Ekipa Chicago Bulls w
latach 90. nie należała do paczki grzecznych chłopców.
Naszpikowana gwiazdami drużyna Byków często pozwalała sobie na
różne ekscesy. Dziś zapewne o „wyczynach” Michaela Jordana,
Scottiego Pippena czy Dennisa Rodmana huczałby cały Internet. Ale
kiedyś gwiazdy NBA nie musiały się przejmować, że ktoś zaraz
wyciągnie telefon i zrobi im zdjęcie. Dlatego też o niektórych
historiach kibice mogą dowiedzieć się dopiero po czasie. Na
przykład z książki „Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić”,
w której dziennikarz Kent McDill zdradza, co zaobserwował podczas
11 lat towarzyszenia Bullsom w ich złotym okresie.
Uwaga, Jordan polewa!
Choć dziś wizerunek
Michaela Jordana wydaje się wyłącznie pozytywny, w czasach gry w
Chicago Bulls był on nieco mniej dyplomatyczną postacią. Uwielbiał
Miami i Wschodnie Wybrzeże. Po meczu w tym mieście zawsze wychodził
pobawić się z resztą drużyny. A nie było to łatwe zadanie.
Michael Jordan nie mógł przejść przez ulicę niezauważony. Kiedy
jednak znalazł się za drzwiami strzeżonego klubu, mógł sobie
pofolgować. Jedną z takich historii opisuje Kent McDill: – Kiedy
już znaleźliśmy się w środku, Jordan doskonale wiedział, co
powinien zrobić. Wskoczył za pierwszy lepszy bar i błyskawicznie
zaczął nalewać kolejki każdemu, kto miał na to ochotę. Nie brał
za to pieniędzy, nie liczył kto, co i jak, po prostu zaczął
rozdawać alkohol.
Osoby, które w tamten
wieczór znalazły się w klubie tanecznym Marino’s, doświadczyły
czegoś, co mogą wspominać do końca życia – nie tylko dostali
darmowe drinki, ale serwował im je najlepszy gracz w historii
koszykówki! – Były to jedne z najlepszych chwil w jego życiu –
kontynuuje McDill. – Na jego twarzy widać było jedynie
uśmiech od ucha do ucha. Przerwał tylko na chwilę, żeby wypić
jedno czy dwa piwa. Przyznaję – sam też skorzystałem wtedy z
jego hojności. Następnego dnia zapytałem go, ile piwa wtedy
rozlał. A on tylko się roześmiał. „Skąd niby miałbym to
wiedzieć?” – odparł.
Na tym jednak nie koniec
tej niesamowitej historii. – Jakieś kilka miesięcy później
restauracja podjęła próbę odzyskania tego, co straciła tamtej
nocy na sprzedaży alkoholu w wyniku nagłych ciągot filantropijnych
Jordana – opisuje autor książki o Bullsach. Na koniec dodaje
krótko, nie ukrywając dumy: – Nie mam pojęcia, jak rozwiązano
ten konflikt. Ale jeśli potrzebowaliby świadka, który
mógłby potwierdzić zdarzenie, to tak, byłem tam.
Co wydarzyło się w
Vegas, zostaje w Vegas
Kolejna z niezwykłych
historii miała miejsce w Las Vegas. Po jednym z meczów Chicago
Bulls w tym mieście, Kent McDill postanowił skorzystać z atrakcji,
które oferuje. – Zszedłem do kasyna znajdującego się w hotelu
Mirage, w którym się zatrzymaliśmy. Zobaczyłem Rodmana, stojącego
przy stole do gry w kości. Jakimś cudem dostrzegł mnie, gdy
wchodziłem do sali. Zawołał mnie i poprosił, żebym pomógł mu
wygrać trochę kasy – opisuje dziennikarz.
Mimo że McDill nie miał
wielkiego doświadczenia w grze w kości, szło mu całkiem nieźle.
– Rodman, zadowolony z moich wyników, kilkakrotnie poklepał mnie
po plecach. Nie miałem pojęcia, co robię. Nie, nie uprawiałem
hazardu. Było to chyba tylko pomocnictwo i nakłanianie do
popełnienia przestępstwa – tak z ironią wspomina tamtą noc.
Pasmo sukcesów nie trwało jednak długo i wkrótce dziennikarz
został zastąpiony… tajemniczą pięknością, która przysiadła
się do stołu – Rodman spojrzał na mnie. Potem na nią. Potem
znowu na nią. Uśmiechnął się, wzruszył ramionami i dalej robił
to, co wcześniej. Zostałem zastąpiony – pisze z żalem.
Na tym jednak nie
zakończyły się dla McDilla „atrakcje” tamtego wieczoru. Jakiś
czas później dziennikarz był świadkiem innej dziwnej sytuacji. –
Usłyszałem za sobą jakiś hałas, odwróciłem się i
zobaczyłem dwie ubrane w obcisłe sukienki kobiety idące przed
dwoma wysokimi mężczyznami. Byli to Rodman i jego prywatny
ochroniarz o imieniu George – czytamy w jego książce. –
Zabawa polegała na tym, że panie zatrzymywały się przed Rodmanem
i George’em i kucały, prezentując panom swoje pupy. Panowie
dawali im klapsa, dziewczyny wesoło podskakiwały, biegły kilka
kroków naprzód, chichocząc, i kucały po raz kolejny w oczekiwaniu
na następne klepnięcie. Wyglądało to prawie jak procesja –
wspomina dziennikarz. – Być może chodziło wtedy o to, żebym
zrozumiał, dlaczego ani w NBA, ani w innych ligach zawodowych nie ma
klubów z Las Vegas – podsumowuje tamtą noc.
„Wyobraziłem sobie,
że krzesło to sędzia”
Rzucanie czymkolwiek w
stronę parkietu nie jest mile widziane przez władze ligi. Kara za
takie przewinienie może być dotkliwa. Jednak czasami silne emocje
wygrywają, a wtedy ciśnięcie jakimś przedmiotem w kierunku boiska
pozwala nieco wyładować frustrację. Im cięższa rzecz, tym
lepsza. Najbardziej spektakularne wydaje się krzesło. Posłużył
się nim Scottie Pippen w 1995 r. Jego sytuacja w Chicago Bulls już
od dłuższego czasu była trudna. Od wielu lat bezskutecznie starał
się o podwyżkę. Po odejściu Jordana stał się liderem drużyny.
Mimo to nie udało mu się poprowadzić Byków do tytułu
mistrzowskiego. W końcu Pippen postanowił poszukać innego klubu,
który zaoferuje mu lukratywny kontrakt. Bullsi nie chcieli go jednak
sprzedawać. Argumentowali to tym, że muszą na jego miejsce znaleźć
kogoś równie wartościowego.
„Być może będę
musiał w jakiś sposób zmusić ich do tego, żeby się mnie
pozbyli” – Kent McDill cytuje słowa Pippena w swojej
książce, wprowadzając czytelnika w szczegóły kolejnej anegdoty.
Autor przypomniał sobie te słowa, kiedy podczas jednego z meczów
Scottie zaczął kłócić się z sędziami o to, że nie odgwizdali
błędu trzech sekund. Koszykarz został ukarany przewinieniem
technicznym. – Kiedy arbiter gwizdnął, Pippen wpadł w szał i
prawie natychmiast otrzymał drugie przewinienie techniczne,
równoznaczne z wyrzuceniem z boiska. Ale chyba pragnął, żeby ten
moment został zapamiętany, i chciał mieć pewność, że zwróci
na siebie uwagę. Złapał więc za krzesło znajdujące się wśród
pustych miejsc zajmowanych przez kibiców i rzucił nim na parkiet.
Pipen został ukarany grzywną i zawieszeniem na jeden mecz.
Jakiś czas później wyraził skruchę z powodu tego wydarzenia.
„Żałuję, że rzuciłem tym krzesłem – mówił. – Byłem po
prostu sfrustrowany. Pewnie wyobraziłem sobie, że krzesło to
sędzia” – opisuje dziennikarz, który do swojej listy
niezwykłych doświadczeń może dodać kolejny punkt: „Widziałem
na własne oczy, jak wściekły Scottie Pippen rzuca krzesłem”.
Skarbnica opowieści
To tylko trzy historie,
które można poznać dzięki książce „Chicago Bulls. Gdyby
ściany mogły mówić”. Lektura zawiera ich o wiele więcej. Można
jedynie pozazdrościć Kentowi McDillowi tak bliskiego przebywania z
legendami NBA. I sięgnąć po jego książkę, żeby choć przez
chwilę poczuć się jak uczestnik tamtych wydarzeń.
Przypominam,
że książka „Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić” w
przedsprzedaży dostępna wyłącznie na:
1) Labogita.pl. Pojedynczo lub
w
atrakcyjnych pakietach. Zwróćcie uwagę na te pakiety – są naprawdę
super. Książka o Bulls + książka o Jordanie/Iversonie/Rodmanie/Dream
Teamie/Magicu i Birdzie i paru innych konfiguracjach za niecałe pięć
dych!
2) Empik.com.
Książki szukaj także
od 23 listopada w salonach Empik w całej Polsce.
Wraz z przedsprzedażą
na Legendybulls.pl rusza konkurs, w którym do wygrania m.in. szwajcarskie zegarki marki
Tissot oraz inne koszykarskie gadżety związane z Chicago Bulls!