Piecdziesiaty siodmy Weekend Gwiazd za nami. Ostatniego dnia tego koszykarskiego swieta gwiazdy wschodu pokonaly gwiazdy zachodu 134:128. MVP meczu zostal King James, ktory po niesamowitych akcjach w IV kwarcie poprowadzil (z duza pomoca Raya Allena) kolegow do wygranej.W przyszlym roku cyrk zawita w Phoenix. Troche ponarzekalem wczesniej na mecz debiutantów i konkurs wsadow ale po glebszej analizie odwoluje swoja ostra krytyke. Podobalo mi sie to ze NBA to jedna wielka rodzia. Zawodnicy, ktorzy zwykle w meczach walcza ze soba do ostatniej kropli krwi prywatnie darza sie nieudawana sympatia i szacunkiem. NBA patrzy w przyszlosc jednoczesnie czerpiac z doswiadczenia tych ktorzy juz nie graja. Podoba mi sie tez to ze Liga przy roznych okazjach pamieta o lokalnych bohaterach czesto z koszykowka w ogole nie zwiazanych. Globalnie anonimowi a dla tych malych spolecznosci ludzie wyjatkowi. Raz sa to zolnierze, raz strazacy, czasem jakis maly zespol muzyczny. Takie inicjatywy pozwalaja ludziom czuc sie docenionymi, czuc ze mozna byc mistrzem w swojej wlasej nawet wymyslonej dziedzinie, czuc ze nawet cos malego bardzo lokalnego sklada sie na wielsza calosc, ktorej nie mogloby byc bez tych malych czesci.