Ludzie listy piszą: Spotkanie z reprezentacją Litwy 1996

"Moja
historia zaczyna się na lotnisku w Warszawie. Nadszedł czas
upragnionego wyjazdu do USA do Portland. Był rok 1996. Zabawę załatwiał
dobry człowiek organizujący letnie kolonie we współpracy z amerykańską
organizacją "Global Volunteers". To było „odwzajemnienie” się, bo rok
wcześniej przyjmowaliśmy w swoich domach amerykańskich kolegów.

Lecieliśmy z Warszawy do Chicago, tam przesiadka i dalej do Portland.
Na lotnisku ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu, spotkało mnie coś w co do
dnia dzisiejszego nie mogę uwierzyć. Obok naszej grupy czekało na
odprawę kilkanaście bardzo wysokich osób, spoś
ród których jedna wydawała
mi się znajoma z widzenia. „O kurde, to mogą być jacyś znani z TV
ludzie, koszykarze” pomyślałem. Bo innego wytłumaczenia na to skąd te
osoby kojarzę nie znajdywałem. „O szit to jest chyba Arvydas Sabonis”…
Bicie serca rosło, ale tłumiłem je tym, że nie znajdywałem żadnego
logicznego wytłumaczenia zaistniałej sytuacji.
Powiedziałem komuś o
swoich spostrzeżeniach, ale że byłem jedynym kibicem NBA w ekipie
lecącej do Portland, to nikt nie mógł potwierdzić ani zaprzeczyć. W
samolocie po jakimś czasie lotu nerwowo poderwałem się i podszedłem do
koleżanki, która była najbardziej śmiała i przebojowa. Czułem, że muszę
przynajmniej sprawdzić czy to co widziałem na lotnisku to prawda.
Powiedziałem jej, że lecą chyba z nami osoby od których warto by było
wziąć autograf. Znani koszykarze. Ona bez chwili zastanowienie
przytaknęła i powiedziała żebym ją do nich zaprowadził. Zaczęliśmy szukać w
business klasie (bo w naszej klasie nie siedzieli). Po chwili eureka!
Znalazłem! (Samoloty nie są takie wielkie) Pokazałem ręką na tego,
który wydawał mi się być koszykarzem o bardzo charakterystycznych rysach
i wzroście Arvydasa Sabonisa.
Koleżanka podeszła do niego (Rozłożony
był na dwóch fotelach obszernej Business klasy. Ma przecież 224
wzrostu) i zrobiła ruch ręką jakby odbijała piłkę do koszykówki. Arvydas
Sabonis, jak się po po chwili rzeczywiście okazało, przytaknął i bez
wahania bazgrnął autograf. Obok siedział Sarunas Mariulonis, którego
też kojarzyłem z TV. Również podpisał się na kartce. (Przed chwilą
wyczytałem, że poprowadzili drużynę olimpijska Rosji do złotego medalu w
Seulu.). Obok siedział inny koszykarz, którego nie znałem z „Hej hej
to NBA” ani DSFu. Widocznie nie grał w NBA, ale pewnie zjadał swoją
koszykówką większość Polskich graczy. Też złożył autograf. My z
podnieceniem wróciliśmy na swoje miejsce dla dla plebsu w samolocie.
W
tym momencie zacząłem kojarzyć, że w tym roku przecież jest Olimpiada w
Atlancie i oni pewnie na nią lecą. Po wylądowaniu w Chicago starałem
się jeszcze wzrokiem odnaleźć naszych współpasażerów, ale niestety
okazało się to niemożliwe. A ja tylko żałowałem, że nie zrobiłem sobie z
nimi zdjęcia analogowym aparatem firmy Yashica Zdjęcie z oddali, z
lotniska Chopina gdzieś leży zagubione w domu u mamy razem z kartką z autografami."

Autor: Piotr Gołębiowski.

* Jeśli masz do opowiedzenia historię bardziej lub mniej związaną z NBA, to zapraszam. Jeśli masz do tego zdjęcia/filmy to jeszcze lepiej. To nie musi być spotkanie z gwiazdą. To może być cokolwiek. Wybrane teksty wrzucę na blog.

Poniżej zdjęcie koszulki J.R. Ridera kupionej wtedy w Portland.

https://fbcdn-sphotos-c-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xaf1/v/t1.0-9/1004085_780788151972521_7885674578292870207_n.jpg?oh=ff5e8dbeecb7aeeab565af5d1b6b8d21&oe=544E158C&__gda__=1413063410_9da6ae55bf160535b4b3b74fef0e7b3a

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.