Lockout pod sąd!?

Trzydniowy maraton negocjacyjny  zakończony wczoraj, nie tylko nie zbliżył Unii Graczy do władz ligi i właścicieli klubów ale także sprawił, że zawodnicy odeszli od stołu obrad w przeświadczeniu, że są okłamywani i że z drugiej strony nie ma woli prawdziwych, zdrowych negocjacji. Nie pomogła obecność federalnego mediatora ani zainteresowanie samego Prezydenta Obamy. W tej sytuacji jedynym ratunkiem dla stron może okazać się… Sąd Najwyższy a wcześniej Inspekcja Pracy.

Gdyby w negocjacjach chodziło tylko i wyłącznie o słynne już BRI(Basketball Related Income) czyli podział dochodu, to gracze już dawno szykowaliby się do sezonu na obozach treningowych. Z 57% gracze zeszli dość płynnie na 53% (nawet 52.5%). Właściciele z kolei z oferowanych początkowo 46% doszli nawet do 50%. 2.5% różnicy? Łatwe punkty. 

Recz jednak w tym, że rozmowy o wizji przyszłości ligi nie trwają od lipca tego roku. Na przestrzeni ostatnich 2 lat strony spotkały się ponad 40 razy. Nie udało się uniknąć lockoutu a progres w szukaniu kompromisowych rozwiązań, jak na taką intensywność (szczególnie ostatnio) i częstotliwość spotkań, jest znikomy.

"W naszym odczuciu, ze strony właścicieli i władz ligi w zasadzie nigdy nie było chęci na prawdziwe negocjacje. Oni wyznaczyli pewne ramy i bez względu na sytuację, bez względu na to się dzieje, bez względu na to ile razy się spotkamy i jak długo będziemy rozmawiać, oni nie poluzują, z tego co zaplanowali sobie już dawno." – powiedział prezydent Unii Graczy, Derek Fisher.

"Myślę, że wszystko idzie w stronę scenariusza, który lata temu nakreślił mi David Stern. Powiedział, że jego właściciele klubów w końcu muszą mieć korzystne dla siebie warunki. Ja mu odpowiedziałem, że jedynym sposobem, żeby to osiągnąć będzie zawieszenie nas na rok czy nawet dwa. To co się dzieje teraz to sygnał dla mnie, że oni chyba tego chcą naprawdę. Stern zachowuje się tak, jakby realizował ten swój scenariusz." – powiedział kilkanaście dni temu Billy Hunter, dyrektora wykonawczego Unii Graczy.

Unia skierowała do Krajowej Rady Do Spraw Stosunku Pracy (NLRB) wniosek, w którym posądza ligę i właścicieli klubów o nieuczciwe praktyki podczas rozmów. Ta z kolei po zapoznaniu się ze szczegółami sprawy, jeśli przyzna graczom rację, może wystosować oficjalną prośbę do Sadu Najwyższego o mający moc prawną nakaz zakończenia lockoutu. 

Gracze twierdzą, że liga i właściciele domagają się zbyt ostrych i bezwzględnych zmian systemowych w treści nowej umowy zbiorowej oraz, że rozpoczęli lockout w sytuacji, która tego nie wymagała. Dodają, że postulaty drugiej strony są brutalne, nieelastyczne oraz że likwidują większość przywilejów jakie gracze wywalczyli sobie jeszcze w 1995 roku (gwarantowane kontrakty, "przyjazne" salary cap, wyjątki pozwalające obejść limity). Skarżą się też na postawę ligi i właścicieli, twierdząc iż nie ma z ich strony woli do prawdziwych negocjacji i, że zbyt często stawiają sprawy na ostrzu noża by mieć pretekst do zerwania rozmów, które i tak ich zdaniem są tylko powierzchowne.  

NBA zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i już od jakiegoś czasu kompletuje niezbędne dokumenty i fakty, żeby ewentualnie podważyć zasadność wniosku Unii. Korzystne dla graczy postanowienie Rady oznaczałoby bowiem porażkę nowej wizji na przyszłość ligi, przygotowywanej przecież od kilku lat.
Pierwszy wniosek Unii wpłynął do NLRB już w maju ale wygląda na to, że postanowienie Rady ma być dla graczy planem awaryjnym (bo przecież może być dla nich niekorzystny), jeśli sami nie będą w stanie niczego więcej ugrać podczas negocjacji.

Jeśli NLRB zajmie oficjalne stanowisko w sprawie lockoutu w NBA, będzie to dopiero drugi taki przypadek w odniesieniu do sportu zawodowego. Ostatnio w 1994 roku gracze MLB zwrócili się do Rady o pomoc. Uzyskali korzystną dla siebie decyzję. Rada uznała wtedy, że winni są właściciele klubów i nakazała odwieszenie graczy.
W USA powszechne jest przeświadczenie, że NLRB sympatyzuje ze związkami zawodowymi i w wielu przypadkach rozstrzygania sporów orzeka winę pracodawców.

Kto ma rację?
Prawda zdaje się być gdzieś po środku. Faktem jest, że liga i właściciele są twardzi w negocjacjach i wyglądają na zdeterminowanych by dopiąć swego, nawet kosztem straty sezonu. Faktem jest też, że gracze na mocy poprzednich umów wynegocjowali dla siebie wyśmienite warunki pracy i doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Na początku lockoutu była nadzieja na spotkanie się gdzieś w połowie drogi by usprawnić system. Zdaniem zawodników, ustępstwa na jakie poszli są już wystarczające. Właściciele i liga są jednak innego zdania. W tej patowej sytuacji decyzja wyższej instancji może być jedynym możliwym rozwiązaniem.


1but.pl -> Aż 270 modeli butów do kosza -> Zobacz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.