Nowy rok, stara śpiewka. Mój siódmy ligowy mecz NBA w Londynie. Czuję się weteranem londyńskich parkietów. Hej, NBA przyleciała do Londynu! Cyrk pojawił się w mieście. Jedni tankują, drudzy cholera wie, co robią, a i tak bilety na to starcie tytanów wyprzedało się w niecałą godzinę (!) To jest ta magia ligi. Adam Silver mógłby wysłać do Londynu jakichś tankujących Knicks i patologicznych dysfunkcyjnych Wizards, a i tak odniósłby marketingowy sukces. Oh, wait…to przecież byli Knicks i Wizards. Taki żart wymyśliliśmy sobie wczoraj w O2 patrząc z boku na to zjawisko. Dotarło też do mnie, albo mam za słabą wyobraźnię, że sprowadzenie do Londynu topowej drużyny z gwiazdą o nazwisku większym, niż Beal, groziłoby paraliżem. Jeśli taki mecz potrafi wypełnić halę i ściągnąć do Londynu dziennikarzy z całej Europy w imponującej liczbie, to na ten moment nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądałoby to, gdyby sprowadzić tu LeBrona, Westbrooka czy Hardena. Choć oczywiście mam nadzieję, że się mylę.
W środę, dzień przed meczem, Wizards i Knicks potrenowali przed czwartkiem i byli dostępni dla mediów. Byłem tam i ja. TUTAJ video z zajęć Waszyngtonu. A poniżej moja krótka rozmowa z Markieffem Morrisem.
Podczas play-offów 2017 roku, wśród kibiców NBA i mediów krążyła anegdota/teoria spiskowa, że Marcus Morris, brat bliźniak Markieffa, zagrał za niego mecz. Wizards walczyli w serii z Celtics. Markieff w meczu otwarcia dość poważnie skręcił kostkę. Zdawało się, że nie wystąpi w starciu drugim a w perspektywie także i kolejnych. Ku zaskoczeniu wielu, Keef zagrał już w drugim meczu. Zdobył 16 punktów, 6 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty i 1 blok. Zaczęły się żarty. Marcus był wówczas zawodnikiem Detroit Pistons, którzy nie weszli do ósemki. W play-offach regularnie przychodził na mecze dopingować swojego brata. Często w koszulce Markieffa. Bracia są niemal identyczni. Nawet rozmieszczenie tatuaży im się zgadza. Zapytałem go o tamtą sytuację.
– Wtedy w 2017 roku, to był dość głośny temat. Może i trochę śmieszny, ale ja podchodziłem do tego poważnie. Nigdy byśmy z bratem nie zrobili czegoś takiego. No a poza tym, nigdy nie włożyłbym koszulki Celtics (śmiech).
Po tym pytaniu Markieff zaprosił mnie, żebym sobie usiadł koło niego. On siedział od początku. W pobliżu akurat nie było żadnych innych pytających. Przebrany w strój treningowy delikatnie się wcześniej poruszał z piłką i bez niej. 29-latek leczy uraz szyi, nie gra od trzech tygodni. Jego przerwa w grze ma zająć mu jeszcze 2-3 tygodnie.
Co sądzi o tym, że Marcin Gortat nie został uhonorowany przez Washington Wizards za lata spędzone w tym klubie, podczas gdy wielu innych graczy dostaje swój „video tribute” za dużo mniejszy wkład, dużo mniejszy staż w innych drużynach. Polak spędził w stolicy USA pięć lat, cztery razy awansował z drużyną do play-offs. Zaliczał świetne mecze w postseason, mocno angażował się w wiele inicjatyw pozasportowych. Jego aktywność w Waszyngtonie była widoczna i namacalna. Clippers grali w Waszyngtonie 28 listopada. Gospodarze nie postarali się o żadną prezentację, która byłaby podzięką i wyrazem szacunku za wspólne lata.
– To faktycznie błąd ze strony osób odpowiedzialnych za te sprawy w naszym klubie. Marcin był ważną postacią tej organizacji zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Miałem okazję grać z nim ponad trzy lata. Zdecydowanie zasłużył na docenienie i podziękowania za te wszystkie lata, za to wszystko, co zostawił na parkiecie oraz w mieście Waszyngton. Nie wiem dlaczego nie dostał swojego video tribute, ale wierzę w to, że było to jedynie czyjeś niedopatrzenie, a nie świadome działanie. Tak czy inaczej, to nie powinno było się wydarzyć. Mam nadzieję, że Wizards to naprawią przy następnej możliwej okazji.
Jego zdanie na temat nowych wytycznych dla sędziów odnośnie bronienia, kontaktów między zawodnikami atakującymi a defensorami (podałem przykład Rudy’ego Goberta, który otwarcie narzeka na nowe interpretacje i ma z nimi ewidentny problem).
To prawda, to jest problem też dla mnie i ogólnie dla zawodnikow, którzy lubią grać fizycznie. Wielu koszykarzy nie jest fanami nowych wytycznych i interpretacji dla sędziów. To jest NBA, to jest męski sport. To nie szkoła średnia czy NCAA. Gdyby to ode mnie zależało, to przywróciłbym styl grania z lat 90′ tamtego wieku. Nie ma krwi nie ma faulu. Tu oczywiście trochę przesadzam, ale uważam, że pozwolenie na większy kontakt niż teraz, uatrakcyjniłby grę.
Muszę przyznać, że bardzo swobodnie nam się rozmawiało, Keef był rozluźniony i uśmiechnięty. Niestety dla mnie, czas dostępności dla mediów dobiegał końca, o czym zostaliśmy oficjalnie poinformowani. Jeśli chodzi o „łapanie zawodników”, to pozwolę sobie przypomnieć słowa, które napisałem po jednej z moich wizyt w szatni Raptors. Nie ma idealnej taktyki, jeśli chodzi o zadawanie pytań. Jeśli chcesz podejść do gwiazdy musisz liczyć się z tym, że najpierw swój materiał muszą zrobić przedstawiciele największych mediów. Ty jak ten padlinożerca, musisz poczekać na swoją kolejkę. Co w zasadzie i tak nie ma sensu bo gdy tylko człowiek ESPNu kończy pytać, dany gracz kończy w tym samym momencie swoje powinności wobec mediów. To, co powiedział, znajdziesz na ich stronie a kopie na innych portalach. Nie ma możliwości o dopytanie o coś w formacie jeden na jeden.
Możesz więc podejść do zawodnika mniej obleganego i wtedy masz szansę pogadać. Nie złapiesz na raz kilku srok za ogon.
Tak staram się działać, od kiedy zobaczyłem to na własne oczy i zrozumiałem jak to działa. Kiedyś myślałem, że mogę podejść sobie do PRowca danej drużyny i wynająć sobie takiego Hardena na 10 minut. No, no, no! (Mutombo voice). Nigdy też nie możesz mieć pewności kto przy danej okazji będzie sobie siedział sam i wręcz prosił się, żeby podejść.
Markieff bardzo chętnie zrobił sobie ze mną zdjęcie a w bonusie zgodził się też na promo foto, za co jestem mu bardzo wdzięczny, bo to nie zdarza się często. Gracze NBA są mocno wyczuleni na to, co podrzuca im się do (nieświadomej) promocji. Na koniec dałem mu kilka sztuk naklejek z moim logo. Spojrzał z zaciekawieniem i schował do kieszeni. Wczoraj, już po meczu spotkałem go jeszcze raz na jednym z korytarzy hali O2. Zamieniliśmy dwa słowa, po których poklepał mnie po plecach i zniknął w alejce prowadzącej bezpośrednio do klubowego autobusu.
Pingback: Podsumowujemy rok 2019 – Karol Mówi