To była zimna i deszczowa niedziela w Lille. Obiekt Pierre Mauroy Stadium bije rekordy frekwencji i zapewne takie było założenie, gdy ktoś wpadł na pomysł by wielką, piłkarską arenę zamienić na boisko do koszykówki. Pewnie też fajnie tam się gra i całkiem nieźle kibicuje. Przedsięwzięcie naprawdę robi wrażenie. Trzeba przyznać, że wykonane jest z rozmachem. Dla nas, którzy spędzają tu prawie całe dnie, jest jak ponure zamczysko – zimne, wielkie i trudne do zdobycia. Nie narzekam, stwierdzam tylko fakty. Żeby to miejsce ogrzać, technicy zainstalowali potężne tuby z gorącym powietrzem. Tuby pracują pełną parą ale ogrzać takie metraże nie jest łatwo. Zazwyczaj pierwszy mecz obserwujemy w kurtkach. Z czasem je zdejmujemy. Przy czym t-shirty i krótkie spodenki już nie ujrzą światła dziennego na tym wyjeździe.
Wczoraj, podobnie jak w sobotę, ekipy przegrywające swoje mecze, zamknęły sobie drogę do walki o przyszłoroczne Igrzyska Olimpijskie w Rio.
W pierwszym meczu drugiego dnia fazy pucharowej, reprezentacja Czech starła się z dwunastką facetów, która wcześniej na lotnisku w Lille spotkała kadrę Chorwacji, dotkliwie ich pobiła a potem zabrała stroje do gry, dresy oraz buty i przyjechała na halę.
Widać było, że ci rabusie coś tam gdzieś grają ale to pewnie takie samo granie jakie i ja (i Wy) uprawiam 2-3 razy w tygodniu.
Czesi nie zrobili w tym meczu niczego monumentalnego. To były solidne podstawy koszykówki – mocna, dobrze reagująca obrona. Solidna egzekucja w ataku. W tym meczu to zupełnie wystarczyło i to jeszcze z jakim zapasem. Wynik 80:59 tylko częściowo oddaje dominację Czechów w tym meczu.
Lotniskowi rabusie, przebrani za Chorwatów, grali bez pomysłu na rozbicie czeskiej defensywy. Robili proste straty (w sumie aż 24), pudłowali proste rzuty. W tym meczu nie zrobili nic, co można by nazwać koszykówką spod znaku EuroBasketu.
Był taki moment w IV kwarcie, że 30-punktowa (!!!) przewaga naszych południowych sąsiadów z trzeciej ćwiartki, stopniała do ledwie 12 punktów ale wtedy zamiast jeszcze przycisnąć, rabusie zaczęli robić coś tak głupiego, że chorwaccy dziennikarze spadali z krzeseł głośno klnąc. Było w tym meczu kilka takich momentów, kiedy zdawało się, że nastąpi comeback. Ale wtedy Czesi albo uszczelniali obronę albo bili w ataku. Ich 36 punktów padło po stratach lotniskowych rabusiów.
Chłopiec z napisem Herzonja na plecach, na oko 20 lat, wyszedł z założenia, że skoro właściciel jego koszulki trafił do NBA i dużo się ostatnio mówi o jego talencie i potencjale, to coś mu się w tym meczu należy. Płakał do sędziów o niemal wszystko a sam dawał im powody do używania gwizdków. Nie wiem czy w ogóle obeszła go ta kompromitująca porażka. Jeśli tak, to dobra lekcja pokory. To, że na konto przychodzą ci przelewy od Adama Silvera, nie stawia cię ponad nikim.
Czesi po raz pierwszy w swojej historii (gdy nie są Czechosłowacją) zagrają w ćwierćfinale EuroBasketu. Rozumiecie to? Słowa "czeska" i "koszykówka" w jednym zdaniu, które to zdanie nie jest żadnym suchym dowcipem.
W drugim meczu Finlandia sprawdziła gdzie stoi w europejskiej hierarchii na tle jednego z głównych pretendentów do mistrzostwa. Test nie wypadł źle. Susijengi wygrali nieznacznie pierwszą kwartę a w dwóch następnych byli cały czas w grze pokazując co jakiś czas kawał solidnego basketu na obu końcach parkietu. Finowie mieli momenty z kilkoma punktami przewagi. Mecz trochę przypominał nasze starcie z Hiszpanią – sił, talentu, możliwości i potencjału starczyło obu ekipom na 30, 30+ minut.
Do drugiej minuty IV kwarty Serbowie byli 2/12 zza łuku. Do końca meczu trafili 7 z 10 rzutów za trzy punkty. Strzelanina z ostatniej ćwiartki była kropką nad i tego meczu. Tortem, tłustym tortem był przez trzy kwarty Miroslav Raduljica.
Raduli zdobył 27 punktów, był 11/12 z gry. To wyglądało tak, jak to czasem wygląda na przerwach w szkole. Grubas z piątej klasy przychodzi do pierwszaków. Bije ich, popycha, poniża a na koniec zabiera kanapki i kieszonkowe. Tych jego 27 punktów, to było jedno z najmniej koszykarskich 27 punktów, jakie życiu widziałem. To nie była wzorowa praca nóg, śliczne rzuty czy mądre czytanie obrony. To było bicie i męczenie.
Łobuz Mirek pokazał, że cały ten zachwyt small-ballem można sobie wsadzić gdzieś, gdy na boisku pojawi się gość fizycznie górujący nad przeciwnikiem. Fizycznie, wcale nie koszykarsko.
Ale przecież mówimy o Serbii, kraju gdzie koszykówkę wypija się z mlekiem matki. Ostre strzelanie i mocne bicie było tylko jednym z elementów, środków, do pokonania Finów. Serbowie znów wprawili piłkę w ruch, zmusili ją do tańca a obronę Finów doprowadzili tym do obłędu. "30 asyst Serbów było jak wow w tym meczu." – powiedział na konferencji prasowej Henrik Dettmann. 94:81. Po takim meczu Suomi wracają do domu. Nikt nie chce zwolnić trenera, nikt nie drży o przyszłość. Wszystko idzie spokojnie, do przodu, przy kawie, na kiitosie. Taki kraj, tacy ludzie.
W trzecim meczu wieczoru Włosi zniszczyli Izraelczyków 82:52. Ten mecz nie miał żadnej ukrytej historii. Włosi od początku pokazali kto jest lepszy i kto wygra. W II kwarcie Gal Mekel i koledzy trochę się postawili ale i tak tę ćwiartkę przegrali. Jeśli ktoś miał nadzieję na niedzielę cudów, to Alessandro Gentile i koledzy szybko wyleczyli niepoprawny optymizm. 28:9 z kwarty trzeciej. Urazu mięśnia nogi doznał Andrea Bargnani. Na razie nie znamy szczegółów ani statusu gracza.
Meczem zamykającym 1/8 finału był pojedynek Litwy i Gruzji. Ten mecz miał pełne prawo się podobać. To był porządny kawał bardzo dobrego basketu. Dwie zdrowe drużyny pojawiły się na parkiecie, żeby zagrać w zdrową koszykówkę. Pierwsza kwarta trzema dla Gruzinów, druga dwoma dla Litwinów, trzecia na remis wreszcie czwarta pięcioma dla Litwinów. 85:81 dla naszych wschodnich sąsiadów po meczu wyrównanym, emocjonującym a momentami nawet porywającym. 34 punkty (11/13 z gry) zdobył Jonas Maciulis. Do tego dorzucił 6 zbiórek, 3 asysty, 4 przechwyty i 2 bloki. Jak donoszą statystycy, był to najlepszy indywidualny występ Litwina od czasów tego dużego pana, z którym miałem okazję zrobić sobie przedwczoraj zdjęcie. Rekord tegoż pana wynosił 33.
Pewności nie mam ale chyba po takim meczu jak ten, już nikt nie pomyli Jonasa Maciulisa z Jonasem Valanciunasem. Rok temu w Hiszpanii niektórzy mieli z tym problemy. Litwini chcą zrezygnować z waluty euro, wrócić do litów i zacząć drukować banknoty z podobizną Maciulisa. Co będzie jak wrócą z Francji z medalami? Prezydentura? Santo subito? Fajny mecz dla Gruzinów zagrał Zaza Pachulia (23 punkty, 7 zbiórek, 3 asysty). Nowy środkowy Mavs zarobi w nowym sezonie piątkę. Taki jeden center z NBA, co już odpadł zarobi jedenastkę. Just saying…
Zachęcam do subskrybowania mojego kanału na YT. Wrzucam tam video z EuroBasketu, które nie w 100% trafia tutaj.
Jutro o 18.30 Hiszpania zetrze się z Grecją. Wiele obiecuję sobie po tym meczu. Obie drużyny mają w swoich składach ludzi, którzy są w stanie zapisać się na kartach historii EuroBasketów.
O 21.00 Francuzi sprawią wiele przykrości Łotyszom. Ale zrobią to na słodko.