Na temat kibicowania, wierności, lojalności i tego typu rzeczach

Zmiany klubowych barw przez wielkie gwiazdy zawsze są okazją do rozmów i filozoficznych starć na temat sposobów kibicowania, wierności, lojalności.
Łatwo jest kibicować tym, którzy wygrywają, którzy regularnie, rokrocznie meldują się w play-offach. Gorzej być fanem Bucks, Wolves czy innych ekip, które tylko sporadycznie osiągają jakiś sukces.

Dziwić więc nie może fakt, że kibice którzy z jakichś powodów lata temu swoje uczucia ulokowali w średnie i słabe organizacje, zarzucają innym, tym którzy trzymają ze zwycięzcami, sezonowość i chodzenie na łatwiznę. Ci, stali w uczuciach podważają wartość tych, którzy podążają, poszukują, zmieniają.
Uważają, że jeśli przez lata nacierpieli się oglądając swoje Leśne Wilki, Kozły czy Rysie a mimo to nie odeszli, to ich wartość jako kibiców sama w sobie jest wyższa, szlachetniejsza, bardziej prawdziwa.

Dają sobie prawo do naśmiewania się i kwestionowania prawdziwości wszystkich innych form kibicowania.
Czy słusznie? Moim zdaniem nie do końca…

Wyróżniam trzy podstawowe formy kibicowania:

– Kibicowanie ogólne. Nie masz swoich faworytów zarówno jeśli chodzi o kluby jak i zawodników. Po prostu lubisz i doceniasz dobry basket. Każdego sezonu wychodzisz z założenia, że wygra najlepszy a Ty się temu wszystkiemu tylko przyglądasz. To, że kibicujesz "ogólnie" wcale nie znaczy, że nie masz głębokiej wiedzy na temat NBA. Masz, przy czym bardziej niż trzymanie kciuków za danych zawodników czy drużyny, interesuje Cię koszykówka na odpowiednim poziomie. Nie ważne w czyim wykonaniu.

– Kibicowanie klubom. Masz swoje powody, dla których związałeś/związałaś się emocjonalnie z jakąś drużyną lata temu. Jesteś z nią na dobre i na złe. Czy play-offy czy loteria draftu w Twoich żyła płynie krew w odcieniu barw Twojej drużyny. Drażni Cię, gdy wraz z nastaniem pięknych czasów na ulicach w koszulkach i czapeczkach Twojego klubu zaczynają pojawiać się tacy, których wcześniej tu nie było. Ty znasz wszystkich zawodników tej drużyny z ostatnich lat. Ci nowi znają tylko aktualną pierwszą piątkę. Historia ich nie interesuje.

– Kibicowanie poszczególnym zawodnikom a raczej drużynom, w których oni grają. Nie interesuje Cię zbytnio, co ma napisane na koszulce Twój ulubiony zawodnik. Jesteś tam, gdzie on. Życzysz mu sukcesów, śledzisz jego poczynania bez względu na to czy gra na Wschodzie, Zachodzie czy w centrum. Twój ulubieniec zmienia klub – zmieniasz i Ty.

Po przejściu LeBrona Jamesa do Cleveland zacząłem podpuszczać trochę moich kolegów, fanów LBJ’a i pytać czy teraz zmienią szyld i zostaną fanami Cavs. Tych samych Cavs, którzy po odejściu LeBona przez trzy kolejne lata potrafili wygrać w sumie 64 mecze, podczas gdy z nim w składzie mieli sezony, gdzie wygrywali po 66, 61 i dwa raz po 50 spotkań.

Niektórzy nie mówili nic, inni się oburzali ale byli też tacy, którzy stawiali sprawę jasno – "Jestem fanem LeBrona nie jakiegoś konkretnego klubu. Idę tam, gdzie on."

Przyznaję – mimo, że podpuszczałem, sam wyznaję podobną filozofię.

Zacząłem jak większość kibiców w Polsce od Chicago Bulls ze względu na Jordana.
Już w kolejnym sezonie po odejściu M.J.’a na drugą emeryturę kibicowałem Knicks, którzy bardzo zaimponowali mi wchodząc do Finałów z ósmego miejsca w 1999 roku. Ewing, Houston, Sprewell, Johnson – lubiłem ich i ich styl.

Gdy znów wrócił Jordan przesiadłem się do Waszyngtonu.
Potem przez kilka sezonów byłem sierotą bez wyraźnie obranego klubu, o którym mógłbym powiedzieć "mój ulubiony".
Lubiłem Wolves ze względu na Garnetta, bardzo podobał mi się Paul Pierce w Bostonie, Ray Allen w Seattle, Jason Kidd w Phoenix i New Jersey oraz kilku innych graczy w innych drużynach.
 
Po pojawieniu się w NBA Dwyane’a Wade’a przeniosłem swoje kibicowskie talenty do South Beach. Mam koszulkę Wade’a z 2005 roku. Zaimponowały mi "jordanowskie" Finały 2006 w wykonaniu młodego Flasha. Kogoś takiego brakował mi, gdy zostałem osierocony przez Michaela.

Latem 2007 roku w moich żyłach zaczęła płynąć zielona krew. Nie mogło być inaczej. Garnett – mój drugi ulubiony gracz All-Time, który ustępuje tylko Jemu. Pierce i Allen, którzy są w moim TOP 10.
Fanem Celtics byłem do wakacji 2013, do momentu transferu K.G. i Pierce’a na Brooklyn.

"To co Karol, teraz jesteś fanem Nets?" – zapytał mnie kolega.
Chwilę się zastanowiłem. Hmm, no tak. Tak właśnie będzie.
Podążam za swoimi ulubionymi zawodnikami. Zawsze tak było. Czy jest w tym coś złego?
 
Nie jestem w żaden szczególny sposób związany z jakimś miastem, które ma drużynę w NBA. Może trochę z Toronto, bo mam tam rodzinę ale jakoś nie czuję tego zbytnio.
Gdyby brać pod uwagę geopolitykę to mógłbym kibicować Avii Świdnik, IFK Mariehamn czy Orłowi Urzędów z różnych pozasportowych przyczyn. W NBA kieruję się tylko i wyłącznie zasadą opisaną wcześniej. Czy naprawdę jest to mniej wartościowe?

Wydaje mi się jednak, że rozumiem tych, którzy przez lata trzymają z jedną ekipą na dobre i na złe. Są z drużyną w latach kryzysów. Wspierają, znają skład, znają ostatniego człowieka na ławce ostatniej drużyny NBA bo to jest ich drużyna. Denerwuje ich to, że kiedy zaczynają się sukcesy, nagle pojawiają się sezonowcy, których za rok lub dwa już nie będzie.

Przez ostatnie lata powstało wiele prześmiewczego materiału na temat powierzchowności fanów Heat, którzy w wielu przypadkach nie tylko nie znali historii klubu ale także mieli trudności z wymienieniem kilku zawodników poza Wielką Trójką.
Ci, którzy z klubem z Florydy są od lat i pamiętają niemal wszystko, zostali wrzuceni do jednego worka z Justinem Bieberem, Rihanną i innymi, którzy ni stąd ni zowąd zaczęli deklarować przynależność do Heat Nation.

Wśród tej dryfującej masy sezonowców, których i ja nie do końca trawię są jednak tacy, którzy robią ową zmianę bardzo świadomie. Doskonale wiedzą dlaczego znaleźli się w tym a nie innym miejscu i dlaczego je opuszczają i przenoszą się gdzie indziej. Jednym z takich jestem ja sam.
Dziękuję Bostonowi za tych sześć niesamowitych lat, za tytuł w 2008 roku, za Finał w 2010 roku i Finał Konferencji dwa lata później. Pojawiłem się w Massachusetts tylko i wyłącznie dla Pierce’a, Garnetta i Allena. Z całym szacunkiem dla historii klubu i Celtów na całe życie.
Dziękuję Bulls za erę Jordana. Dziś to już nie jest moja bajka.
Dziękuję Knicks za kilka lat razem. Dziś też to nie moja bajka. 

Na pierwszy rzut oka Homer Simpson sprytnie zmieniający koszulkę Heat na koszulkę Cavs wygląda komicznie ale jak się nad tym chwilę zastanowię, to wychodzi mi, że w tym przypadku Homer to ja.
Tak to wygląda z mojej perspektywy…
 
https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-xpf1/t1.0-9/10547647_785876878119220_1481748162092628058_n.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.