Śliwki vs Robaczywki Christmas 2021 Pierogi Edition

Dzień dobry! Wesołych Świąt! To będą Śliwki vs Robaczywki w świątecznym wydaniu. Tekst napisałem oryginalnie dwa trzy cztery lata temu. Rok dwa trzy lata temu wzbogaciłem go o kilka uwag i spostrzeżeń. Rok temu też. W tym delikatnie go odświeżyłem i dopisałem parę rzeczy. Nic tu nie ma o NBA, więc możesz nie czytać. Ale możesz też przeczytać. Możesz też skomentować i podzielić się swoimi własnymi świątecznymi ŚvsR. Jestem ciekaw. Jeśli już czytałeś/czytałaś to we wcześniejszych wersjach i masz zamiar mi to wypomnieć (byli tacy w przeszłości), to może oszczędź sobie, co? Przecież wyraźnie piszę, że to tylko odświeżona wersja tekstu, który publikowany był już….powiedz im, LeBron… nie dwa, nie trzy, a cztery już razy. Dziękuję, LeBron. Żeby zatrzymać przy ekranach swoich mobilnych i stacjonarnych urządzeń tych, którzy ten tekst już kiedyś czytali, pragnę zaznaczyć, że tekst wzbogacony jest o kilka nowych tejków.

Zaczynamy od mojego top 5 draftu z wigilijnego stołu:

1. Pierogi. Grzyby, kapusta i grzyby, soczewica i grzyby, whatever. W każdej kombinacji wygrywają. Biorę z jedynką draftu w każdej wersji. Pierogi na wigilijnym stole są jak triple-double bez strat, jak Luka Doncic w ataku pozycyjnym, jak John Wall w kontrze przed operacjami. Pierogi, to jest gracz, wokół którego możesz budować świąteczne menu.

2. Barszcz grzybowy. Cienki, jak barszcz? Chyba ty! Wiesz, że Kevin Durant na przeddraftowych treningach męczył się, żeby podnieść na ławeczce jakieś śmieszne kilogramy? Cienki, jak barszcz? Taa, idź se wybierz w drafcie Grega Odena.

3. Krokiety. To jest dobry pick. Ty dobrze wiesz, kto dekady temu, poszedł w drafcie z trójką. A jak nie wiesz, to się domyślasz.

4. Sałatka warzywna. To taki Joe Ingles. Nikt nie pada na kolana, gdy ktoś mówi Joe Ingles. Tak samo, jak nikt nie pada na kolana, gdy ktoś mówi „mam w domu sałatkę warzywną.” Ale jak przychodzi co do czego, to warzywna ratuje niejedno spotkanie. Zupełnie jak Ingles na parkiecie. Ani w sałatce warzywnej, ani w Inglesie nie ma niczego wybitnego, ale za to i tu i tu są solidne podstawy kulinarnego i koszykarskiego rzemiosła.

5. Bigos. Kulinarny Vince Carter – dobry od momentu pojawienia się w lidze/na stole, jeszcze lepszy w trakcie/po paru dniach, nadal elegancki na koniec kariery/równie smaczny po jeszcze paru dniach.

Nagroda Hasheema Thabeeta wigilijnego draftu (czyli drugi wybór draftu 2009 roku – przed Hardenem, przed Stephem, przed Rubio) trafia do kompotu z suszu. Każdy o nim mówi, każdy przygotowuje, nikt nie pije. Cholera wie do czego to ma służyć. Za słodkie, żeby uznać, że to napój. Za rzadkie, jak na moje standardy, żeby uznać to za deser. No, bo niby te owoce złe nie są, stosunek płynu do treści jest taki, że jednak płyn przeważa, a treści, jak na lekarstwo. Więc wszystkich nie poczęstujesz. Stoi taka kadź i straszy. Thabeet zarobił w NBA blisko $17 mln, więc ostatecznie może śmiało powiedzieć, mamo, tato, udało mi się. Kompot z suszu, mimo że overrated, też źle nie ma.

A teraz tekst główny:

Śliwki:

– Rok 2021, to wielki, świąteczny comeback do ojczyzny. Dziś Wigilia, jutro, po latach przerwy, NBA Christmas Day u mojego kumpla Krystiana! Dzieją się rzeczy!

– Duża Śliwka dla wszystkich okazji do spotkań z rodziną bliższą i dalszą, ze znajomymi. Od kiedy nie mieszkam w Polsce, cenię sobie te momenty jeszcze bardziej. Choć zawsze je bardzo lubiłem. Znam ludzi, którzy celowo w te dni biorą na siebie dodatkową pracę, choć nie muszą. Znam też ludzi, dla których wymarzona Wigilia, to siedzenie na kanapie w samotności z piwem przed telewizorem. Nie oceniam, to nie moja sprawa. Myślę jednak, że pomijając aspekt duchowy, w co kto wierzy, i jak chce to manifestować, to okazja, żeby trochę zwolnić obroty i odświeżyć relacje z ludźmi, których na co dzień się nie widuje, jest zawsze dobra i warta wykorzystania.

– Przez lata mieszkania za granicą, zawsze jakoś udawało mi się na ten czas pojawiać się w Polsce. Do roku 2018. Wtedy na świecie pojawiła się taka jedna mała osoba. Dwa lata później kolejna. Zaczął się nowy rozdział w życiu. Magiczny czas! Przy czym, bądźmy szczerzy, w pieluchach z kupą tej magii jest jakby trochę mniej. A teraz, w 2021 roku, cała ekipa zobaczy, jak to jest świętować w kraju przodków.

– Jedzenie. Fantastyczne polskie jedzenie. Pierogi o różnych kształtach i smakach. Barszcze, zupy. Ryby pod wieloma postaciami, których ja akurat fanem nie jestem, ale nie mogę nie docenić. To coś jak z gwiazdami drużyn, którym nie kibicujesz. Nie możesz udawać, że nie istnieją. Nie powinieneś im umniejszać tylko dlatego, że masz inne preferencje. Znakomite ciasta, desery i napoje. Nasza kuchnia może wystawić naprawdę silny, świąteczny lineup. Biorę go w serii do czterech zwycięstw z każdym innym składem świątecznej kuchni europejskich. Możemy zagrać small ball z niskokalorycznymi i lekkimi, ale cały czas smacznymi i bogatymi w wartości odżywcze, rybami, delikatnymi bulionami z leśnych grzybów i pierogami. Ale możemy też zagrać wysoko, ciężko i pod kosz z potrawami serwowanymi już po uczcie wigilijnej. Tu w wyjściowym składzie mam aromatyczne wędliny, bigos z mięsem na kiszonej kapuście oraz wszystko to, co rozumiesz pod pojęciem „rodzinnych obiadów” u siebie bądź na wyjeździe. Ojoj! Taki szwedzki julbord nie ma najmniejszych szans. To jest gładkie 4:0 bez większych historii.
Ja, gdy musiałem, czyli w latach 2018-2020, gotowałem m.in. barszcz czerwony. Do tego krokiety z farszem z soczewicy, kapusty, grzybów i cebuli. Może nie jest to contender, ale play-offy robimy.

– Prezenty. Lubię dostawać prezenty, ale lubię też je dawać. Jestem czasem trochę jak Phil Jackson, bo lubię dać książkę o tematyce pod konkretną osobę. Bywa też tak, że sam sobie robię prezenty. I to też ma swoje plusy.

– Życzenia. Miło, jak ludzie życzą sobie dobrze. Szkoda, że tak rzadko.

– Czy tego chcesz, czy nie, ten czas jest czasem mniejszych lub większych refleksji nad sobą, nad swoim życiem, nad kierunkiem, w którym się podąża, nad przyszłością. Wiem, że ludzie się przed tym bronią. Nie wiem tylko czemu. Warto przecież raz na jakiś czas sprawdzić, czy obrany kurs jest dobry, czy można coś robić lepiej, albo po prostu inaczej. I też warto to robić nie tylko w święta, nie tylko pod koniec roku, nie tylko „od poniedziałku.”

 

Robaczywki:

„Happy holidays”. Możesz wierzyć w co chcesz. To nie jest moja sprawa. Możesz kwestionować boskość Jezusa, możesz uważać, że jego postać, to tylko koncept bezczelnie skopiowany z egipskiego Horusa oraz szeregu innych bóstw solarnych. Możesz twierdzić, że całe chrześcijaństwo, wraz z doktrynami kościoła, to nic więcej, niż tylko bardzo skuteczny ruch polityczno-religijny, który dzięki sile miecza, krwawym intrygom i kilku sprzyjającym momentom historycznym, doszedł, gdzie doszedł. I możesz mieć nawet w tym rację. Ale równie dobrze możesz się mylić i na końcu może okazać się, że faktycznie było tak, jak napisano. Nie w tym rzecz. Bo przecież w podobny sposób można próbować zakwestionować metafizyczny aspekt wszystkich innych religii.
Rzecz w tym, że 25 grudnia jest od wieków zarezerwowany dla (większej części) chrześcijaństwa. Bez względu na to czy słusznie, czy nie, bo przecież samą datę też można zakwestionować, jako datę narodzin Jezusa. Ale jeśli nie masz problemu życzyć wszystkiego dobrego muzułmaninowi w czasie Ramadanu, jeśli nie masz problemu dobrze życzyć Żydowi w czasie Paschy, jeśli bez problemów możesz dobrze życzyć hindusowi na czas Diwali, to dlaczego masz mieć problem, żeby życzyć Merry Christmas, kiedy przychodzi na to czas? Co to jest holidays? Wakacje? Wolne dni? Byłem rok dwa lata temu na Jamajce. Ktoś mógł mi życzyć happy holidays. Bo byłem happy i to były moje wolne dni.
Drażni mnie forsowanie poprawnej politycznie idei, że ten okres to jedynie beztroskie, niewypełnione żadną treścią i przesłaniem, wolne od pracy dni. Te dni, mimo, że bardzo skomercjalizowane, mają jednak swój wydźwięk religijny dla milionów ludzi. Nie świętujesz, nie ma problemu. Ale marginalizowanie i spłycanie pierwotnego i głównego znaczenia tych świąt i tego okresu, to zabieg, którego nie lubię. A podpinanie pod to argumentu o inkluzywności, jest po prostu śmieszne.

„Nie zdejmuj butów” jako wyraz… no właśnie czego? Najwyższej formy szacunku? Gościnności gospodarza? Nie wiem. Zdjęcie butów nie jest dla mnie problemem. Nie oczekuję też, że w tej strefie klimatycznej, będę siedział w czyimś domu w brudnych, zimowych butach. Nie chciałbym również, żeby ktoś spodziewał się po mnie, że zaproszę go do siebie w butach. Ba, ja chcę je zdjąć. Chcę, żeby moje stopy odpoczywały przez tych kilka godzin wspólnego biesiadowania. Jeśli chcesz mnie na dzień dobry wkr…ić, to powiedz mi w progu „oj, nie zdejmuj butów.” Ciekawe jak zapraszająca osoba by zareagowała, gdyby gość faktycznie skorzystał z rady i wlazł na dywan z ubłoconymi butami? Muszę się z czegoś Ci zwierzyć – czasem, gdy ktoś namawia mnie bym nie zdejmował swoich usmarowanych gównem brudnych butów, to mój wewnętrzny demon kusi mnie, „no to k…a nie zdejmuj. Dawaj centralnie na dywan. Niech ma, o co prosi.” Póki co, jeszcze ani razu nie przegrałem tej wewnętrznej bitwy.

– Robaczywka dla wszystkich babć, cioć i innych postaci, które z jednej strony namawiają Cię do spróbowania ich ciasta czy potrawy, ale jednocześnie zaznaczają, że tym razem im nie wyszło. I od razu pada tam jakaś przyczyna dlaczego się tak stało. Jedną z nich jest to, że zabrakło jakiegoś składnika i trzeba było dodać niesprawdzony wcześniej zamiennik. Moja ulubiona to taka, że w 24 minucie pieczenia, ciasto oklapło. Halo! Powiedzcie swoim babciom i ciociom, żeby przestały! To są wyśmienite rzeczy! Od lat zastanawiam się nad tym zjawiskiem od strony kulturowej. W USA mówienie o sukcesie i byciu najlepszym w swojej dziedzinie jest czymś naturalnym i rzadko kiedy branym za przejaw zarozumiałości czy arogancji – „Robię najlepszą jajecznicę na świecie”– zwykli mawiać Amerykanie w kuchni od Maine aż po krańce Kalifornii. U nas obawa przed tym, że ktoś weźmie Cię za zarozumialca, jest duża. Jakaś dziwna skromność ponad pewność siebie? Tak myślę, że to może być ten trop.

– Robaczywka dla wszystkich wujków i innych stryjków od polewania wódki, którzy nie rozumieją słowa nie. Najlepsi są ci, którzy na odmowę reagują kwestionowaniem Twojej męskości. To było chyba cztery pięć sześć lat temu. Moja druga połowa ma wujka (miała). Silna osobowość. Taki powiedzmy Westbrook w szatni. Ma (miał) swoje teorie ma wiele spraw. Doszły mnie słuchy, że będzie chciał podjąć mnie swoim bimbrem, a jego doszły słuchy, że nie jestem fanem. Czasem najlepszą obroną jest atak, więc postanowiłem zagrać z wujkiem w jego grę. Siedzimy przy stole, wujek wytacza flaszkę, pyta czy chcę, ale widzę po nim, że spodziewa się odmowy. „Oczywiście” – odpowiadam. Wujek robi oczy, jak Giannis Antetokounmpo w play-offach 2018 roku, w serii z Bostonem, kiedy rywale postawili strefę i zamknęli mu penetracje (ten take trochę się już zestarzał, więc dajmy tego samego Giannisa na wieść, że mu liga zablokowała transfer Bogdanovica. Wow, ten take też się zestarzał. Swoją drogą, patrzcie, jak to się wszystko zmienia. Giannis mistrz, człowiek bez sufitu możliwości, a jeszcze trzy lata temu Al Horford zjadał go w obronie). Wujek nalewa. Zawartość kieliszka znika w moich ustach. A co? Na twarzy wujka rysuje się coś na kształt pozytywnego wrażenia połączonego z niedowierzaniem. Po chwili uśmiech i słowa uznania, jakbym właśnie wprowadził Knicks do play-offs. Jakiś czas później drugi kieliszek staje się moim game-winnerem dnia. Trójka o tablicę w kontrze. Z jednej nogi, przez ręce. A co? Brakowało tylko Vince’a, żeby pokazać, że it’s over!

Użytkownik […] przekazał dalej obraz. Nie wiem, może się czepiam. Bo w końcu człowiek, mimo wszystko, zadał sobie trochę trudu z przekazaniem dalej tych życzeń. Ale tu już nawet nie chodzi o to, że przekazał dalej. Bardziej chodzi o to, że te życzenia, zazwyczaj są na poziomie przedszkola, z całym szacunkiem dla przedszkolaków. Jakieś rymowanki o gwiazdce i śniegu. Wolę zwykłe „Wesołych Świąt” od degrengolady CTRL+C/CTRL+V lub „prześlij dalej”.

– Tak, jak napisałem na początku. To nie moja sprawa, w co kto wierzy, czy w ogóle w cokolwiek. Robaczywka dla ludzi, którzy w tym okresie tak bardzo chcą Ci pokazać, że nie będą świętować, nie będą się cieszyć i w ogóle nie będą. Nic. Prześcigają się w pomysłach na to, jak sprawić, żeby ten czas był bardziej przeciętny od najbardziej przeciętnego dnia w roku. Dziś w dzień Rok temu kupowałem coś w sklepie u araba. On nie miał problemu, żeby powiedzieć „Merry Christmas”, a raczej „God Jul”, a jestem więcej, niże pewny, że nie obchodzi tych świąt.

– Robaczywka dla systemów grzewczych w Polsce! Nie kumam, że tego się nie da wyregulować. U jednych za zimno, u innych za gorąco. U mało kogo normalnie.

– Przepraszam bardzo, ale potężna Robaczywka dla powietrza w Polsce. Przepraszam, nie chcę się unosić. Gdy tu mieszkałem, to wydawało mi się, że tak ma być, że w zimie słychać wrony, skrzypiący pod butami śnieg, a w powietrzu czuć spaleniznę. Trochę się odzwyczaiłem. Poważnie. Nie czepiam się. To zimowe powietrze jest fatalne.

– Na koniec cała lista przaśnych pytań ze strony Twojej cioci, babci, dziadka i wujka Mariana: no, to kiedy dzieci? Patrz, jaki kawaler rośnie! Masz już dziewczynę? Jaka pannica. Chłopaki pewnie się biją o Ciebie! Przytyłaś! Co po studiach? No jedz! Dołożę Ci pierogów! Na jakie studia? Karolinko, chcesz bigosu? Stoję w kuchni 48 godzin i nikt nie je. Za rok sami będziecie sobie gotować. Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy.   

Wesołych Świąt, mili ludzie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.