Mike D’Antoni nie jest już trenerem L.A. Lakers. Skąd ta radość?

Mike D’Antoni nie jest już trenerem Los Angeles Lakers. Jego przygoda z "Jeziorowcami" trwała niecałe dwa sezony. Obowiązki głównego trenera przejął od Bernie Bickerstaffa na początku sezonu 2012-13.
D’Antoni od kilku tygodni usiłował namówić zarząd klubu do wykorzystania opcji w jego kontrakcie na rozgrywki 2015-16. Do porozumienia nie doszło.
W tej sytuacji D’Antoni postanowił zrezygnować. Strony zawarły ugodę, na mocy której szkoleniowiec otrzyma nieco powyżej 50% z zapisanych w jego kontrakcie $4mln na nadchodzące rozgrywki.
W jednym z punktów ugody czytamy, że gdyby D’Antoni’emu udało się znaleźć pracę w NBA na stanowisku głównego trenera w nadchodzącym sezonie, wtedy należność Lakers wobec niego automatycznie zostałaby pomniejszona o ustaloną przez strony wartość.

Lakers zaczynają tym samym poszukiwania nowego trenera ale póki co badają rynek i rozważają swoje możliwości.
Mówi się, że proces zostanie zintensyfikowany po loterii draftu (20. maja).
W grę w chodzi wielkie nazwisko za spore pieniądze w kilkuletnim kontrakcie ale padają też głosy o opcji przejściowej na rok.
 
D’Antoni ma za sobą niecałe 12 sezonów pracy na stanowisku głównego trenera drużyn NBA (bilans 455:426 z Denver Nuggets, Phoenix Suns, New York Knicks oraz L.A. Lakers).
W latach 2005-2006 dwa razy doprowadził Suns do Finału Konferencji.
Potrafił wygrać z nimi 62 (2004-2005) i 61 meczów (2006-2007).  D’Antoni ma dwa złote medale z Igrzysk Olimpijskich (Pekin 2008 i Londyn 2012) jako asystent trenera Mike’a Krzyżewskiego.

Mój komentarz:

Doprawdy dziwi mnie zachwyt związany z tą informacją.
Magic Johnson napisał nawet na swoim twitterze: "
Happy days are here again! Mike D’Antoni resigns as the Lakers coach. I couldn’t be happier!". Coraz bardziej tracę szacunek dla tego człowieka, który nagle stał się ekspertem od wszystkiego, co jest związane z koszykówką zawodową w mieście Los Angeles.

Owszem Lakers zaliczyli w minionych rozgrywkach bilans 27:55, co było ich najgorszym wynikiem od sezonu 1957-1958 (jeszcze w Minneapolis) ale każdy kto śledził ten sezon w ich wykonaniu, ten wie dobrze, że w obliczu poważnych kontuzji Kobego, Nasha oraz mniejszych lub większych kłopotów ze zdrowiem Gasola organizacja podjęła decyzję najlepszą z możliwych – tankowanie. Granie o honor dla 7-10 wygranych więcej nie miałby sensu.

Rozumiem też, że D’Antoni’ego wini się za to, że Dwight Howard odszedł do Houston. Rozumiem, że w paralelnym świecie, w którym to Phil Jackson a nie Mike obejmuje drużynę po spalonym Mike’u Brownie, D-12 zostaje minionego lata namówiony przez Zen Mastera na grę w L.A.
Rozumiem ten tok myślenia, który w wielu miejscach może i jest logiczny ale jak to bywa z tego typu dywagacjami – nigdy nie dowiemy się jak mogłoby wyglądać to w rzeczywistości i czego faktycznie chciał Dwight a co faktycznie przeszkadzało mu w L.A. Bo z tego co ja wiem, to nie były to tylko rozbieżne filozofie odnośnie wykorzystania tyłem do kosza klasowego centra ale też mini-konflikty z Bryantem, który w momencie Howardowych negocjacji leżał z rozwalonym Achillesem – co nie mogło napawać optymizmem na przyszłość.
D’Antoni z wracającym po poważnej operacji pleców Howardem, z częściej niegrającym niż grającym Nashem, awansował z Lakersami do play-offs rok temu. Czy z Jacksonem lub kimkolwiek innym klub osiągnąłby coś więcej. Nie sądzę. Potem w obliczu braku Bryanta, Lakers mogli zagrać ze Spurs tylko i wyłącznie 4 mecze. Z nim w składzie zagraliby może o 2 więcej. Może.
 
Że zajeździł Kobego pod koniec sezonu, grając nim po 48 minut? Bzdura. Bez jego minut nie byłoby play-offów, to po pierwsze. Po drugie – czy naprawdę ktoś uważa, że Kobe ze swoim statusem w klubie nie miał ostatecznego słowa odnośnie grania albo nie grania? Mike tylko pytał w time-outach "Kobe chcesz chwilę odpocząć?" i za każdym razem słyszał "I’m OK Mike."

Trener rozliczany jest za wyniki a te w ostatnich dwóch latach nie były dobre dla Lakers. Ile w tym winny D’Antoni’ego? No ile? 
Bzdurą jest też przypisywanie mu łatki coach tylko i wyłącznie ofensywnego, który nie dba o obronę.
Opinia ta narodziła się w Phoenix ale tam przecież miał odpowiedni skład pod wodzą zdrowego Nasha, żeby tak grać. On tylko idealnie to poukładał i wykorzystał.
Mało kto zwraca uwagę na to, że wiele zagrywek złotych składów z Pekinu i Londynu, to szkoła D’Antoni’ego.
To oczywiście inna półka rozgrywek i rywalizacji ale warto o tym pamiętać.
Pamiętam czasy, kiedy nazywano go trenerem-geniuszem i połowa gwiazd ligi chciała dla niego grać.

Pofilozofujmy:
Jest grupa drużyn, które walczą teraz w play-offach i idzie im dość średnio. Jeśli odpadną już w pierwszej rundzie, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że trenerzy tych ekip stracą prace. Pacers, Rockets, Thunder, Warriors.
Co jest największym problemem Indiany? Zdobywanie punktów.
Z D’Antonim na pokładzie, przy założeniu że skład by się nie zmienił, ta ekipa nie straci wiele w obronie (jeśli coś) a w ataku pójdzie o kilka klas w górę.
To samo Thunder, którzy mając taką siłę ognia grają tylko kilka prostych zagrywek a ich obrona wcale nie wynika z napoleońskich strategii, tylko młodych, zdrowych i silnych nóg graczy.
Pomyślcie o tym…
 

http://4.bp.blogspot.com/-x35XWoUUvTQ/UKEdgUg3mII/AAAAAAAAAzE/Ih0CSP36gO4/s1600/Mike-D_Antoni.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.