„One Giant Leap”, czyli świetny dokument o Lucu Longleyu

Dwa lata temu, w samym środku „pandemii”, Netflix wypuścił „The Last Dance”, dokumentalny serial o Michaelu Jordanie. Dla tych, którzy na jego podstawie, zaczęli dopiero poznawać tamtą NBA i legendarnych Chicago Bulls Jordana, Pippena, Rodmana i trenera Jacksona, postać pewnego wielkoluda z Antypodów, pozostała anonimowa, mimo aż dziesięciu, blisko godzinnych odcinków. Wtedy też, gdzieś z dala od cywilizacji, na jednej z farm w Australii, zrodził się pomysł na swego rodzaju brakujący rozdział, który nie został opowiedziany w „The Last Dance”.
Rozdział o Lucu Longleyu, czyli podstawowym centrze tamtych Bulls, którzy z nim w składzie sięgnęli po trzy mistrzowskie tytuły. Dokument „One Giant Leap”, to historia pierwszego Australijczyka w NBA.
Longley zabiera nas za kulisy najlepszej ligi świata, otwiera przed nami szatnię jednej z najlepszych drużyn w historii zawodowego sportu oraz, a może przede wszystkim, zabiera nas w sentymentalną podróż do wnętrza samego siebie. Film miał swoją premierę w sierpniu tamtego roku, na antenie australijskiej stacji ABC. W internecie dostępny jest m.in. na oficjalnym kanale YouTube stacji ABC.

Chciałbym móc powiedzieć, że Luc Longley udzielał mi wywiadów, zanim stało się to modne. Wszak byłem tak bardzo blisko…
Byłego środkowego Bulls miałem okazję zobaczyć na żywo w 2014 roku, w Hiszpanii, podczas Mistrzostw Świata w koszykówce. Longley pracował wtedy jako asystent trenera Andreja Lemanisa w kadrze Australii.
Po tym, jak Chicago Bulls zdobyli trzy mistrzowskie tytuły w latach 1996-98, postać Longleya zniknęła z radaru mojego zainteresowania, choć karierę w NBA skończył dopiero w 2001 roku, po nieudanych epizodach z Phoenix Suns i New York Knicks.
Gdy zobaczyłem go wtedy, w 2014 roku, potrzebowałem tylko kilku sekund, by być pewnym, że to on. Mimo zarostu i dłuższych włosów, których w NBA nigdy nie nosił, zdradził go jego charakterystyczny uśmiech, no i wzrost. 218 centymetrów nie da się tak łatwo ukryć i nie da się przejść obok nich obojętnie, nawet na koszykarskim parkiecie.

Tamte mistrzostwa, to była moja trzecia z kolei, ale pierwsza tak duża koszykarska impreza, na której byłem z dziennikarską akredytacją. Chłonąłem więc wszystko jak gąbka. Brałem udział we wszystkich możliwych konferencjach prasowych, obserwowałem wszystkie możliwe otwarte treningi. Któregoś pięknego dnia w Barcelonie, w hali Palau Sant Jordi, udałem się na trening Australijczyków, którzy przygotowywali się do starcia z Turcją. Stawką meczu był awans do ćwierćfinału mistrzostw, a jak się później okazało, była nią także moja ewentualna rozmowa z Longley’em.
We fragmencie zajęć dostępnym dla mediów, Longley podawał piłki zawodnikom do rzutów z różnych pozycji, dużo z nimi rozmawiał, dowcipkował. Na koniec założył się o kolację z Dante Exumem, że ten nie trafi do kosza siedząc na ławce. Wówczas (nawet jeszcze nie) debiutant w barwach Utah Jazz zrobił to za trzecim razem i sądząc po reakcjach jego samego i kolegów chyba wygrał zakład.

Gdy tylko zobaczyłem Longleya, w głowie zaczął kłębić mi się misterny plan, żeby namówić go na wywiad. Gdy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja zapytałem go o dostępność. Luc wstępnie się zgodził, ale żeby dopiąć szczegóły odesłał mnie do osoby odpowiedzialnej za kontakt z mediami w kadrze Australii. Z ową osobą wymieniłem się mailami i telefonami. Ustaliliśmy, że rozmowę przeprowadzimy w hotelu, w którym mieszkali Australijczycy, w dniu przerwy, przed meczem ćwierćfinałowym, jeśli „Boomers” do niego dotrą.
No właśnie. Człowiek, z którym rozmawiałem, wyraźnie zaznaczył, że w przypadku porażki z Turcją, reprezentacja Australii będzie zabierać się z Hiszpanii tak szybko, jak to tylko możliwe.
No i niestety dla mnie, a przede wszystkim dla samej Australii, Turcja okazała się lepsza. Żeby pognębić nas jeszcze bardziej, to znaczy mnie i Australię rzecz jasna, Turcy wygrali w dramatycznych okolicznościach 65:64, mimo że w trzeciej kwarcie przegrywali już 12 punktami, mimo że na 62 sekundy przed końcem meczu, Australia prowadziła pięcioma punktami.

Trzy lata później, podczas Mistrzostw Azji, w Libanie, spotkałem Longleya po raz drugi. Pogadaliśmy tylko chwilę w hali Nouhad Nawfal Stadium w Bejrucie. Nie było szans na wywiad 1×1. Geopolityka miejsca rozgrywania tamtego turnieju sprawiała, że reprezentacje krajów niearabskich, zupełnie dobrowolnie, narzuciły na siebie szereg dodatkowych procedur bezpieczeństwa. Moim zdaniem niepotrzebnie, ale to osobny temat.

Piszę o tym wszystkim, bo po pierwsze gorąco zachęcam do obejrzenia dokumentu „One Giant Leap”. Jest on w dużej mierze wszystkim tym, co zawsze chciałem wiedzieć na temat Luca Lonleya, a nigdy nie miałem takiej możliwości, bo media w ogromnej części, zazwyczaj nie interesują się tego typu zawodnikami. Po drugie, dokument ten jest fantastycznym przykładem na to, że nie tylko gwiazdy z pierwszych stron gazet mają swoje historie do opowiedzenia. Po trzecie, mam nadzieję, przeciętnemu kibicowi otwiera trochę oczy na fakt, że nawet ci gracze, którzy w NBA nie błyszczą na tle gwiazd, na swojej drodze do dostania się do NBA byli wyróżniającymi się sportowcami, żeby nie powiedzieć wybitnymi, na każdym szczeblu swojego koszykarskiego rozwoju. Po czwarte, nie jest on w żaden sposób powiązany z produkcją „The Last Dance”, ale jeśli chodzi o samą tematykę, to kapitalnie ją uzupełnia.

Nie chcąc zabierać emocji tym, którzy poczuli się zachęceni do obejrzenia tego dokumentu, zdradzę jedynie ogólnikowo które fragmenty zapadły mi w pamięć. Były to fragmenty o tym jak:

– Luc opowiada, że przez koszykówkę zatracił siebie samego, swoją tożsamość, ale na koniec dzięki niej ponownie wszystko odnalazł.

– Luc musiał zmienić numer telefonu po emisji „The Last Dance”. Miał dość pytań dlaczego nie została pokazana w nim jego postać.

– Jordan przyznaje, że powinni byli włączyć Luca do „The Last Dance” w jakimś zakresie.

– Luc zdecydował się na operację kostki, która dokuczała mu przez 20 lat.

Stacja ABC wykonała niesamowitą pracę montując ten dokument w mniej, niż rok. Ale moim zdaniem osobne brawa należą im się za coś jeszcze. Otóż udało im się namówić samego Michaela Jordana nie tylko na wzięcie udziału w tym projekcie, ale też na publikację ponad półgodzinnego wywiadu, w którym nie brakowało trudnych i niewygodnych pytań do GOATa. Przede wszystkim dlaczego w „The Last Dance” zabrakło Longleya. Muszę też przyznać, że ostatnie pytanie, dlaczego M.J. zgodził się wziąć udział w projekcie prawdziwie mnie wzruszyło i przyprawiło o gęsią skórkę.
Poniżej cały dokument:

A tutaj półgodzinny wywiad z Michaelem Jordanem:


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.