaj. Zobaczymy, co wydarzy się latem. Będziemy mieli sporo wolnych pieniędzy w salary na wzmocnienia. Mam nadzieję, że w następnym sezonie będziemy dużo lepsi.

Jak to jest przechodzić przez sezon ze świadomością, że jest on stracony? NBA skonstruowana jest w taki, a nie inny sposób. By być dobrym, czasem przez parę lat trzeba być słabym. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Pistons „tankują” w tych rozgrywkach. Ty uwielbiasz wygrywać i rywalizować. Musi być Ci ciężko.

– Tak, to prawda. Ja nawet grając z kolegami w karty chcę zawsze wygrywać, więc jest ciężko. Ale jest jak jest, nic na to nie poradzę. Jedyne, co mogę zrobić, to myśleć pozytywnie i zachowywać się profesjonalnie na boisku i w szatni. Gdy wychodzę na parkiet staram się być sobą, nie myśleć o niczym innym, jak dobrej, agresywnej grze. Ja do meczów podchodzę poważnie i w każdym chcę wypaść jak najlepiej. Teraz, kiedy nie ma z nami kontuzjowanego Cade’a, jestem pierwszą opcją w ataku Pistons. To oczywiście pomaga mi mieć niezłe statystyki (21,6 punktu na mecz, najwyższa średnia w karierze), ale ja chcę wygrywać. Dobre statystyki to nie jest coś, co najbardziej mnie interesuje na tym etapie mojej zawodowej kariery.

Co jakiś czas, gdy któryś z zawodników rzuci 50 czy 60 punktów, podnoszą się głosy, że to już teraz jest za łatwe w NBA. Luka Doncic powiedział kiedyś, że łatwiej jest mu zdobywać punkty w NBA, niż było w Europie. Fani łączą to sobie w całość i wyciągają wnioski, moim zdaniem błędne, że koszykówka fibowska jest trudniejsza, bardziej fizyczna od obecnej NBA. A Ty jak to widzisz?

– Dla mnie, to właściwie są dwie różne gry. Wiadomo, że w NBA gra się 48, a nie 40 minut, więc siłą rzecz jest dużo więcej czasu na zdobywanie punktów. Ale poza tym w FIBA nie błędu trzech sekund w obronie, a to oznacza, że pod koszem zawsze ktoś jest. To wiele zmienia w spacingu i podejściu do atakowania. No i przecież, co by nie mówić, najlepsi koszykarze świata są tutaj, w NBA. Jest kilka przyczyn, dla których jest trochę trudniej o punkty w Europie, ale najlepsi koszykarze są tu.

Czyli w potencjalnym starciu drużyn z NBA i Euroligi nadal bierzesz ekipę z NBA? Pytam, bo słyszę czasem głosy, że różnica w poziomie tak bardzo się spłyciła i wyrównała.

– Bez cienia wątpliwości NBA nadal jest kilka kroków przed Euroligą. Śledzę Euroligę, wiem że jest coraz lepsza, ale tak jak powiedziałem wcześniej, najlepsi zawodnicy świata są tutaj w NBA. Ale podoba mi się to, co dzieje się w Eurolidze. Powiedziałbym, że zaangażowanie fanów, jakie obserwuję w tym sezonie chyba jest największe w historii Euroligi.

No to jakie zasady z koszykówki FIBA przeniósłbyś do NBA i odwrotnie – co z NBA przeniósłbyś do FIBA. Jesteś kolejnym Europejczykiem z NBA, któremu zadaję to pytanie.

– Podobno Euroliga myśli o tym, żeby wzorem NBA przedłużyć mecze do 48 minut. Byłoby więcej punktów, więcej rozrywki dla fanów. Wprowadzenie błędu trzech sekund w obronie sprawiłoby, że gra w Europie stylistycznie zaczęłaby przypominać to, co gramy tutaj. Więc te dwie rzeczy chciałbym zobaczyć w Europie.

Chciałbyś, żeby to się stało jak najszybciej? Żeby jeszcze w czasie Twojej kariery, jak wrócisz do Europy, żeby te zasady weszły w grę?

– Powiem Ci szczerze, że nie wybieram się grać zawodowo w kosza w Europie (śmiech).

Ja niczego nie sugeruję (śmiech), chodzi mi o rozgrywki FIBA, jak przyjedziesz grać z kadrą narodową. Wiem, że ostatnio zrobiłeś sobie przerwę od reprezentacji, ale domyślam się, że jest to odwracalna decyzja.

Z jednej strony tak, bo byłyby z tych zmian plusy dla gry samej w sobie, ale powiem Ci, że lubię to, że w FIBA gra się inaczej, w innym stylu, z innymi zasadami. To jest inna koszykówka, inne podejście do rywalizacji. Nawet stosunek do pojedynczych meczów jest inny. Tu w NBA gra się tyle spotkań, że ciężko jest o pełną motywację na każde starcie. W Europie, masz wrażenie, że praktycznie każdy mecz jest o coś.

Nie wybierasz się grać do Europy, to mamy ustalone (śmiech), ale jakbyś za parę lat zmienił zdanie, to jakie kluby brałbyś ewentualnie pod uwagę?

– Real Madryt albo Fenerbahce Stambuł. Z Madrytem mam bardzo dobre wspomnienia. Wyjechałem do Hiszpanii sam w wieku 16 lat. Poza boiskiem było na początku bardzo ciężko. Nauka nowego języka, nowej kultury. Ale to był wspaniały okres w moim życiu. Poznałem wielu ludzi, z którymi mam kontakt do dziś. Paru znajomych z Madrytu przyjechało do Paryża, żeby oglądać nasz styczniowy mecz z Bulls. Mam same dobre wspomnienia z Madrytu, jak i ogólnie z Hiszpanii.

Podtrzymujesz swoją decyzję o zawieszeniu występów w reprezentacji Chorwacji?

– Gdybyśmy zakwalifikowali się do tegorocznych Mistrzostw Świata, to zapewne dołączyłbym do drużyny narodowej, ale nie udało się, więc na razie tak.

Chorwacja jest bogata w talent. W NBA regularnie macie kilku reprezentantów. Chorwaci grają też w Eurolidze. A jakoś reprezentacja nie może przełożyć tego potencjału na sukces. O co tam chodzi?

– To jest pytanie za milion dolarów. Albo raczej odpowiedź na to pytanie warte jest milion dolarów. Przede wszystkim, to gdy przychodziło do ważnych meczów w kadrze, ważnych turniejów, to zazwyczaj kogoś ważnego brakowało. A to kontuzje, a to sprawy osobiste. Już nie pamiętam ile lat grałem w kadrze, ale moje wrażenie jest takie, że zawsze kogoś nam brakowało. Ale oczywiście, to jest prawda, nawet i z kadrowymi problemami, powinniśmy byli ugrać dużo więcej, niż w rzeczywistości udało nam się ugrać. Naprawdę nie wiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.