Milos Teodosic zakończył karierę

W roku 2017, w wieku już 30 lat, po wielu sezonach w Eurolidze, po wielu turniejach FIBA z kadrą Serbii, po dorobieniu się statusu „Point Goda”, po trwających latami delikatnych uśmiechach z obu stron, po puszczanych frywolnie oczkach raz po raz, po wielu mniej lub bardziej zobowiązujących rozmowach, Milos Teodosic w końcu zdecydował się na przybycie do NBA.

Swoje talenty przyniósł do Los Angeles Clippers. Strony dogadały się w sprawie dwuletniej umowy wartej 12,3 miliona dolarów. Teodosic zostawiał Euroligę jako jej mistrz (2016), MVP (2010), najlepszy podający (2015, 2017). Zostawił Europę jako czołowa postać w Olympiakosie Pireus i CSKA Moskwa. Jego przyjściu do NBA towarzyszyła nutka tajemniczości. Czy fizycznie da radę w NBA, czy będzie chciał w niej zostać, czy jemu w ogóle się chce grać w tej lidze. To ostatnie pytanie zdawało się być najistotniejsze, ale przy okazji dodawało tajemniczości jego postaci.
A jaka była jego postać? Bezemocjonalny student matematyki, fizyki, albo jakiegoś innego ścisłego przedmiotu. Inteligent, który by udowodnić coś samemu sobie, zaimponować jakieś dziewczynie albo kolegom, postanowił nauczyć się grać w koszykówkę i przejść ją na kodach, w lewo. Po swojemu, na własnych zasadach, wbrew schematom. Wbrew swojej własnej, niekoszykarskiej fizyczności.

Będę szczery, bo lubię być szczery, kiedyś w ogóle nie śledziłem koszykówki spoza NBA. Ale z czasem zacząłem otwierać się na FIBĘ i Euroligę.
Podczas EuroBasketu 2015, który śledziłem na żywo we Francji, o Teodosicu napisałem tak: „Mam nadzieję zobaczyć go kiedyś w NBA. Jego talent (z nawiązką) należy do tej ligi. Choć obawiam się, że on sam z różnych przyczyn nie marzy o sprawdzeniu się za oceanem. Wczoraj Teo przypominał mi Jasona Kidda z najlepszych lat. Potrafił zdominować mecz, pokierować jego tempem bez zdobywania punktów. Tylko nieliczni mają takie zdolności. 14 asyst w meczach FIBA, gdzie w przeciwieństwie do NBA statystycy surowiej oceniają prawdziwość kończących podać, robi wrażenie. 14 z 26 asyst całej drużyny przy zaledwie trzech stratach. Teo rozdawał wczoraj piłki jak doświadczony krupier rozdaje karty w ekskluzywnych kasynach.” – to po ćwierćfinałowym starciu Serbów z Czechami.

„Teodosic jest niesamowitym graczem. Na treningach wyprawia rzeczy, których ja nigdy wcześniej nie widziałem w swoim życiu. Jego widzenie na parkiecie jest nieprawdopodobne.” – powiedział po tym meczu Sasha Djordjevic, coach Serbii.

Kiedyś też napisałem, że lubię patrzeć jak Milos Teodosic rozwiązuje na parkiecie zadania z matematyki z kilkoma niewiadomymi.

Teo zagrał w NBA tylko w 60 meczach. Zgodnie z obawami fizyczność i specyfika tej ligi trochę przykryły, trochę rozdrobniły jego talent, a kontuzje stopy i kolana nie pozwoliły mu pokazać tego co chciał i nadal mógł. Ale miałem też wrażenie, że jak przystało na dumnego Serba, a dodatkowo żywą legendę europejskie koszykówki, Teo miał w sobie za dużo dumy, a za mało do udowodnienia czegokolwiek komukolwiek, żeby za wszelką cenę chcieć się w NBA utrzymać, żeby sztucznie próbować rozbudzać w sobie pokłady motywacji.
Gdyby chciał, to by to zrobił. Gdyby chciał, to przybyłby do USA dekadę wcześniej. Przybył jako 30-latek z trzynastoletnim stażem na zawodowych parkietach. Parkietach, na których wygrał niemal wszystko w Serbii, Grecji, Rosji i Eurolidze. Przybył z fajką i piwem w jednej dłoni i cevapi w drugiej, w skórzanej kurtce i przeciwsłonecznych okularach. Przybył, pograł, a potem powiedział „prokleta je Amerika” i wrócił do siebie. Paradoksalnie na swoich warunkach.

Warto pamiętać, że Teo raz dał próbkę tego, kim mógł być w NBA, gdyby zdecydował się lata wcześniej, gdyby mu się chciało, gdyby był to jego punkt honoru. W październiku 2013 roku jego CSKA Moskwa starła się w Minnesocie z Timberwolves w ramach preseason. Goście z Europy wygrali 108:106 (po dogrywce). Teodosic był najlepszym strzelcem tego starcia. Z parkietu zszedł z dorobkiem 26 punktów (8/15 z gry, 4/7 zza łuku, 6/8 z linii), 5 zbiórek, 9 asyst, 1 przechwytu, 1 bloku.

Milis Teodosic wydał parę dni temu oficjalne oświadczenie, w którym jak nie on uzewnętrznił uczucia, ale jak on powiedział o tym, o czym wszyscy dobrze wiedzieliśmy… Rodzina, Serbia, koszykówka. W dowolnej konfiguracji, ale zawsze z basketem na trzecim miejscu.

„Drodzy przyjaciele, szanowni kibice i miłośnicy koszykówki,

Przede wszystkim dziękuję za 30 lat wspólnej walki, radości, przyjemności i smutków. Nadszedł czas, by pożegnać się z jednym etapem mojej miłości do tej magicznej gry.

Za mną, za nami, wiele pasji, poświęceń, wyrzeczeń. Były wygrane trofea, ale też przegrane finały. To wszystko jest częścią koszykówki i częścią życia. I nie zmieniłbym niczego, zrobiłbym to wszystko jeszcze raz, dokładnie tak samo!

Dziękuję mojemu Valjevu, mojej Serbii. Dziękuję wszystkim trenerom, od których miałem szansę uczyć się tej gry. Wciąż jeszcze się jej całkowicie nie nauczyłem. Będziemy wymieniać się z koszykówką wiedzą i doświadczeniem jeszcze długo. Do końca życia.

Nie chcę tu wymieniać nazwisk, konkretnych chwil, kluczowych momentów czy najważniejszych meczów… bo każdy z tych „detali” – trenerzy, koledzy z drużyny, był ważny w mojej karierze.

Największe podziękowania kieruję do mojej rodziny. Największą dumę również czerpię z niej. Ostatnio zrozumiałem, że największym skarbem, jaki wyniosłem z kariery, jest to, że będę miał co pokazać swoim dzieciom! Jeśli tylko trochę podrosną… W ich oczach jestem i zawsze będę spełniony.

Nie chcę popełnić błędu, więc powiem ogólnie: ogromne DZIĘKI dla każdego, naprawdę każdego kolegi z drużyny. To dzięki wam stałem się lepszym koszykarzem. Pamiętam to.

Wszyscy gramy dla kibiców i dzięki nim. Dlatego im również dziękuję szczerze i z całego serca. Oklaski i wsparcie sprawiały mi radość. Krytyka motywowała, gwizdy hartowały. Niezależnie od barw klubowych, kibic zawsze zasługuje na szacunek tych, którzy wybiegają na parkiet.
W trakcie kariery nie czytałem zbyt wiele komentarzy, nie śledziłem mediów społecznościowych, ale każde westchnienie na hali czułem doskonale. I każdy ból. To stamtąd przychodziła inspiracja. To dlatego człowiek daje z siebie więcej, by stawać się lepszym graczem.

I teraz, choć na ogół nie uzewnętrzniałem publicznie emocji, chcę i muszę podzielić się jednym: jestem szczęśliwy, że kończę karierę w klubie, który zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu.

O miłości do Serbii, grze dla jej herbu i pod ukochaną trójkolorową flagą powiedziałem wszystko na parkiecie. Słowa nie są w stanie opisać tego wyjątkowego, pięknego uczuciem, które wciąż się we mnie tli. Ojczyzna zawsze będzie dla mnie najważniejsza i najukochańsza.
Jeszcze raz, dziękuję ci, koszykówko. Do zobaczenia, tylko już bez butów do kosza, koszulki i spodenek do gry.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.