Robaczywki dzień po dniu? Nie jest to przecież zabronione. Zapraszam!
– Głosowanie do All-NBA. Wielkimi krokami zbliża się koniec rundy zasadniczej, a wraz z nim przyjdzie czas, kiedy wybrane zostaną trzy najlepsze piątki sezonu. Przy okazji zażartej walki o MVP, stoczy się też walka o przepisy i procedury oraz możliwość ich naginania. Jak wiecie, głównymi faworytami do MVP są Nikola Jokic i Joel Embiid, obaj centrzy. Prominentni amerykańscy dziennikarze już teraz zastanawiają się jak to zrobić, żeby móc ich obu mieć w pierwszej piątce All-NBA. Czemu? Bo grają znakomite sezony, a niestety dublują się pozycjami. Z pomocą spieszy sama NBA, która daje możliwość (nie od tego sezonu) zaklasyfikowania któregoś z nich jako skrzydłowego, dzięki czemu obaj mogliby zostać wybrani do pierwszej piątki sezonu. Rzecz w tym, że według przepisów NBA, głosy oddane na tego samego zawodnika, ale na różnych pozycjach, nie sumują się. To znaczy, że jeśli powiedzmy 49 uprawnionych do tego dziennikarzy zagłosuje na Jokica na pozycję skrzydłowego, tyle samo na pozycję centra, to nie będzie to automatycznie oznaczać, że gracz Nuggets zgromadził w sumie 98 głosów, a tym samym zapewnił sobie miejsce w All-NBA First Team. Będzie to oznaczać, że Jokic ma 49 głosów jako skrzydłowy i tyle samo jako center, a taki pułap jest bez problemu osiągalny przez innych graczy na obu pozycjach. Mówiąc wprost – Jokic miałby wtedy prawdopodobnie za mało głosów, żeby dostać się do pierwszego składu All-NBA i najpewniej wylądowałby w drugim, a może nawet trzecim. Żeby więc umieścić ich obu w pierwszym składzie, potrzeba wcześniejszego porozumienia się głosujących dziennikarzy w sprawie tego, którego z tej pary uznać za skrzydłowego, a którego za centra. Dla mnie to trochę absurd. A nawet dwa absurdy. Po pierwsze obaj (oficjalnie) spędzili łącznie okrągłe zero minut jako skrzydłowi. Głosujący mogą iść tu śladem Komisji Europejskiej i uznać, że ślimak winniczek jest rybą, ale prawda jest taka, że obaj są środkowymi, czy to się komuś podoba, czy nie. Drugim absurdem jest archaiczny i skostniały przepis o tym, że głosy nie mogą się kumulować. Traci on na znaczeniu szczególnie teraz, kiedy zacierają się pozycje. Jokic jest środkowym, ale przecież prowadzi piłkę, jak rozgrywający. W takiej roli ustawia go coach Michael „nie Mike” Malone.
Niedorzecznością, moim zdaniem, jest też w ogóle sama próba wepchnięcia ich obu do pierwszego składu All-NBA przy jednoczesnym naginaniu przepisów. Może nie tyle próba zrobienia tego, co użyte argumenty – bo wyścig po MVP jest tak wyrównany, bo szacunek dla nich obu, żeby żaden nie spadł do drugiego składu. Nie rozumiem dlaczego amerykańscy dziennikarze chcą zdjąć z siebie tutaj odpowiedzialność za dokonanie wyboru. Owszem, to będzie bardzo trudny wybór. Obaj mają całą masę argumentów za tym, żeby być w pierwszym składzie, praktycznie żadnego, żeby tam nie być. Ale czy to nie jest piękne? Czy przypadkiem sztuczne przesunięcie któregoś z nich na nieswoją pozycję skrzydłowego, nie byłoby wyrazem swego rodzaju braku szacunku dla tego przesuniętego? Może niech w przyszłości liga pomyśli nad zreformowaniem sposobu zliczania głosów, może niech zatrze częściowo pozycje i pozwoli wybierać trzech graczy frontu i dwóch obwodu, albo po prostu pięciu najlepszych (razem 15) zawodników ligi z zupełnym pominięciem pozycji. No bo kim niby jest na parkiecie Luka Doncic? Rozgrywającym? Skrzydłowym? Skrzydłowym rozgrywającym? Rozgrywającym skrzydłowym? Wraz z postępującym zacieraniem się pozycji, a myślę że to będzie jeszcze mocniej postępować w NBA, te kwestie będą musiały zostać podjęte przez władze ligi.
– Russell Westbrook. Tutaj może państwa zdziwię, bo nie mam zamiaru aż tak bardzo jechać po nim. Russ stał się trochę kozłem ofiarnym katastrofalnego sezonu Lakers. A ten legł w gruzach wraz sypiącym się zdrowiem Anthony’ego Davisa. Między innymi, bo problemów w tym składzie jest więcej. Patrzę w statystyki Westbrooka i nie widzę żadnego dramatu. 44% z gry – miał aż osiem (!) sezonów poniżej tego. 29.4% za trzy punkty. Słabo, ale nie najgorzej w karierze. Miał cztery gorsze sezony i trzy niewiele lepsze. 18.2 punktu na mecz, to z jednej strony jego trzecia najniższa średnia w karierze, ale też 15.7 oddanego rzutu na mecz, to też jego trzecia najniższa średnia w karierze. Z kolei 3.8 straty, to jego najniższa średnia od sezonu 2013-14, a ogółem piąta najniższa w karierze. Od początku wiadomo było, że dopasowanie z LeBronem będzie ryzykowne. Wiadomo też było, że jeśli cokolwiek się nie uda w tym departamencie, to winą za to obarczony zostanie Westbrook, nie James. Nie usiłuję tu zasugerować, że to wina LeBrona. Przypominam tylko jak działają media ze swoimi narracjami.
OK, to skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle, czemu Russ się tu znalazł? Procenty procentami. Pokazuję wyżej, że statystycznie, ten sezon nie jest żadnym tragicznym odstępstwem w jego karierze. Wrzucam go tutaj, bo pomijając liczby i procenty, to Russ ze swoim rzutem wygląda często przerażająco. Naprawdę przerażająco. W sensie, że martwię się o niego. Tak bardzo przestrzelonych rzutów ciężko szukać u innych graczy NBA. Air balle, rzuty w kant tablicy, albo tak bardzo poza obręczą, że aż dziw bierze, jak można tak bardzo chybić. Od razu myślisz sobie, że tam coś musi być nie tak. Więc może w sumie powinienem być przejęty jego „wnętrzem”, niż robaczywić wypadkową tego? Sam nie wiem. Ale czytając między wierszami, a wiesz że lubię to robić, to z wypowiedzi Russa płynie przekaz, że na tym etapie życia i kariery, najważniejsze jest dla niego to, że jest w L.A., blisko rodziny, że kwestia zdobycia, czy nie zdobycia tytułu, nie będzie definiować tego kim jest i jakie ma życie. Przy tej okazji też wspomnę, że męczą mnie już te wszystkie słowne szermierki Wesbrooka z dziennikarzami. Częściowo z jego winy, częściowo ich samych.
– Los Angeles Lakers. Zdawało się, że spokojnie dojadą sobie do play-in, a tam „się zobaczy”. Tymczasem Spurs poczuli krew i wygląda na to, że stoczą z Lakers korespondencyjny pojedynek o dziesiąte miejsce. Lakers przegrali 14 z ostatnich 18 meczów, 8 z ostatnich 10. To oczywiście nie jest żaden szok. GM Rob Pelinka koncertowo spier…lił po wyjściu z bańki (z tytułem) to, jak ta drużyna ma wyglądać, w jaki sposób może obronić tytuł, gdzie leży ich największa siła. Przypomnę tylko, że Lakers niszczyli w obronie, niszczyli też tym, że byli duzi. To wszystko zostało zlekceważone przed tym sezonem. Poskąpiono pieniędzy dla Alexa Caruso, który według wielu statystyk był czołowym defensorem w drużynie. Oczywiście, jeśli były naciski ze strony LeBrona, co do kształtu tej drużyny, to samego Pelinki winić nie można. Ale o tym pewnie się nie przekonamy. Chyba, że po latach, jak ktoś napisze o tym książkę, albo nakręci serial. Były oczywiście scenariusze, w których to ma sens – AD gra sezon życia (bo czemu nie?) LeBron jest nadal sobą, a Russ ze swoją energią pomaga im przejść przez trudy sezonu. Ale były też gorsze scenariusze i jeden z nich jest rzeczywistością.
– Terminarz meczów w national TV. Lista meczów pokazywanych w paśmie ogólnokrajowym w USA jest znana przed rozpoczęciem każdego sezonu. Zmiany w jego trakcie zdarzają się rzadko i są raczej kosmetyczne. Może czas to zmienić? Ostatnie dwa lata pokazały, że NBA nawet w 82-meczowym kalendarzu, ma miejsce na usprawnienia, jeśli chodzi o redukcję niepotrzebnych podróży. Może także sposób, w jaki przygotowuje się mecze do pasma ogólnego też można poprawić. Chodzi mi głównie o reagowanie na to, który mecz godzien jest puszczania go w paśmie ogólnodostępnym, a który nie. Parę nocy temu starli się ze sobą Bucks i 76ers – druga i trzecia siła Wschodu. Giannis i Embiid – kandydaci do nagrody MVP. Co pokazano w national TV w ramach tamtego wieczoru? Mavs i Lakers. Ten mecz był blowoutem parę minut po tym, jak się zaczął. I tego należało się spodziewać. Rozumiem, że zaplanowanie meczu w paśmie krajowym, to czysto fizycznie duża rzecz do zrobienia – wóz transmisyjny, ludzie i sprzęt. Ale mamy przecież 2022 roku. To nie powinno być niemożliwe.
– Miami Heat. Przegrali u siebie z Knicks bez Randle’a, z Warriors bez Curry’ego, Thompsona, Greena i Portera. Na wyjeździe z 76ers bez Hardena i Embiida. Czy tam coś się kombinuje, kalkuluje, stawia zasłonę dymną, czy naprawdę coś jest nie tak? Bo tam aż się prosi, żeby docisnąć końcówkę sezonu i sięgnąć po pierwsze miejsce na Wschodzie. A wrażenie jest takie, że za każdym razem, gdy nadarza się okazja, Heat grzecznie dziękują i mówią nie. Jeszcze tydzień-dwa temu, wyglądali potężnie i groźnie. Teraz są jednym dużym znakiem zapytania. Niby to jest cały czas kultura Heat, ludzie z mistrzowskim doświadczeniem (Lowry, Tucker, Spo) oraz ludzie z doświadczeniem z play-offów, ale optyka patrzenia na nich trochę się zmieniła. Rzecz jasna mocno przyczynił się do tego ten oto incydent:
– I tu płynnie przechodzimy do robaczywki dla Jimmy’ego Butlera.Bo to jest dla mnie dużo większa „czerwona flaga”, niż wszystkie mecze, które Heat przegrali, a były do wygrania. Erik Spoelstra, to jest facet, który pracuje w NBA od 1997 roku. Jego oczy widziały, a uszy słyszały już sporo na przestrzeni lat. Nie wiem co konkretnie powiedział do niego Jimmy Butler podczas tej niesławnej już przerwy, której zapis wideo obiegł koszykarski internet. Nie wiem, co powiedział, ale wiem, że skoro reakcją Spo na słowa Butlera była odpowiedź, „co ty ku..a myślisz, że będę się z tobą bił”, to jestem pewny, że padły słowa, które paść nie powinny były. Proszę zwrócić uwagę na pierwszą reakcję P.J. Tuckera. Gość grał m.in. na Ukrainie, w Grecji, w Izraelu, Portoryko. On też już w swoim życiu niejedno widział i słyszał, a słowa Butlera mimo wszystko go zszokowały. Udonis Haslem nie skacze do ludzi bez powodu, a za Spo, to wskoczyłby w ogień. Tam musiałby paść jakieś bardzo mocne słowa. I tu, mając na uwadze historię Butlera, z tym że w nie jednym, nie dwóch, a trzech już klubach, otoczenie nie było w stanie sprostać jego standardom odnośnie trenowania, podchodzenia do meczów, zaczyna pojawiać bardzo zasadne pytanie, czy to może przypadkiem sam Jimmy nie jest tu swoim największym wrogiem. Zresztą to samo pytanie zadawałem retorycznie już w przeszłości.
Gdy Butler pojawił się w Miami napisałem coś takiego: „W klubie uwielbiającym fitness i ciężką pracę, Butler będzie uwielbiany. Pytania mam tutaj dwa – po pierwsze czy Jimmy będzie szczęśliwy w tej drużynie, czy przypadkiem za rok lub dwa, nie poprosi wymianę? Po drugie czy Heat są przekonani, że budowanie czegoś wielkiego na barkach gościa, który we wrześniu skończy 30 lat, jest opłacalne. Tak po prostu czy Riley będzie miał czas, żeby zagrać z ligą w szachy i dać Jimmy’emu wartościowych kolegów, z którymi ostatecznie pójdzie bić się o tytuł.”
Z kolei, gdy zaczęły się jego problemy z Wolves, napisałem to: „Kiedy pojawiła się informacja, że chce odejść z Minnesoty, trochę stracił w moich oczach. Mając w pamięci jego problemy w szatni z młodzieżą Bulls, pomyślałem, że to Jimmy może być problemem dla samego siebie, a niekoniecznie ludzie, z którymi gra. Pomyślałem, że jego standardom odnośnie podejścia do treningu, do samej gry, może sprostać bardzo wąska grupa zawodników, że w tym aspekcie, Jimmy jest ligą, wewnątrz tej ligi i to może być problem na większą skalę. Bo jego ewentualne odejście do innego klubu i połączenie sił z innymi gwiazdami, też przecież niesie ze sobą ryzyko, że ktoś nie dorówna jego wywindowanym standardom. Dla potencjalnych kupców to jest, a raczej może być temat pod rozwagę. Jimmy za rok, gdy będzie podpisywał nowy kontrakt, będzie miał 30 lat. On nie ma przed sobą kolejnej dekady w NBA, na sprawdzanie się i docieranie z kolegami. On nie ma czasu na kolejny reset za rok czy za dwa, a klub, który da mu pięcioletni kontrakt z pewnością nie chciałby grać roli w takim scenariuszu.”
Jeśli podczas tej wymiany zostały nadszarpnięte relacje do tego stopnia, że Jimmy będzie chciał odejść, albo Heat będą chcieli ruszyć jego kontrakt, to pojawia się w tej organizacji wielki problem. Heat zainwestowali w Butlera ciężkie miliony (czteroletnia umowa warta $184 mln podpisana ubiegłego lata). W sezonie 2025-26, gdy będzie miał 36 lat, Jimmy zarobi $52,4 mln. Trochę bym się obawiał, nawet o takiego fit gościa, który żyje na sali treningowej.
– Grayson Allen. Za faul na Alexie Caruso.
Brutalny, niepotrzebny faul gracza Bucks. Caruso doznał tutaj złamania nadgarstka i stracił prawie dwa miesiące gry. To jest też robaczywka dla ligi, która z jednej strony, przez lata, wyczyściła się z brutalności, ale z drugiej strony, nadal jest ciche przyzwolenie do tego typu zagrań. Jak to? A no, na przykład tak, że Allen został zawieszony na tylko jeden mecz za ten faul? Jeden mecz! To już nie wiem co by trzeba było zrobić rywalowi, że dostać więcej meczów kary. Drugim problemem są komentatorzy, szczególnie byli gracze, którzy wychwalają „good, hard fouls” i nie widzą w nich niczego złego. Trzecim problem są sędziowie, którzy mają dość dziwne podejście do niesportowych zagrań, Przede wszystkim muszą oglądać je na monitorach, zanim podejmą ostateczną decyzję, a to samo w sobie zdejmuje z nich część odpowiedzialności. Tu od lat jestem za zreformowaniem (coraz dłuższej) listy rzeczy, które obligatoryjnie muszą zostać obejrzane, zanim zostanie podjęta ostateczna decyzja.
– Utah Jazz. Nowy sezon, stara śpiewka. Gobert i Mitchell nie lubią się. Gobert ma (bardzo słuszny) żal do kolegów, że przez ich błędy w obronie, które on musi łatać, często bywa tak, że to on sam wygląda na durnia w defensywie. Gobert ma też żal, że jest za mało wykorzystywany w ataku, a tu akurat racji nie ma. Jest tak mocno ograniczony w swoich ofensywnych zagraniach, że w zasadzie nic więcej nie da się z niego wyciągnąć. Zdaje się też, że Salt Lake City robi się za małe dla Mitchella. Jestem bardzo ciekaw jaki pomysł na ten klub mają Danny Ainge i Dwyane Wade, żeby wymienić tylko ich z tej rganizacji. Jeśli Jazz pożegnają się z play-offami w II rundzie, to spodziewam się dużych zmian z odejściem coacha Snydera na czele.
– Charles Oakley i dyskusja kim w latach 90 byłby Giannis. Oak twierdzi, że Grek nie byłby taką siłą w NBA, jaką jest dziś, że nie atakowałby sobie kosza, jak teraz, że może nawet wchodziłby z ławki. OK, potrzymaj mi piwo. Posłuchajcie drodzy państwo. Wiem, że dla wielu fanów 30+ obecna NBA, to ślepa uliczka w ewolucji ligi, nieślubny bękart, na pewno nie z prawego łoża tamtej koszykówki. Że dziś, to się nie broni, tylko rzuca za trzy, że sędziowie nie pozwalają na kontakt, a taki Karl Malone, to by tu wszystkich zjadł. Chciałbym, żebyście zerwali z tym sposobem myślenia. NBA nigdy nie była tak dobra na obu końcach parkietu. Podkreślam – na obu końcach parkietu. Możemy zastanawiać się jak w tamtej NBA odnalazłby się, dajmy na to, Bruce Brown, albo jak dziś odnalazłby się Steve Kerr. Nie powinniśmy mieć natomiast absolutnie żadnych wątpliwości, że dwukrotny MVP sezonu, MVP finałów, miałby jakiekolwiek problemy z zaadaptowaniem do tamtej wersji NBA. Tak samo zresztą jak tamte gwiazdy nie miałyby problemu, żeby grać dziś. Charles Barkley, Shawn Kemp, jako niscy centrzy? To by było coś! To mit, że obrona była wtedy lepsza. Po prostu tempo gry było brutalnie wolne. I to też przecież tyczy się tylko pewnego wycinka historii ligi. Mało posiadań, mało punktów. Hej, tamta NBA to nie jest baśń Hansa Christiana Andersena. Tamte czasy można sobie znakomicie odczarować. Zapraszam na YT, tam są całe mecze do obejrzenia z tamtych lat. W latach 90 nie można było bronić strefą, nie można było podwajać, jeśli podwojenie nie nastąpiło natychmiast po tym, gdy gracz ataku otrzymał piłkę. Rozumiecie, co to oznacza? Że Giannis w każdym posiadaniu miałby przed sobą tylko jednego zawodnika, a nie ścianę ludzi. Od jednych byłby szybszy, od innych silniejszy i szybszy. Nie powinno być cienia wątpliwości, że Giannis byłby tym samym, lub nawet lepszym (statystycznie) graczem, niż dziś. Oczywiście dyskusję zawsze można sprowadzić do „argumentu”, że jakby raz drugi dostał w łeb, to skończyłoby się wchodzenie pod kosz. No tak, wtedy może by się skończyło. Celowo słowo „argument” wziąłem w cudzysłów, bo czy walenie ludzi w łeb ma coś wspólnego z koszykówką?
Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.
Absolutna zgoda co do wybitnych/bardzo dobrych zawodników.
Zawsze byliby dobrzy/świetni/wybitni.
Kemp zbierał by, walił paczki i biegał do kontr niezależnie kiedy w NBA by grał.
Barkley, Malone, Pippen itp. tak samo.
w drugą stronę działa to tak samo Giannis, Jokić, Leonard, Durant itd. w każdych czasach byliby dobrzy/świetni/wybitni.
Allen powinien dostać z 20 gier zawieszenia.
Pamiętam jak Allena wybierali w drafcie Jazz, to było w tamtejszych mediach i blogach sporo miejsca poświęcone historii jego niesportowych zagrań z czasów w Duke. Wielu kibiców z tego powodu było mocno na nie w stosunku do tego wyboru. Jak widać, „czym skorupka za młodu…”.