Chauncey Billups nowym trenerem Blazers

Portland Trail Blazers mają nowego trenera. Został nim Chauncey Billups. 44-latek jest w tym sezonie w sztabie trenerskim Tyronna Lue w Los Angeles Clippers. Jako zawodnik spędził w NBA 17 sezonów. W 2004 roku pomógł Detroit Pistons zdobyć mistrzowski tytuł. Został MVP tamtych Finałów. Był trzecim wyborem draftu 1997 roku. Karierę zaczął w Bostonie, ale już w trakcie debiutanckich rozgrywek przeniósł się do Toronto. Później dwa lata spędził w Denver, kolejne dwa w Minnesocie. Następnie na siedem sezonów z kawałkiem zakotwiczył w Detroit. To właśnie w Motown jego kariera weszła na wyższy poziom. W latach 2008-11 grał w Nuggets, później rok w Knicks. W latach 2011-13 bronił barw Clippers. Karierę zakończył w Detroit w rozgrywkach 2013-14. Był pięciokrotnym uczestnikiem Meczów Gwiazd, trzy razy wybierany był do All-NBA.
To właśnie w Los Angeles Clippers skrzyżowały się jego drogi z Neilem Olshey’em, który był wtedy menadżerem Clippers, a obecnie pełni identyczną funkcję w Blazers. Olshey sięgnął po Billupsa natychmiast po tym, jak zrezygnowali z niego Knicks.
O posadę głównego trenera Blazers ubiegali się również m.in. Mike D’Antoni i Becky Hammon. Oboje przeszli kilka etapów w procesie rekrutacyjnym.
Poza wieloletnimi relacjami Billupsa z Olshey’em, nie bez znaczenia był też fakt, że nowy trener Blazers przyjaźni się też od lat z Damianem Lillardem.

Mój komentarz: Billups był znakomitym rozgrywającym, o wysokim koszykarskim IQ. Czy przełoży się to w jego nowej roli? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie, żebym miał jakieś wątpliwości co do jego postaci. Zwyczajnie nie wiem, bo nie ma żadnej próbki tego, jak to może wyglądać. Sezon asystentury u coacha Lue, to niby mało, ale zawsze coś. Steve Nash (i kilku przed nim) zasiadł na stołku trenera Nets nawet bez takiego przetarcia. A jeśli chodzi o kulisy jego zatrudnienia – kolega GMa, kolega najlepszego zawodnika. Mnie akurat to ani nie szokuje, ani nie boli. Takie są realia w zawodowym sporcie (zresztą nie tylko tam). Zawodnicy biorą aktywny udział w procesie wybierania szkoleniowca. Trenerzy z kolei dobierają sobie zawodników, których lubią, z którymi pracowali w innych klubach. Nie wiem, czy jest w tym coś złego, coś niezdrowego. To znaczy może być, ale przecież na koniec dnia, każdy chce wygrywać i za to na koniec zostanie rozliczony.
Jedyne, co może uwierać w tym procesie (nie tu konkretnie w Blazers, ale tak ogólnie) to to, że trenerzy bez wielkich nazwisk, bez przeszłości w NBA, ale za to ludzie o ogromnej wiedzy, z pasją, z pomysłami, często przez lata odbijają się od ścian podczas rozmów o pracę. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto święcił triumfy w NBA, ktoś kto lepiej brzmi w mediach, jest bezpieczniejszą decyzją dla danego menadżera. Dlatego, gdy zawsze słyszę, że o pracę głównego trenera stara się osoba, której nazwiska nigdy nie słyszałem, albo gdzieś, kiedyś tylko mignęła mi przed oczami, to zawsze jestem za i trzymam kciuki. Kibicuję nowej fali trenerów. Bo pierwszą reakcją często bywa pytanie „kto to?”, ale potem, jak nowy coach zaczyna rysować swoje zagrywki, to wszystkie znaki zapytania i obawy schodzą na dalszy plan.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.