LeBron kontra pocztowcy, celnicy i rower z przerzutkami

Wczoraj odebrałem swój egzemplarz książki o LeBronie. Nie było to zwyczajne odbieranie książki z poczty, więc pomyślałem że może o tym opowiem.
A było to tak:
Wziąłem awizo, wsiadłem na rower i ruszyłem na pocztę. Książka czekała już na mnie od 9. kwietnia ale byłem na Święta w domu oraz na turnieju w Wiedniu, więc odebrać mogłem dopiero teraz.

Pracownik poczty powiedział mi, że po odbiór przesyłki muszę udać się do urzędu celnego.
Tak też zrobiłem. Wsiadłem na rower i ruszyłem w dalszą w drogę czerwonymi ulicami. Słońce ładnie świeciło, gorąco nie było ale w sam raz na jednoślad.
Tam z kolei czyli w urzędzie celnym tuż obok portu powiedziano mi, że moja przesyłka owszem jest do odebrania w urzędzie celnym ale w innym oddziale.

OK, wsiadłem na rower i pojechałem pod wskazany adres.
Wchodzę. W dłoni trzymam awizo. Pani w okienku od razu je zobaczyła i zanim zadałem choćby jedno pytania, sama powiedziała mi, że to nie tu. Tym razem już nie musiałem nigdzie jechać.
Miejsce, którego szukałem okazało się być w tym samym budynku ale po drugiej stronie korytarza.
Uradowany wchodzę. Daję awizo. Pani patrzy, coś sprawdza w jakiejś książce i mówi 21 euro. Co? Ale jakie 21 euro? Ta książka to darmowy egzemplarz, mówię, ja jej nie kupowałem to raz a dwa, jakbym kupował to bym zapłacił koło 10 euro więc skąd to 21? Powiedziałem pani czym się zajmuję od kogo ta książka, za co i po co.
Zanim oddała mi awizo z wbitą pieczątką, poradziła żebym na przyszłość dobrze informował tych, którzy będą do mnie coś słać, że muszą wyraźnie zaznaczyć gdy coś jest gratis. Poza gratisami, wszystko co ma wartość poniżej 50 euro też będzie wolne od cła i podatku.
K…, co za kraj pomyślałem. Im dłużej tu jestem, tym bardziej irytują mnie ci leśni ludzie – tak ich nazywam. Na wszystko jakieś przepisy i regulacje. Mało już zostało czynności i sfer życia, których nie ma w tych ich książkach. To fascynujące, przerażające i wk…ające jednocześnie.

Awizo mi oddała i powiedziała, że u niej mojej przesyłki nie ma, że muszę udać się do głównego urzędu pocztowego koło lotniska. Nie przeglądałem się w lustrze ale jestem więcej niż pewny, że na zdziwionego nie wyglądałem.
Czułem się jak w jakiejś grze komputerowej, gdzie przechodzi się kolejne etapy misji. Taki Max Payne tylko z rowerem zamiast pistoletu i urzędnikami zamiast bandziorów. Choć chyba bliżej urzędnikowi do bandziora niż rowerowi do broni palnej.

Dotarłem na miejsce. Niby ostatni etap ale coś czułem, że jeszcze sobie pojeżdżę.
Ku mojemu zdziwieniu to faktycznie był ostatni etap.
Dałem pani awizo wzbogacone o pieczątkę tej poprzedniej. Chyba dzięki tejże tajemniczej pieczątce uniknąłem opłaty.
Otworzyłem kopertę. Jest. Pierwsza książka o LeBronie po tej stronie Bałtyku. Tak mi się wydaje. Nie mogło się obyć bez pamiątkowej fotki.
Jestem z siebie umiarkowanie dumny bo wszystko załatwiłem po szwedzku. Wprawdzie nie było to recenzowanie twórczości Bergmana w oryginale czy o problemach społecznych współczesnej Skandynawii ale i tak się cieszę. Krok po kroku…


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.