Mój blog ma dziś urodziny

„A w życiu? A w życiu, jak to w życiu. Nie narzekam. Jestem zadowolony i z optymizmem patrzę w przyszłość. Kilka nowych doświadczeń. Nie o wszystkie prosiłem, ale wierzę, że rzeczy dzieją się po coś. Jak stracisz coś, czego nawet nie miałeś, to może jeszcze bardziej będziesz doceniał to coś, jak już będziesz to miał? Tak myślę.” – tak napisałem rok temu, kiedy podsumowywałem 11 lat istnienia tego bloga. Chyba miałem rację.

Mój blog ma 12 lat, i mimo, że nie jest to ani wielka, ani okrągła rocznica, to chcę zrobić małe podsumowanie blogowej działalności. Po pierwsze, bo lubię się chwalić. Znasz mnie, nie od wczoraj. A jeśli znasz mnie od wczoraj, to już teraz wiesz. Po drugie, czuję w kościach, że może to być ostatni sezon blogowania w takiej formie, do jakiej przyzwyczaiłem tych, z którymi znam się jakiś czas. Dwyane Wade kończy karierę po tym sezonie. Najprawdopodobniej dołączą do niego Vince Carter i Dirk Nowitzki. Nie zawsze masz okazję kończyć „karierę” w takim gronie. Prowadzę ten blog od 1 października 2006 roku. 12 bitych lat! Psie lata liczy się x7. Jak liczy się lata w internecie? Nie wiem, ale to musi być jakiś podobny przelicznik.  

Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają mój blog, komentują, mają mnie gdzieś tam w swoich zakładkach. Dziękuję tym, którzy byli od początku, tym, którzy dołączyli w trakcie oraz tym, którzy są tu od niedawna. A także tym, którzy z różnych przyczyn, wysiedli z tego pociągu, na jakimś etapie podróży.

 

Z okazji dwunastu lat istnienia tego bloga, zebrałem parę rzeczy, które udało mi się zrobić i osiągnąć dzięki blogowaniu.  

 

1. I did it, Mom and Dad! Byłem na meczach NBA z dziennikarską akredytacją tylko i wyłącznie na mój blog (rzuca mikrofon na ziemię). Londyn, w styczniu tego roku (TUTAJ). A potem Toronto w lutym (TUTAJ oraz TUTAJ, trzecia część się piszę, co jest swego rodzaju patologią, myślę).

2. Moim pierwszym marzeniem i ambicją, gdy zakładałem blog, było istnieć w świadomości fanów NBA w Polsce. I chyba teraz, po ponad dekadzie, mogę powiedzieć, że w jakimś tam zakresie, na jakąś tam skalę mi się udało. Było mi niezmiernie miło, kiedy w lipcu, w Gdańsku, przed i po meczu Polski z Litwą w Ergo Arenie, podchodzili do mnie ludzie, tylko żeby powiedzieć, że śledzą mój blog, że doceniają moje twórczości. To jest coś, co wiele dla mnie znaczy!

3. Często jestem pytany, co jest dla mnie najważniejsze w blogowaniu. Moja odpowiedź jest zawsze taka sama – Ludzie. Dla nich, z nimi, przez nich, o nich. Bezpośrednio lub pośrednio, dzięki blogowi poznałem masę wspaniałych i ciekawych ludzi, którzy mieli większy lub mniejszy wpływ na ostatnich jedenaście lat mojego życia. Mogłem robić interesujące rzeczy w różnych miejscach. Dyskutować na ciekawe tematy, często nie związane z koszykówką. Wymieniamy myśli, rozmawiamy, uczymy się od siebie, idziemy do przodu. Takie było moje drugie marzenie, gdy zaczynałem pisać. Stworzyć miejsce, gdzie można wirtualnie przyjść, niefizycznie coś zabrać ze sobą, nienamacalnie coś zostawić a jednocześnie mieć możliwość przerobienia tego na coś bardzo realnego.

4. Mistrzostwa Świata w koszykówce. Hiszpania, rok 2014. Kilkanaście dni snu na jawie, życie w mydlanej bańce. Słońce, dobre jedzenie i najlepsi koszykarze świata. Uśmiecham się na samą myśl ile udało mi się tam zrobić i zobaczyć. Uśmiecham jeszcze bardziej, gdy wspominam rozmowy z Derrickiem Rose’em, szczególnie te puchatkowe. Wkurzony DeMarcus Cousins oglądał zdjęcia w moim aparacie, szukając czegoś złego. Spotkałem DeRozana i Gay’a na lodach. Codziennie przy kadrze USA. Było inaczej niż na meczach ligowych. Graczom się nie spieszyło, zostawali po zajęciach porzucać, odpocząć, pogadać. Można było się zakręcić wokół. To było coś. Może trudno w to uwierzyć, ale na placu boju nie było żadnych innych polskich mediów.
Dzień pierwszy (LINK), dzień drugi (LINK), dzień trzeci (LINK), dzień czwarty (LINK), dzień piąty (LINK), dzień szósty (LINK), dzień siódmy (LINK), dzień ósmy (LINK), dzień dziewiąty (LINK), dzień dziesiąty (LINK), dzień jedenasty (LINK), dzień dwunasty (LINK), dzień trzynasty (LINKi LINK), dzień czternasty ale już z pozycji telewizora (LINK).  

 

5. EuroBasket 2015. Francja. Montpellier i Lille. Byłem od samego początku, do samego końca turnieju. Od upałów w
Montpellier, po jesienne chłody w Lille. Głupio się przyznać, ale już miałem trochę dosyć basketu. Gdy Pau Gasol podnosił w górę puchar, czułem się tak zmęczony, jakbym grał z nimi duże minuty.
Ale z perspektywy czasu, wspominam to jako wspaniałą przygodę. Dzień pierwszy (LINK) oraz minus pierwszy (LINK), dzień drugi (LINK), dzień trzeci (LINK), dzień czwarty (LINK), dzień piąty (LINK), pogadaliśmy o Finlandii (LINK), dzień szósty (LINK), dzień siódmy (LINK), dzień ósmy (LINK), zwiedzanie stadionu (LINK) dzień dziewiąty (LINK), dzień dziesiąty (LINK), dzień jedenasty (LINK), dzień dwunasty (LINK), dzień przedostatni (LINK) oraz dzień ostatni (LINK). 


6. EuroBasket 2017, „u nas”, w Helsinkach. Napisałem dwa teksty (PIERWSZY oraz DRUGI). Wiem, że oba dotarły dość wysoko, jeśli chodzi o naszą kadrę i były dobrze przyjęte. Kciuk w górę od trenera Finlandii, zawsze biorę w ciemno (LINK). Udzieliłem wywiadu „Przeglądowi Sportowemu” (LINK).

7. Tego samego roku, w czerwcu, w czeskiej Pradze, odkryłem piękno kobiecej koszykówki podczas EuroBasketu płci pięknej (LINK).

8. Dwa miesiące później byłem w Libanie, żeby sprawdzić jak wyglądają Mistrzostwa Azji w koszykówce. To było coś! (LINK).


9. All-Star Weekend w Toronto, luty 2016 roku. What can I say? Powiedzieć spełnienie marzeń, to jak nic nie powiedzieć. Widziałem Michaela Jordana, Shaq złapał mnie za słowo a Zach Lavine i Aaron Gordon zrobi na moich oczach kurs latania. (LINK).

10. Kanady i Raptors nigdy za wiele, dlatego w grudniu 2016 roku byłem tam kolejny raz. Tym razem na ligowych meczach Raps (LINK1, dalej LINK2 i na koniec LINK3).  

 

11. Mecze NBA w Londynie. Mój pierwszy mecz NBA czyli zima 2013 roku (pierwszy z akredytacją, bo tak ogółem, to swój pierwszy mecz NBA, z pozycji parkietu, widziałem w 2006 roku).
To było wow! Jak dziecko w sklepie z cukierkami. Tu Jason Kidd, tam Rasheed Wallace. Na dzień dobry wyprowadziłem Melo z równowagi. Tylko się nie obudzić, tylko się nie obudzić, tylko się… (LINK).

2014 to było coś! Kevin Garnett, mój drugi ulubiony gracz all-time i ja. Jak to brzmi? Dla mnie cały czas surrealistycznie. A przecież pogadałem jeszcze wtedy z Prawdą Pierce’em i innymi (LINK).
W 2015 roku dopiąłem swego. Złapałem i Melo i Amar’e oraz m.in. wprowadziłem w zakłopotanie coacha Fishera. Pogadałem z Johnem Starksem i paroma innymi osobami (LINK).
W 2016 roku nikogo nie wkurzyłem, tak myślę, ale i tak był fajnie i intensywnie (LINK). 

W 2017 roku postanowiłem lepiej się ubrać (LINK). Pewnie dlatego udało mi się zrobić materiał z Dikembe Mutombo (LINK). 2018 w punkcie pierwszym. 


12. Manchester 2013. W ramach meczów przedsezonowych, jesienią 2013 roku w Manchesterze, zagrali ze sobą 76ers i Thunder. Samego meczu nie pamiętam, ale to było nieistotne. Wygrałem konkurs rzutów za trzy punkty. Dobre rady dawał mi sam Dikembe Mutombo. W czasie zawodów mocno się emocjonował a potem serdecznie mi gratulował. Kosmos, jak dla mnie (LINK). 


13. Basketball Without Borders, „u nas”, w Finlandii. Wrzesień, rok 2016.

14. Westbrook, Karol, Kasia, Barcelona (i Madryt). Październik 2016 roku (LINK).

15. Maroko 2014. Gdyby nie blog, ta historia nie miałaby prawa się wydarzyć. Jestem więcej, niż pewny. Gdy po latach pisania wyłącznie o koszykówce, zacząłem czasem przemycać różne inne treści, zaczęło otwierać się pole do wejścia na nieznane dotąd obszary. „Basket to tu, to tam” (LINK) czyli zbiorcza nazwa moich relacji z azjatyckich wyjazdów. Ludzie zaczęli kontaktować się ze mną w różnych sprawach. Po wpisach z Azji, mailowałem z ludźmi o wszystkim – samoloty, połączenia lokalne, bezpieczeństwo, jedzenie, baza noclegowa. Wszystko. Jedną z osób był człowiek, którego nazwałem roboczo „Tracy” bo pragnął zostać anonimowy. Od maila, do maila, od słowa do słowa zacząłem wyczuwać, że w porządku z niego gość. Tuż przed jego wyjazdem udało nam się spotkać na żywo w Lublinie. Przeczucie mnie nie myliło. Tracy to naprawdę swój chłop. Widzieliśmy się pierwszy raz w życiu a rozmowa szła jakbyśmy znali się bardzo dobrze od lat. Później z Tracy’m pozostaliśmy w stałym kontakcie. Na żywo spotkaliśmy się jeszcze ze dwa razy. Potem ja przeniosłem swoje talenty na daleką północ ale kontakt nam się nie urwał.
Pewnego zimowego dnia, Tracy napisał do mnie smsa: „sprawdź maila”. W nim wstępna propozycja wyjazdu do Maroka w dobrej cenie. Odpisałem od razu – „kupuj”. I tak dwa miesiące później zaczęła się nasza marokańska przygoda. Dla mnie niesamowita historia. Człowiek z sieci, który nabrał realnych kształtów. Ja, osoba, którą znał tylko z przeczytania. Mało tego. Tracy pił za zdrowie państwa młodych na moim weselu. W kontakcie jesteśmy cały czas. Wczoraj mieliśmy video czat przed moim meczem. Siła internetu. Ta pozytywna.

16. Włocławek 2016. Niby nic, a jednak coś. Wiele osób powiedziało mi, że to super tekst. Drugie tyle, że jestem wieśniakiem, który wyjechał z Polski i udaje cwaniaka. Oczywiście nie w twarz.

17. Słowa uznania są miłe i budujące. Motywują mnie do dalszej pracy. Pozytywny oddźwięk od osób, które na co dzień pracują ze słowem pisanym, ma dla mnie specjalne znaczenie. Kontaktują się ze mną ci, którzy sami piszą książki lub je recenzują, piszą wiersze, zajmują się poezją, blogują ale nie o sporcie. Dobra nota od takich ludzi, ludzi spoza sportu, ma dla mnie podwójne znaczenie, bo oni oceniają mnie wyłącznie przez pryzmat mojego warsztatu. A jest to coś, co jest dla mnie ważne. Nie tylko treść, ale też forma.

18. Nie wiem, czy chciałbym napisać książkę. Może i bym chciał. Póki co, napisałem posłowie do książki o Stephie Curry’m (LINK).

19. Moja współpraca z marką Tissot, szwajcarskim producentem zegarków, który od początku sezonu 2016-17 zaczął zaopatrywać NBA w systemy pomiaru czasu. W tym samym czasie zaczęła się nasza współpraca. I trwa do dziś!

 

Dlaczego ten sezon, może być moim ostatnim w blogosferze? W 2006 roku, gdy zakładałem ten blog, byłem studentem bez żadnych większych zobowiązań. Dziś już nie jestem studentem i mam różne zobowiązania. Jedno takie, sześciokilogramowe zobowiązanie, właśnie zjadło i poszło spać. Dziś ma dokładnie dwa miesiące. „To co, skończą Ci się te wyjazdy?” – zapytał niejeden, a w barwie jego głosu i mowie ciała dostrzegłem coś na kształt satysfakcji płynącej z tego faktu. Wiesz, po świecie chodzi pełno zawistnych ludzi. Być może oczekiwał jeden z drugim, że będę mówił, że nie, że nic się nie zmieni, że dalej będziemy siedzieć na ławce i rozmawiać o amerykańskich filmach i beztrosko sobie jeździć tu i tam za piłką. Nic bardziej mylnego. Powiedziałem wprost – chyba mnie nie znasz, jeśli myślisz, że postawię koszykówkę lub cokolwiek innego ponad rodzinę. Jeśli tak ma być, to tak będzie. 

„Człowiek, który widzi świat w wieku 50 lat tak samo, jak widział go, mając 20 lat, stracił 30 lat swego życia.” – Muhammad Ali.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.