Lewa kostka, lewa kostka

W rozmowach o NBA, szczególnie tych nocnych prędzej czy później pada zawsze kwestia wielkich pieniędzy. Moje zdanie od lat jest niezmienne – jeśli organizacja, jaką jest NBA, generuje miliardy dolarów to dlaczego jej pracownicy (zawodnicy) nie mieliby zarabiać swoich milionów? Owszem to może być demoralizujące biorąc pod uwagę fakt, że są miejsca na ziemi gdzie człowiek żyje za dolara dziennie. Jak się temu przyjrzeć i policzyć to sobie to wychodzi, że jakby chcieć zarobić roczną pensję LeBrona, trzebaby urodzić się kilkaset razy. Szok prawda?! Ale ja nikomu do kieszeni nie zaglądam. Gdybym prowadził sklep z warzywami i musiałbym zapłacić swoim pracownikom pewne sumy, to proporcja ja = liga i oni = zawodnicy z pewnością zachwiana by nie była.
Do czego zmierzam?
Zdarzają się sportowcy, którzy po „przytuleniu” kilku milionów tracą odpowiedni poziom motywacji do utrzymywania swojego ciała na odpowiednim poziomie. Z jednej strony to przykre patrzeć jak utalentowany gracz rozmienia swoją karierę na drobne a z drugiej bardzo ludzkie, że kiedy w końcu osiąga w sferze materialnej to o czym od dziecka marzył, na co ciężko pracował to siłą rzeczy świadomie lub nie mówi w końcu pas.
W takich sytuacjach jeszcze bardziej doceniam gwiazdy NBA, wśród których na przestrzeni lat od kiedy interesuję się ligą na palcach może nie jednej ręki ale w każdym razie w pojedynczych przypadkach (jak na tylu graczy i tyle lat) zdarza się żeby gracz uważany za gwiazdę przegrał z własnymi słabościami.
Przykładów daleko szukać nie trzeba…
Kobe – Skręcił lewą kostkę w ostatnim meczu z Hornets. Od tamtego czasu poddawany jest intensywnej rehabilitacji (lód, masaże, elektrostymulacja). Jego szanse na występ w meczu nr 5 są… stuprocentowe. Kobe odmówił sztabowi medycznemu Lakers, który chciał zbadać stopę rezonansem magnetycznym. Powiedział, że zagra i już. Phil Jackson włączył się do namawiania Bryanta na badanie ale ten powiedział 'nie’ i koniec. Zagra w kolejnym, nawiasem mówiąc bardzo ważnym meczu, i koniec.

Po drugiej stronie Stanów Zjednoczonych inna gwiazda NBA z podobnym urazem, z taką samą ilością powodów by usprawiedliwić swoją ewentualną nieobecność, deklaruje chęć gry.
Derrick Rose podobnie jak Kobe, w meczu nr 4 serii z Pacers skręcił sobie lewą kostkę. Do wczoraj poruszał się w specjalnym ortopedycznym bucie i gdyby był to sezon regularny to dziś w United Center zobaczylibyśmy go obok ławki rezerwowych w eleganckim garniturze.
Rose po raz trzeci w karierze przyjmie przed meczem zastrzyk przeciwbólowy i wybiegnie na parkiet by pomóc Bulls zakończyć serię z Indianą w 5 meczach. „Nie jest złamana więc na pewno zagram. Zdecyduję się na zastrzyk. W pierwszym roku gry wziąłem jeden kiedy bolał mnie nadgarstek a rok temu przyjąłem drugi kiedy bolały mnie plecy.” – mówi Rose.
To jest profesjonalizm przez duże P. To co najbardziej podoba mi się w NBA to fakt, że najwięksi tej ligi zostawiają swoje grube portfele w szatni a na boisku pojawiają się jak za dawnych lat kiedy grali w kosza tylko i wyłącznie dla przyjemności, nieraz w podłych okolicznościach słysząc co raz strzały z broni palnej w niedalekiej okolicy.
Pomyślcie o tym za parę godzin podczas transmisji. Człowiek, który zapewnił sobie i kilku następnym pokoleniom byt, człowiek który może mieć wszystko co tylko chce w sferze materialnej rzuca się po stracone piłki, wylewa litry potu żeby wygrać mecz. Dla kolegów z drużyny, dla kibiców w hali, dla Ciebie, dla mnie. To jest właśnie magia NBA. Ci goście w przeciwieństwie do niektórych (gwiazd innych lig, innych sportów), kiedy wychodzą na parkiet zachowują się i wyglądają (nie licząc muskulatury) jak Ty czy ja. Ani przez moment swoim zachowaniem nie pozwolą Ci zastanowić się ile kosztowały rzeczy, w które byli ubrani przychodząc na mecz.

http://media.masslive.com/celtics_impact/photo/9515439-large.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.