Czas leci nieubłaganie – to jedna z moich ulubionych sentencji. Choć gdybym powiedział, że czuję jakby to było wczoraj to lekko bym przesadził. Dokładnie 4 lata temu między talerzem rosołu a czymś więcej wpadłem na pomysł, żeby założyć swój własny blog. Inspirowany „Supergigantem” i „Fruwając pod Koszem” poszedłem za głosem wewnętrznej potrzeby dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami, swoim punktem widzenia i spostrzeżeniami na temat NBA. Kiedy zakładałem ten blog to marzyłem… w zasadzie już nie pamiętam dokładnie o czym, ale nawiązując do tytułu chciałem, żeby ludzie czytający go liczyli się z moim zdaniem i gdzieś tam na końcu swoich zakładek 'ulubione’ mieli ten adres i odwiedzali go w miarę regularnie.
W ciągu tych ostatnich czterech lat sporo wydarzyło się w moim życiu łącznie z wypadkami, chorobami najbliższych i kilkoma innymi 'zawirowaniami’ ale to raczej temat do rozmowy przy butelce dobrego Gatorade’a niż na ten blog.
W aspekcie czysto koszykarskim jestem tak blisko basketu jak nigdy. Widziałem gwiazdy NBA na żywo, na wyciągnięcie ręki, zostałem sędzią koszykówki i mam za sobą już kilka wielkich europejskich turniejów, zacząłem pisać dla Probasket.pl i papierowego Magazynu „MVP”, poznałem niesamowitych ludzi z pasją do basketu nie mniejszą niż moja. Przy czym póki co nie mogę powiedzieć, że utrzymuję się z pisania – nie będę ściemniał, bo to nie w mojej naturze. Marzę by kiedyś, prędzej niż później, dołączyć to tego uprzywilejowanego grona ludzi, którzy żyją ze swoich pasji. Gdyby się udało byłoby świetnie, gdyby nie… cóż, jak mawia mój kolega – „co zrobisz? G…wna nie zjesz.”
Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną przez te lata, dziękuję tym, którzy pojawili się w moim życiu i w nim zostali (Some people come into your life for a season and some come for a reason).