Nagrody MVP za sezon 2015/2016 cz. 1

Przez najbliższe trzy dni będziemy rozdawać, oceniać i przydzielać. Bez nużących wstępów – część pierwsza nagród MVP.

 

MVP

 

Filip Ciepiński – Steph
Curry. Kiedyś słyszałem, że wybór MVP jest bardzo prosty – najlepszy
zawodnik z najlepszej drużyny. O ile w poprzednich sezonach decyzja nie
była aż taka prosta, to w tym roku nie mam żadnych wątpliwości, że to
Steph Curry powinien zostać MVP ligi.Pogoń GSW za historią i 73
zwycięstwami w sezonie regularnym nie byłaby możliwa, gdyby Stefan nie
robił tego, co robi (#StephGonnaSteph) – średnia 30 punktów na mecz,
prawie 400 celnych „trójek” przy skuteczności 45%, game-winnery, daggery
– Curry w tym sezonie wzniósł się na poziom nieosiągalny dla reszty
ligi.

 

Michał Górny – Stephen
Curry. Tutaj nie powinno być żadnych wątpliwości i nawet nie czuję
potrzeby wymieniać dlaczego Curry zasługuje na to wyróżnienie po raz
drugi w przeciągu dwóch kolejnych sezonów. A jak ktoś ma jakieś
wątpliwości niech kupi dużo jedzenia i przez weekend przeleci cały sezon
regularny w opcji „na żądanie” w ILP.

 

Karol Śliwa – Steph
Curry. Najlepszy zawodnik jednej z najwybitniejszych drużyn w historii
NBA. 30 punktów na mecz, okraszone ponad 5 zbiórkami, ponad 6 asystami
oraz 2 przechwytami. Steph jest też w klubie skuteczności 50/40/90.
Warriors bez niego byliby zapewne nadal silną, play-offową drużyną ale z
pewnością nie zostaliby jedną z najlepszych w historii ligi. Rekordowe
73 wygrane muszą mieć swojego lidera. Chciałbym tu jednak wyróżnić też
LeBrona, którego kandydatura byłaby bardzo silna gdyby Warriors nie byli
w tym roku historyczni. Silne 25.3/7.4/6.8/1.4. Bez niego Cavs to grupa
bezbronnych, zagubionych w lesie dzieci, na poziomie obecnych Bucks,
Magic, lub nawet gorzej.

 

Michał Kajzerek
Stephen Curry. Co tu dużo mówić. Największy pewniak obok
Karla-Anthony’ego Townsa. Ileż to razy rozpływałem się nad jego talentem
każdego poranka, gdy pisałem dla was Dzień Dobry MVP. Najlepszy
zawodnik w lidze, jeden z najlepszych strzelców w historii NBA. Michał
Górny tutaj dobrze sugeruję, jeśli potrzebujecie głębszych wyjaśnień.

NAJLEPSZY REZERWOWY

 

Filip Ciepiński – Jamal
Crawford. Jamal już dwukrotnie zdobywał tę nagrodę i według mnie ma
dużą szansę, żeby otrzymać ją raz jeszcze. W tym sezonie wyszedł
zaledwie 5 razy w pierwszej piątce. Nie powstrzymało go to od tego, by
zanotować średnią 13.9 punktów na mecz (średnio na parkiecie spędza 27
minut), utrzymując skuteczność 40% z gry. Za każdym razem, kiedy
Clippers mają ciężki wieczór, to właśnie zadaniem Crawforda jest
odmienienie losów spotkania, z czego wywiązuje się nienagannie. Kończąc
słowami Damiana Lillarda „Crawford is a game-changer”.

 

Michał Górny – Andre
Iguodala. Nigdy go nie ma, nie rzuca się w oczy no chyba, że jest
zmuszony skończyć kontrę a jego drużyna z nim na parkiecie jakoś tak
lepiej gra. Czasem trafi za trzy punkty ale w takiej drużynie jak Golden
State Warriors nawet trener potrafi to robić wyśmienicie. Czasem
przechwyci piłkę, włoży rękę w linie podania ale to i tak skwituje ktoś
inny. To co robi Iggy to jest w znacznej części czymś czego jeszcze
koszykówka nie jest w stanie oddać w żadnego rodzaju statystyce.
Chodząca wszechstronność wszechstronności w limitowanym zakresie minut.

 

Karol Śliwa – Jamal
Crawford. Mimo 36 lat, był dla Clippers iskrą energii z ławki. Między
innymi, dzięki jego dobrej grze, podopieczni Doca Riversa, całkiem
nieźle poradzili sobie bez Blake’a Griffina. Człowiek o żelaznej
psychice, któremu spokojnie można oddać ostatni, decydujący rzut w
meczu.

 

Michał Kajzerek – Enes
Kanter. To nietypowy wybór, zdaję sobie sprawę. Jednak wynika z faktu,
że w tym sezonie oglądałem sporo Oklahomy City Thunder, bo byłem ciekaw,
jak zawodnicy odpowiedzą na praktyki Billy’ego Donovana. Kanter jako
rezerwowy odnalazł się w tych najlepiej. Wobec Russella Westbrooka i
Kevina Duranta nie musisz stosować reguł. Oni grają w swoją koszykówkę.
Jednak rezerwowi potrzebują naprowadzenia. Kanter świetnie odnalazł się
jako opcja nr 1 z ławki i partner do pick-and-rolla. Gość jest
materiałem na startera, wiec wykazał dużo pokory.

NAJLEPSZY TRENER

 

Filip Ciepiński – Brad
Stevens. Jeżeli ktoś powiedziałby mi, że pod koniec sezonu regularnego
Boston Celtics będą walczyć o trzecie miejsce konferencji wschodniej, to
nigdy bym mu w to nie uwierzył. Młody skład (średnia wieku 24.5), brak
weteranów i gwiazdorów (Isiah Thomas dopiero w tym roku wzniósł się na
poziom All-Star), a mimo to Celtics znajdują metodę na coraz to bardziej
imponujące zwycięstwa – to właśnie oni przerwali serię 54 zwycięstw
Warriors w Oakland. Nie jestem pewien, czy w PO będą stanowić poważne
zagrożenie dla Cleveland, czy Raptors, bo tam doświadczenie będzie już
niezbędne. Mimo to są niespodzianką sezonu regularnego, a wpływ na to w
głównej mierze ma właśnie Brad Stevens.

 

Michał Górny – Terry
Stotts. Nie wiem czy nie najcięższy wybór od lat. Luke Walton aka Steve
Kerr 2.0 trzymał GSW przez dobry kawałek sezonu, Steve Kerr 1.0 wrócił i
prowadzi ciąg dalszy demolki w NBA a Gregg Popovich (kojarzy mi się to
już tylko z Sir Alexem Fergusonem i Manchesterem United) od sezonu
1997/1998 nigdy nie spadł ze Spurs poniżej TOP2 na Wschodzie po RS 2.
Jednak lubię doceniać tzw. „underdogs” i to co zrobił Stotts po odejściu
Aldridge’a zasługuje na nagrodę. Większość zespołów w takiej sytuacji
miałaby duże problemy do przejścia na „nowy system”, często kończąc na
decyzji o gruntowniejszej przebudowie organizacji. Blazers dzięki
Stottsowi przeszli tą transformację błyskawicznie, pokazując że Lillard
nie musi być samotną gwiazdą w PTB. Wybuch formy McColluma czy rozwój
Allena Crabbe’a (płaczę po nocach, że nie podpisałem go w pewnej lidze
Fantasy) są doskonałymi przykładami rozwoju nowego systemu. A to tylko
dwie rzeczy z kilku pozytywów jakie zostały przekute z negatywu w
postaci straty LMA.

 

Karol Śliwa – Terry
Stotts. W tym roku co najmniej kilku szkoleniowców zasłużyło na to
wyróżnienie. Kerr/Walton przeszli do historii, Popovich zaliczył swój
najbardziej zwycięski sezon, Dwane Casey, Brad Stevens też zasłużyli
przynajmniej na nominację. Ja jednak, przyznaję nagrodę trenerowi
Blazer. Ich miało tu nie być. Odeszli Aldridge, Matthews, Batum.
Przyszła niedoświadczona młodzież. Analitycy żartowali, że liczba
wygranych Portland w całym sezonie, będzie odpowiadać średniej punktowej
Lillarda. A tymczasem ludzie Stottsa namieszali w tym sezonie i bardzo
zasłużenie weszli do play-offs. I to nie jakoś kuchennymi drzwiami,
rzutem na taśmę. Weszli tam pewnie i dumnie.

 

Michał Kajzerek – Brad
Stevens. Widzę po chłopakach, że wybieramy trenerów niekoniecznie z
czołówki ligi, ale tych, którzy zrobili najwięcej mimo ograniczonych
możliwości. Wahałem się pomiędzy Stottsem a Stevensem, postawiłem na
trenera Boston Celtics, bo gdy myślę o jego przyszłości, to widzę
trenera na miarę Gregga Popovicha. C’s dzięki pewnej opcji na
trenerskiej ławce, nie muszą się martwić o swoje kolejne wybory. Stevens
przez fakt, że jest inteligentny i chłonny, stanowi dla drużyny pewnego
rodzaju gwarant bezpieczeństwa. Sprawia wrażenie gościa, z którym o
koszykówce mógłbyś gadać całymi dniami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.