Miałem koszykarski sen…

Śniło mi się, że poleciałem do Singapuru. Pływałem w basenie w Marina Bay a jak zjechałem windą na dół to z jakiegoś powodu znalazłem się na jednej z ulic w Chicago. Nie zastanawiałem się skąd się tam wziąłem. W głowie miałem tylko jedną myśl – United Center i mecz Bulls. Włączyłem mapy na komórce. Pokazało mi, że mam do celu 30 minut spacerem. Żaden problem. Już ruszyłem ale nagle pojawiła się koło mnie ciocia z Chicago (której w rzeczywistości nie mam) ubrana w szlafrok. Na głowie miała takie plastikowe rzeczy, których nazwy nie jestem pewny. Takie, których kobiety używają do fryzur. No i ta ciocia mówi, że w Chicago to się nie spaceruje po ulicach bo tu kradną i biją. Powiedziałem jej, że się nie boję. I chyba poszedłem. Chyba bo nie pamiętam jak to się odbyło ale następną sceną była moja rozmowa z jakąś panią z ochrony już przy wejściu do United Center. Mówię jej, że chciałbym akredytację. Ona się pyta czy aplikowałem. Mówię, że nie bo jestem tu dość przypadkowo (ha). To ona na to, że teraz przed samym meczem to już nic nie poradzi. Nie daję za wygraną – jak to ja. Mówię, że z Polski jestem, że piszę dla MVP, mam też swój blog. Trochę głupio by było tak siedzieć jak zwykły kibic. Ona na to, żebym poczekał, sprawdzi co da się zrobić. Czekam. Wraca. Mówi, że mam szczęście, że akurat ma jedno wolne miejsce dla mnie. Wchodzę do hali, siadam za koszem, na który rozgrzewają się gospodarze. Odpalam swój stary komputer (skąd on tam się wziął?). Ludzi pełno. Na wysokiej trybunie dostrzegam mamę i brata machających do mnie. Koniec snu…


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.