Po jednym meczu nie można wyciągać daleko idących wniosków ale patrząc na jego dorobek na przestrzeni ostatnich dwóch lat a dokładniej mówiąc po nieudanym dla niego finale 2008 zaakcentowany wczorajszym występem w meczu nr 1 stwierdzam – Pau Gasol jest w tym momencie najlepszą "czwórką na świecie" a etykietę gracza miękkiego można włożyć między bajki.
Hiszpan zagrał wczoraj jeden ze swoich lepszych meczów w tegorocznych play-offs a biorąc pod uwagę, że swoje liczby (23 punkty, 14 zbiórek, 3 asysty, 3 bloki i przechwyt) zrobił przeciwko najlepszej obronie w lidze, przeciwko drużynie, która od dwóch lat śniła mu się po nocach to wynik jest tym bardziej cenny.
Boston nie zagrał rewelacyjnego meczu, w zasadzie rzec możnaby że zostali pokonali swoją własną bronią czyli mocną, zdyscyplinowaną obroną (tylko 89 punktów w meczu – 43% z gry, 1/10 za 3, przegrana deska 42:31).
Doc Rivers wyraził słowa uznania pod adresem rywali ale jednocześnie zaznaczył, że jego gracze nie zagrali nic co do tej pory znane było pod nazwą "Celtics Basketball". Przegrana tablica uniemożliwiła pchanie piłki do przodu, Rondo nie mógł pędzić z nią pod kosz rywali bo tam przeważnie czekało już dwóch graczy w żółtych strojach. Lakers zdobyli 16 punktów z drugiej szansy a Boston… zero.
Nie było sensacji nie było niecodziennych scenariuszy – patrząc oczywiście z purpurowo-złotej perspektywy. Tradycyjnie w tym postseason lokomotywą wiozącą Lakers do wygranej kierowali dwaj maszyniści – Kobe i Pau. 53 ze102 punktów L.A. praktycznie nie do zatrzymania. Kobe był po prostu sobą a Gasol skakał po głowach podkoszowym C’s (8 zbiórek w ataku), świetnie grał tyłem do kosza ze swoją zmorą lata 2008 Kevinem Garnettem. Jeśli na tej pozycji ma się rozegrać przewaga decydująca o mistrzostwie to póki co nie wygląda to dobrze dla Bostonu. Wprawdzie K.G. rzucił swoje 16 punktów ale prawda jest taka, że większość z nich padło w momencie gdy Celtics mogli już tylko oglądać szerokie plecy uciekających z wynikiem gospodarzy. Światełkiem w tunelu dla Green Teamu może być fakt, iż Pierce nie dał się zdominować przez Artesta. Zagrał swoje (24 punkty, 9 zbiórek) był ojcem mini runu w IV kwarcie, złapał na sobie sporo fauli Ron Rona i Kobego.
Jeśli już mowa o sędziowaniu to warto zwrócić uwagę na to, że w meczu tym zagwizdano masę "softów" i jeśli trend taki się utrzyma przez całą serię to lubiący "masować" się pod koszem Celtowie mogą mieć kłopoty z osiągnięciem odpowiedniego poziomu agresywności w obronie.
Spodziewam się, że w meczu nr 2 przynajmniej na chwilę coach Rivers spróbuje strefy, żeby wyrzucić rywali na obwód. W dalszym ciągu wszystko sprowadza się do ograniczenia duetu Bryant-Gasol. Myśę, choć mogę się mylić, że drugiego pod rząd tak słabego w obronie meczu Boston już nie zagra.
L.A. Lakers – Boston Celtics
Stan
rywalizacji 1:0
Mecz nr
2 w niedzielę w Los Angeles. (06.06)