Śliwki vs Robaczywki Christmas 2018 Pierogi Edition

Cześć! Wesołych Świąt! Dziś jeszcze można życzyć. To będą Śliwki vs Robaczywki w świątecznym wydaniu. Tekst ten napisałem rok temu. Dziś wzbogacam go jedynie o dosłownie szczyptę zdań. Nic o NBA, więc możesz nie czytać. Ale możesz też przeczytać. Możesz też skomentować i podzielić się swoimi własnymi świątecznymi ŚvsR. Jestem ciekaw.

 

Śliwki:

– Przez lata mieszkania za granicą, zawsze jakoś udawało mi się na ten czas pojawiać się w Polsce. W tym roku się nie udało. Trochę szkoda, bo ominęło mnie wszystko, co poniżej. Ale i tak jest dobrze. Bardzo dobrze nawet. Pierwsze święta z małą osobą na świecie. Nowy rozdział w życiu. Magiczny czas! 

 

– W tym roku nie było mi dane, ale oczywiście duża Śliwka dla okazji do spotkań z rodziną bliższą i dalszą, ze znajomymi. Od kiedy nie mieszkam w Polsce, cenię sobie te momenty jeszcze bardziej. Choć zawsze je bardzo lubiłem. Znam ludzi, którzy celowo w te dni biorą na siebie dodatkową pracę, a nie muszą. Znam też ludzi, dla których wymarzona Wigilia, to siedzenie na kanapie w samotności z piwem przed telewizorem.


Jedzenie. Fantastyczne polskie jedzenie. Pierogi o różnych kształtach i smakach. Barszcze, zupy. Ryby pod wieloma postaciami. Znakomite ciasta, desery i napoje. Nasza kuchnia może wystawić naprawdę silny, świąteczny lineup. Biorę go w serii do czterech zwycięstw z każdym innym składem kuchni europejskich. Możemy zagrać small ball z niskokalorycznymi i lekkimi, ale cały czas smacznymi i bogatymi w wartości odżywcze, rybami, delikatnymi bulionami z leśnych grzybów i pierogami. Ale możemy też zagrać wysoko, ciężko i pod kosz z potrawami serwowanymi już po uczcie wigilijnej. Tu w wyjściowym składzie mam aromatyczne wędliny, bigos z mięsem na kiszonej kapuście oraz wszystko to, co rozumiesz pod pojęciem „rodzinnych obiadów” u siebie bądź na wyjeździe. Ojoj! Ja ugotowałem barszcz czerwony oraz grzybowy. Jestem z nich zadowolony. Nad pierogami muszę jeszcze popracować. Nad farszem szczególnie.        

 

Prezenty. Lubię dostawać prezenty, ale lubię też je dawać. Jestem czasem trochę jak Phil Jackson, bo lubię dać książkę o tematyce pod konkretną osobę. Bywa też tak, że sam sobie robię prezenty. I to też ma swoje plusy.


Życzenia. Miło, jak ludzie życzą sobie dobrze. Szkoda, że tak rzadko.

 

Robaczywki:

 

„Happy holidays”. Możesz wierzyć w co chcesz. To nie jest problem. Możesz kwestionować boskość Jezusa, możesz uważać, że jego postać, to tylko koncept bezczelnie skopiowany z egipskiego Horusa oraz szeregu innych bóstw solarnych. Możesz twierdzić, że całe chrześcijaństwo, wraz z doktrynami kościoła, to nic więcej, niż tylko bardzo skuteczny ruch polityczno-religijny, który dzięki sile miecza, krwawym intrygom i kilku sprzyjającym momentom historycznym, doszedł, gdzie doszedł. I możesz mieć nawet w tym rację. Ale równie dobrze możesz się mylić i na końcu może okazać się, że faktycznie było tak, jak napisano. Nie w tym rzecz. Bo przecież w podobny sposób da się zakwestionować metafizyczny aspekt wszystkich innych religii.

Rzecz w tym, że 25 grudnia jest od wieków zarezerwowany dla (większej części) chrześcijaństwa. Bez względu na to czy słusznie, czy nie. Jeśli nie masz problemu życzyć wszystkiego dobrego muzułmaninowi w czasie Ramadanu, jeśli nie masz problemu dobrze życzyć Żydowi w czasie Paschy, jeśli bez problemów możesz dobrze życzyć hindusowi na czas Diwali, to dlaczego masz mieć problem, żeby życzyć Merry Christmas, kiedy przychodzi na to czas? Co to jest holidays? Wakacje? Wolne dni? Byłem rok temu, w sierpniu w Libanie. Ktoś mógł mi życzyć happy holidays. Bo byłem happy i to były moje wolne dni. 

Drażni mnie forsowanie poprawnej politycznie idei, że ten okres to jedynie beztroskie, niewypełnione żadną treścią i przesłaniem, wolne od pracy dni. Te dni, mimo, że bardzo skomercjalizowane, mają jednak swój wydźwięk religijny dla milionów ludzi. Nie świętujesz, nie ma problemu. Ale marginalizowanie i spłycanie pierwotnego i głównego znaczenia tych świąt i tego okresu, to zabieg, którego nie lubię.    


„Nie zdejmuj butów” jako wyraz… no właśnie czego? Najwyższej formy szacunku? Gościnności gospodarza? Nie wiem. Zdjęcie butów nie jest dla mnie problemem. Nie oczekuję też, że w tej strefie klimatycznej, będę siedział w czyimś domu w brudnych, zimowych butach. Nie chciałbym również, żeby ktoś spodziewał się po mnie, że zaproszę go do siebie w butach. Ba, ja chcę je zdjąć. Chcę, żeby moje stopy odpoczywały przez tych kilka godzin wspólnego biesiadowania. Jeśli chcesz mnie na dzień dobry wkurzyć, to powiedz mi w progu „oj, nie zdejmuj butów.” Ciekawe jak zapraszająca osoba by zareagowała, gdyby gość faktycznie skorzystał z rady i wlazł na dywan z ubłoconymi butami?

 

– Robaczywka dla wszystkich babć, cioć i innych postaci, które z jednej strony namawiają Cię do spróbowania ich ciasta czy potrawy, ale jednocześnie zaznaczają, że tym razem im nie wyszło. Od razu pada przyczyna dlaczego się tak stało. Jedną z nich jest to, że zabrakło jakiegoś składnika i trzeba było dodać niesprawdzony wcześniej zamiennik. Moja ulubiona to taka, że w 24 minucie pieczenia, ciasto oklapło. Halo! Powiedzcie swoim babciom i ciociom, żeby przestały! To są wyśmienite rzeczy!

Od lat zastanawiam się nad tym zjawiskiem od strony kulturowej. W USA mówienie o sukcesie i byciu najlepszym w swojej dziedzinie jest czymś naturalnym i rzadko kiedy branym za przejaw zarozumiałości czy arogancji – „Robię najlepszą jajecznicę na świecie”– zwykli mawiać Amerykanie w kuchni od Maine aż po krańce Kalifornii. U nas obawa przed tym, że ktoś weźmie Cię za zarozumialca, jest duża. Tak myślę, że to może być ten trop.

 

– Robaczywka dla wszystkich wujków i innych stryjków od polewania wódki, którzy nie rozumieją słowa nie. Najlepsi są ci, którzy na odmowę reagują kwestionowaniem Twojej męskości. To było chyba trzy lata temu. Moja druga połowa ma wujka. Silna osobowość. Taki Westbrook w szatni. Ma swoje teorie ma wiele spraw. Doszły mnie słuchy, że będzie chciał podjąć mnie swoim bimbrem, a jego doszły słuchy, że nie jestem fanem. Czasem najlepszą obroną jest atak, więc postanowiłem zagrać w wujkiem w jego grę. Siedzimy przy stole, wujek wytacza flaszkę, pyta czy chcę, ale widzę po nim, że spodziewa się odmowy. „Oczywiście” – odpowiadam. Wujek robi oczy, jak Giannis Antetokounmpo w ostatnich play-offach, w serii z Bostonem, kiedy rywale postawili strefę i zamknęli mu penetracje. Wujek nalewa. Zawartość kieliszka znika w moich ustach. A co? Na twarzy wujka rysuje się coś na kształt pozytywnego wrażenia połączonego z niedowierzaniem. Po chwili uśmiech i słowa uznania, jakbym właśnie wprowadził Suns do play-offs. Jakiś czas później drugi kieliszek staje się moim game-winnerem dnia. Trójka o tablicę w kontrze. Brakowało tylko Vince’a, żeby pokazać, że it’s over! 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.