Najlepsze składy ostatniego 30-lecia (Clippers, Raptors)

To już czwarta część mojego cyklu, w którym wybieram najlepsze pierwsze piątki każdej drużyny NBA z ostatniego 30-lecia. Dziś pod lupę biorę drużyny Los Angeles Clippers i Toronto Raptors. Na przestrzeni lat obie organizacje przeżywały swoje wzloty i upadki. Od ligowego dna, aż po sam szczyt. Raps zdobyli tytuł przed rokiem. Może taką samą drogą pójdą w tym Clippers?

Los Angeles Clippers:
1. Chris Paul.
2. Ron Harper.
3. Blake Griffin.
4. Elton Brand.
5. DeAndre Jordan.

Komentarz: CP3, Griffin i DJ, to pewniaki w tym składzie. Z nimi Clippers sześć razy grali w play-offach i choć ani razu nie weszli do Finału Konferencji (trzy raz pierwsza, trzy razy druga runda) to nadal uważam, że stać ich było, żeby przynajmniej raz zdobyć tytuł. Ale wiadomo, mówimy o Clippers. Tam prędzej, czy później coś musiało pójść nie tak. Analizując ich historię w latach 2011-2017 odnieść można wrażenie, że gdyby ta drużyna miała 10 razy przejść ten sam okres, to ten, który faktycznie się wydarzył, był tym najgorszym scenariuszem. Ale to tylko spekulacje. CP3 spędził w Los Angeles sześć lat. W tym czasie dwa razy liderował lidze w asystach i trzy razy w przechwytach. Point God grał w Clippers na poziomie 18.8 punktu, 9.8 asysty, 4.2 przechwytu oraz 2.2 przechwytu. Jeśli chcecie, żebym tu wspomniał Sama Cassella i Barona Davisa, to niniejszym to robię, ale żaden z nich nie ma argumentów, żeby zabrać Paulowi miejsce w wyjściowym składzie Clippers.
Na pozycjach 3 i 4 mam Griffina i Branda. Owszem, żaden z nich niskim skrzydłowym nigdy nie był. Owszem, obaj są czwórkami. Uznałem jednak, że pominięcie jednego z nich, kosztem drugiego, odbyłoby się z krzywdą dla tego pominiętego. Na pozycji nominalnego, niskiego skrzydłowego jest zbyt wyraźny spadek wartości, talentu, a przede wszystkim tego, co dany gracz zrobił w barwach Clippers, w badanym okresie, żeby sztywno trzymać się pozycji. Corey Maggette zagrał w Clippers osiem niezłych lat, ale to nadal nie było na tyle dużo, żeby zagrozić któremuś z nich. Podobnie rzecz ma się z Lamarem Odomem.
Brand zagrał w Clippers siedem sezonów. Jego średnie z tego okresu to mocne 20.3 punktu, 10.3 zbiórki, 2.7 asysty, 2.3 bloku oraz 1 przechwyt. Dwa razy reprezentował drużynę podczas Meczów Gwiazd.
Griffin z kolei w ciągu ośmiu lat w L.A. grał na poziomie 21.6 punktu, 9.3 zbiorki, 4.2 asysty oraz 1 przechwytu. Cztery raz grał w Meczach Gwiazd. Mam wrażenie, że trochę przez liczne kontuzje, a trochę przez, mimo wszystko, niewykorzystane szanse całej drużyny, ludzie dość szybko zapomnieli, jak dobrym koszykarzem był Griffin. Jak z dunkera zaczął przeistaczać się w stuprocentowego koszykarza. Jak z roku na rok przychodził z czymś nowym. Lepszy kozioł, rzut, podania, rozgrywanie z pozycji skrzydłowego. Griffin był na trasie szybkiego ruchu do Hall of Fame. Niestety jego zdrowie postanowiło zaciągnąć ręczny hamulec.
Na pozycji rzucającego obrońcy stoczyłem sam ze sobą małą bitwę. Rozegrała się ona między J.J. Redickiem, a Ronem Harperem. Ostatecznie postawiłem na Harpa. Pięć lat w L.A. średnie na poziomie 19.3 punktu, 5.5 zbiórki, 4.8 asysty, 2 przechwytów. Miałem mały kłopot z tym, że smak play-offów poznał dopiero w Chicago, a przecież Redick był kluczową postacią w rotacji play-offowych Clippers. Uznałem jednak, że nie mogę krzywdzić Harpera za to, co działo się w drużynie poza jego kontrolą. A z kolei nie powinienem aż tak bardzo nagradzać J.J’a za to, jak dobrych miał kolegów i trenera.

Toronto Raptors:
1. Kyle Lowry.
2. DeMar DeRozan.
3. Vince Carter.
4. Kawhi Leonard.
5. Chris Bosh.

Komentarz: Niby obecności Cartera tłumaczyć tu nie trzeba, ale za to trzeba mówić głośno o zjawisku związanym z jego obecnością w Toronto. Nie byłoby zawodowej koszykówki w Kanadzie, gdyby nie Vince. Grizzlies się nie utrzymali w Vancouver. Musieli przenieść się do Memphis. Raptors poszliby tą samą drogą. W tamtych czasach nie było w Kanadzie klimatu na koszykówkę. Raptors zostali dzięki Vince’owi Carterowi. Gdy grał, bilety w hali były wyprzedawane co do jednego. On przynosił emocje. On wprowadził Toronto na koszykarską mapę NBA. Był zjawiskiem na niespotykaną skalę. I nie tylko pomógł zasiać to ziarno, ale przede wszystkim dał mu możliwość by wzrosło. Dlatego właśnie dziś w NBA gra tylu Kanadyjczyków i jest tylu zawodowych koszykarzy z tego regionu. A będzie jeszcze więcej. To postać Cartera, bliskość wielkiej koszykówki, zachęciły dzieci do zainteresowania się tym sportem. Ta silna u podstaw baza fanów zaczęła zataczać coraz większe kręgi.
Lowry rok temu, w końcu znalazł się w luksusowej dla siebie roli, dzięki czemu mogliśmy oglądać jego najlepszą wersję. Historia pokazała, że nie da się zdobyć z nim tytułu, jako pierwszą czy drugą opcją. Ale dzięki temu, że w tamtym roku wiele mógł, ale już nic nie musiał, zobaczyliśmy to, co w nim najlepsze. Nadal pozostał ważnym głosem w szatni, ale od pierwszego dnia dał do zrozumienia Kawhi Leonardowi, że to teraz jego drużyna. I nie miał najmniejszego problemu z przekazaniem pałeczki. A to też wiele mówi o jego klasie i inteligencji. Żeby docenić jego serce, poświęcenie, pracę na boisku, jego wartość dla Raps, trzeba zobaczyć go w grze. Statystyki bywają złudne i bardzo surowe w jego przypadku. Lowry wkłada w obronie głowę tam, gdzie inni baliby się włożyć nogę. Bez mrugnięcia okiem stawał na ofensy Embiidowi, Cousinsowi i Greenowi, a w trakcie sezonu wielu innym większym i silniejszym od siebie. To esencja tego, kim jest Lowry. 26 punktów, 10 asyst, 7 zbiórek i 3 przechwyty w meczu kończącym te Finały, to swego rodzaju ukoronowanie, klamra spinająca tych siedem lat w Toronto. W tym czasie przeszedł długą drogę, niesamowitą transformację z roli krnąbrnego rozgrywającego z tendencją do tycia, który balansował między rolą zmiennika a gracza pierwszej piątki, aż do poziomu All-Star, All-NBA, reprezentacji USA i wreszcie kluczowego zawodnika mistrzowskiej rotacji. W tym sezonie, z całkowicie uwolnionym umysłem, już jako mistrz, znów było widać radość i luz w jego grze. Jego koszulka #7 kiedyś zawiśnie pod kopułą hali Scotiabank Arena.
Mimo że spędził w Toronto tylko rok, nie mogło zabraknąć Kawhi’ego w tym składzie. Na swoich umięśnionych plecach zabrał całą drużynę, całe miasto, całą Kanadę i sięgnął z nimi po tytuł.
DeRozan to pierwsza wielka gwiazda w historii klubu, która świadomie chciała zostać w Kanadzie, która podpisała wieloletni kontrakt i nie miała zamiaru odchodzić. Nie zrobił tego Carter, nie zrobił tego Bosh. DeMar był uwielbiany w Toronto. Jego wsady, jego skromna postać, ciężka praca, aktywność w lokalnej społeczności, jego droga od bycia chłopcem gdy przychodził, do roli dorosłego mężczyzny, ojca, gracza All-Star, All-NBA, kadrowicza Stanów Zjednoczonych gdy opuszczał klub. Kibice w Kanadzie rośli razem z nim. Gdyby nie rozwinął się do poziomu jednego z piętnastu najlepszych graczy w lidze, Spurs nawet nie siedliby do transferowych rozmów z udziałem Leonarda.
Na koniec Chris Bosh. Cztery razy w All-Star, dwa razy w play-offach. Za siedem sezonów 20.2 punktu, 9.4 zbiórki, 2.2 asysty oraz 1.2 bloku. Gdy grał w Toronto, przez szatnię Raps przewinęło się trochę śmiesznych, trochę egzotycznych postaci. Bosh był jednym z tych nielicznych w historii klubu, którzy rozwinęli się do poziomu All-Star.

Na zdjęciu zegarek Tissot Chrono XL NBA Collector, który można kupić TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.