Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.4

Oto porcja robaczywych Robaczywek, na którą bez zbędnych ozdobników serdecznie zapraszam!

Filadelfia 76ers. To nie jest koniec świata i jakieś wielkie hasła nie są tu potrzebne. Napisawszy te słowa, zatrzymałem się na chwilę, pomyślałem nad tym i jednak zmieniam zdanie. Tak, to jest katastrofa. Katastrofą jest odpaść w II rundzie, gdy ma się trzeci budżet w całej lidze, gdy ma się mistrzowskie aspiracje, gdy ma się dwóch, a nawet trzech graczy formatu All-Star. Katastrofą jest samo odpadnięcie na tak wczesnym etapie play-offów, ale styl, w jakim Sixers przegrali z Hawks, podnosi poziom tej katastrofy do rangi kompromitacji. I tu niczego nie ujmuję Hawks, których Nate McMillan nakręcił jak szwajcarski zegarek. Kompromitacją w play-offach jest następujący scenariusz: Prowadzisz 2:1 po trzech meczach. W czwartym masz 18 punktów przewagi (60:42) na niecałe dwie minuty przed końcem pierwszej połowy. Masz idealną okazję, żeby wyjść na 3:1 i praktycznie zamknąć serię. Nie robisz tego. Hawks wracają, robi się 2:2. Nic to, myślisz sobie. Wracasz do domu. I teraz, słuchaj tego: W piątym meczu, przed własną widownią, wypracowujesz sobie 26-punktową (!) przewagę w pierwszej połowie. Ostatnią kwartę zaczynasz z prowadzeniem 87:69. I wszystko na nic, bo w 12 minut dajesz sobie wbić 40 punktów, a sam zdobywasz tylko 19. Sixers, według statystyk, mieli 97.5% szans na wygranie meczu piątego. To jest niewytłumaczalne i niewybaczalne w play-offach. I to nie koniec robaczywkowania Sixers.

Ben Simmons. Trafiał dramatyczne 34.2% z linii rzutów wolnych! To najgorszy odsetek w historii play-offów w przypadku gracza, który oddał przynajmniej 70 rzutów wolnych. Simmons oddał 73, spudłował 48! Brooklyn Nets, jako cała drużyna, też na przestrzeni 12 meczów, spudłowali w tych play-offach 28 rzutów wolnych! Mało tego. Simmons, we wszystkich siedmiu czwartych kwartach, oddał tylko trzy rzuty. Powtarzam – drugi najlepszy gracz w drużynie, w czwartych kwartach, w siedmiu meczach, oddał łącznie tylko trzy rzuty! Marnym pocieszeniem jest to, że wszystkie trafił (2/2 w meczu otwarcia oraz 1/1 w meczu trzecim). W każdym innym starciu Simmons nawet nie próbował trafić. Tego pojąć nie potrafię. Znamienny był dla mnie obrazek z końcówki meczu siódmego. 3:29 min do końca meczu, Simmons mija swojego obrońcę pod samym koszem. Zamiast łatwych dwóch punktów (na remis) oddaje piłkę. Z tak wyglądającego posiadania nie mogły nie paść punkty z gry. Ostatecznie faulowany był Thybulle, który trafił tylko jeden rzut wolny. Jedna akcja, a jakże symboliczna. I tu wracam do tego, co napisałem rok temu. Moim zdaniem wspólne granie Embiida i Simmonsa przestaje mieć sens. Dla nich obu i dla tej drużyny. Oni nie uzupełniają swoich atutów i talentów, oni je wręcz stopują. To tak, jakby kupić Ferrari i jeździć nim z zaciągniętym hamulcem ręcznym, albo maksymalnie na czwartym biegu. Niby Ferrari, ale beż możliwości korzystania z jego 100% możliwości, to tylko napis na karoserii. To tak, jakby chcieć wylewać wodę z wanny przez dziurę, którą zrobiło się gwoździem i młotkiem. Niby woda leci, ale jednak nie tak, jakby mogła. Niby dwóch graczy formatu All-Star, ale skoro obaj nie są w stanie maksymalizować swoich talentów, to może najlepszym pomysłem byłoby zrezygnować z jednego, a drugiego obudować składem, w którym mógłby błyszczeć. Wiem, że narracje teraz są takie, że na wylocie jest Simmons, ale w mojej ocenie Daryl Morey, po cichu, powinien poszukać wymiany z udziałem Embiida. Czemu? Joel ma 27 lat, za sobą dość poważną historię kontuzji i operacji. Przecież ostatnie mecze w play-offs grał z „drobnym” uszkodzeniem łąkotki. Łąkotki same się nie regenerują, więc tylko czekać, aż z Philly pojawi się wiadomość, że Embiid potrzebuje „drobnej” operacji kolana. Tego mu nie życzę, ale dokładnie taki scenariusz już przerabialiśmy w Sixers z Embiidem parę sezonów temu. A Simmons? Niech Sixers, albo ktokolwiek inny, prowadzą go według schematu, jaki ma Giannis w Bucks. On i strzelcy wokół. Oczywiście na czoło wysuwa się tu pytanie, czy Simmons ma w sobie ten „drive”, żeby być liderem, żeby się rozwijać, żeby prowadzić drużynę do sukcesów. Z różnych źródeł bliżej, lub dalej związanych z nim, czasem napływają wieści, że on być może aż tak bardzo nie kocha tej koszykówki, że tylko ją tylko lubi. I zamiast dążyć do bycia graczem top 10 ligi, spokojnie wystarcza mu bycie w top 20-25 lub niżej. Dla stanu jego konta w banku, to żadna różnica. Dla możliwości oparcia całej organizacji na jego plecach, to różnica jak dzień i noc. Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale tak słyszałem. W każdym razie, co usiłuję napisać, to to że notowania Simmosa teraz wyglądają źle. Inne kluby o tym wiedzą i już chcą go kupić poniżej rynkowej wartości. Mówi się, że Morey odebrał już koło 12 telefonów z zapytaniem o cenę za jego gracza. Jestem super ciekawy jak to się rozegra tego lata oraz jak potoczy się dalsza kariera Australijczyka. Mieć możliwości, a z nich w pełni skorzystać, to są dwie różne rzeczy. Ludzie muszą zrozumieć, że samo dostanie się do NBA i utrzymanie się w niej wymaga tytanicznej pracy, poświęceń i szeregu wyrzeczeń, nie licząc talentu. Nie każdy ma w sobie ten motor, żeby dodatkowo chcieć być najlepszym z najlepszych. Nie każdy ma w sobie tyle ognia, żeby przez lata dokładać do swojej gry, stale ją polerować i wynosić na wyższy poziom.

Tobias Harris. Statystyki (19 punktów, 7 zbiórek, 3 asysty) trochę zamazują fakt, że był bardzo jednowymiarowy w tej serii. Przewidywalny, niegroźny, niemal niewidoczny. Mnie to akurat nie dziwi, bo nigdy nie byłem fanem ani jego talentu, ani dawania mu gigantycznego kontraktu. Harris jest najlepiej zarabiającym graczem Sixers i tak, w teorii, będzie przez najbliższe trzy sezony. I to jest problem. Problemem też jest to, że jego umiejętność do rzutów jest mocno przykrywana do nieumiejętności kończenia akcji przy obręczy.

Doc Rivers. Ligowi kronikarze przypomnieli różnie niechlubne, play-offowe, statystyki z udziałem drużyn prowadzonych przez Riversa. Można sprawdzić, przeanalizować, wyciągnąć swoje wnioski. Ja mu daję Robaczywkę za coś innego. Na pomeczowej konferencji, zapytany o to czy jego zdaniem Ben Simmons może być rozgrywającym w mistrzowskiej drużynie, Doc odparł, że nie zna odpowiedzi na to pytanie. Jak dla mnie jest to fatalny sygnał wysyłany w świat. To był idealnym moment, w którym trener powinien chronić swojego gracza, a nie wrzucać go pod walec drogowy. Nawet, jeśli w głębi myśli, to co myśli. Doc już niejedną porażkę w play-offach ma za sobą. Z niejednego pieca chleb jadał. Rozumiem żal, rozgoryczenie i emocje, ale z takim stażem w lidze, z takim bagażem doświadczeń w relacjach z mediami, moim zdaniem, trzeba było być bardziej wyczulonym na tego typu pytania. Co mógł powiedzieć? „Nadal tak myślę” i przejść do kolejnego pytania.

Utah Jazz. Na początku trzeciej kwarty szóstego meczu, Jazz prowadzili na wyjeździe z Clippers 75:50. Gospodarze byli bez Leonarda. To była świetna baza pod to, żeby wrócić w serii na 3:3 i zagrać siódmy mecz w Salt Lake City. Tak się jednak nie stało. Clippers wygrali drugą połowę tego meczu aż 81:47 i wysłali Jazz na wakacje. Ale to nie tylko to. Nie podejrzewam, żeby w Utah ktoś postanowił spanikować i zrobić jakieś wielkie ruchy. Jazz byli, są i zapewne nadal będą jednym z faworytów do tytułu. Ale jest jedno ale. Jest nad czym myśleć tego lata w Utah. Jazz mają jeden duży, francuski orzech do zgryzienia. Gdy Clippers obniżyli skład, Jazz nadal trzymali się Goberta. W sezonie regularnym można wygrać ligę z nim na środku. Ale w play-offach, wraz z mijającymi meczami, w pewnych match upach, drużyny zaczynają celować w Goberta. Trzymanie go na parkiecie robi się kłopotliwe, zdjęcie go jeszcze bardziej. Dalej będę bronił decyzji o daniu mu dużego kontraktu. Dalej będę bardziej patrzył na to kim jest i co robi, niż na kim nie jest i czego nie umie. Ale nie ulega wątpliwości, że dla Jazz w takim kształcie, kwestia zdobycia lub nie zdobycia tytułu może rozbić się nie o to jak dobry w obronie jest Gobert, a o to jak słaby jest w ataku. Takie mamy czasy, że inteligentnie prowadzone drużyny atakują w play-offach wysokich swoich rywali. Wręcz zmuszają przeciwne drużyny do nie grania nimi. Jeśli wysoki ma być przydatny, musi być wartością na obu końcach parkietu. Kiedyś wystarczyło być wybitnym po jednej stronie. Dziś dobrym atakiem nie da się przykryć miernej obrony. I odwrotnie.

Scottie Pippen. Oraz inni, którzy twierdzą, że KD nie stanął na wysokości zadania w tych play-offach. Żartujesz sobie jeden z drugim? 34.3 punktu, 9.3 zbiorki, 4.4 asysty, 1.6 bloku, 1.5 przechwytu. Tak dobrych statystyk w postseason nie miał ani w Thunder, ani w Warriors. Wygrywał mecze, grał grube minuty. Co jeszcze miał zrobić? Na wymioty się zbiera jak słyszę i czytam to ujadanie w sieci. Scottie chyba trochę szuka taniej atencji, bo promuje pewien alkohol swojej firmuje swoją postacią. Oj, szkoda gadać.

 

Giannis Antetokounmpo. Rzuty wolne. Gdy oglądam mecze z odtworzenia, to zazwyczaj przewijam rzuty wolne. League Pass ma opcję przewijania meczu o 10 sekund. W przypadku większości graczy wystarczają mi ze trzy kliknięcia, żeby minąć dwa rzuty wolne. U Giannisa zawsze potrzebuję przynajmniej czterech-pięciu. I tu nie chodzi o komfort mojego oglądania. Nie jestem ani psychologiem sportu, ani trenerem od rzutu, ale moim zdaniem, ta rutyna, w której Giannis przed oddaniem każdego rzutu wolnego a) imituje rzut bez piłki, a potem b) gdy ją dostaje, długo celebruje jej wyrzut, jest złym pomysłem. Coś tu jest nie tak w sferze mentalnej. Normalnie, zawodnik potrzebuje dwóch-trzech kozłów, dwóch-trzech oddechów i jest gotowy do rzutu. Giannis potrzebuje całej ceremonii, żeby oddać swój rzut. Tak jakby odpychał od siebie nieuniknione, którego on nie chce. Coś jest na rzeczy, bo przecież legendarne są już opowieści z jego letnich treningów. Giannisowi bardzo zależy na poprawieniu tego elementu gry i podobno, by maksymalnie skupić się podczas rzutów wolnych, każe biegać swojej żonie z dzieckiem na ramieniu, gdy pudłuje z linii. Nie jestem od tego, żeby wyprostować jego rzut wolny, ale na moje oko te metody nie skutkują. Giannis na linii wygląda jak najbardziej samotny i nieszczęśliwy człowiek na świecie.

– Wejścia trenerów. Irytują mnie pytanie do trenerów przed rozpoczęciem poszczególnych kwart. Po pierwsze, zazwyczaj, tracimy z pełnego widoku pierwsze posiadanie. Po drugie, w takich a nie innych okolicznościach, trenerzy nie mają czasu na głębsze analizy, więc pytania są banalne. Całość nic nie wnosi do wartości oglądanego spotkania.

– Wejścia Steve’a Javi’ego. Kawhi Leonarda zrobił ewidentny błąd połowy w siódmym meczu serii z Mavs. Tak zwany „easy call”. Sędzia się pomylił, nie zauważył. Życie toczy się dalej. Ale nie. Javie zapytany o ocenę sytuacji, wyjechał z jakimś “momentum” Leonarda, że rozumie brak gwizdka w tym zagraniu. Klasyczny b#&*it. To niech teraz “momentum” będzie odpowiedzią na faule, kroki, podwójne, auty i inne rzeczy. Do przepisów, które pozwalają na tyle uznaniowości, dajmy jeszcze więcej uznaniowości. Bo czemu nie? Zamiast przyznać się do ewidentnego błędu mamy brnięcie w absurd. Nie rozumiem. Bo w szerszej perspektywie, to jest problem dla NBA. Nie wiem, czy Javie i ci, którzy wymyślili taką jego rolę podczas transmisji meczów, zdają sobie z tego sprawę. Problemem jest, że z ewidentnych błędów, do których wypadałoby się przyznać i iść dalej, próbuje się wyciągać wiążące wnioski. Chyba nikt normalny nie oczekuje od sędziów 100% skuteczności ich decyzji. Te wejścia Javi’ego przestają mieć sens, bo w większości “betonowo” broni sędziów. A chyba nie na tym powinna polegać jego rola w tym formacie.

Rick Carlisle został trenerem Indiany Pacers. Masz z tym jakiś problem? Nie? Ja też nie. Ale nie wszyscy przyjęli tego newsa tak gładko. Niektórzy zastanawiają się głośno, dlaczego Carlisle, tak po prostu, dostał robotę bez wcześniejszego konkursu, bez dania szansy innym kandydatom. Dawno nie były w świecie NBA poruszane kwestie rasowe, to masz teraz. Marc J. Spears (czarnoskóry) dziennikarz ESPN głośno zastanawia się czemu pracy w Indianie nie dostał na przykład (czarnoskóry) Jamahl Mosley, który od lat pracuje w sztabie Mavs, czemu (czarnoskóry) Brian Shaw nie został zaproszony na rozmowę o pracę, czemu Pacers nie przeszli przez „zróżnicowany proces” poszukiwania głównego trenera. To ma być teraz nowa norma w NBA? W sensie, że jak biały trener dostanie pracę, to będą wystrzeliwane w eter nazwiska czarnoskórych trenerów, którzy pracy nie dostali? Tak to już będzie? Pacers chcieli Carlisla, bo mieli do tego prawo. Bo pracował już u nich wcześniej, bo im pasował. Czy z czegoś takiego trzeba się tłumaczyć? Zatrudnili sobie Ricka Carlisle’a, bo chcieli Ricka Carlisle’a na tym stanowisku. A nie, że zatrudnili sobie Ricka Carlisle’a, bo Rick Carlisle jest biały. Jak czarnoskórzy Udoka i Billups dostawili prace w Bostonie i Portland, to można było przecież skontrować ich zatrudnienia wysuwając kandydatury białych trenerów pracujących od lat w sztabach trenerskich drużyn NBA. Tego chcemy?

 

– Pamiętają państwo, jak Tyronn Lue, gdy pracował w Cavs z LeBronem, gdy zdobywał z Cleveland tytuł, gdy Cavs wychodzili w Finałach 2016 z 1:3, uchodził za figuranta, który wszystko zawdzięcza Jamesowi? Pamiętają państwo? Mało kto mówił wtedy, „patrz, jak Lue to ładnie rozrysował”. A teraz nagle Lue zostaje okrzyknięty pięknym umysłem NBA, czarnym Belichickiem. Daję Robaczywkę nie tej tezie, bo zawsze uważałem, że jest prawdziwa. Daję Robaczywkę…sam nie wiem komu i czemu. Może bezmyślnemu uleganiu narracjom kreowanym na potrzeby konkretnych dyskusji i tez w nich zawartych, a czasem kreowanym, by wywołać konkretne skutki. Ale to osobny temat. Gdy Cavs zwalniali coacha Lue w listopadzie 2018, napisałem: „Tak po ludzku, to było nieuczciwe. Lue nie dostał prawdziwej szansy na prowadzenie Cavs bez LeBrona. Miał zły bilans, ale kto oglądał mecze Cavs, ten widział, że oni byli w grze w większości meczów, które przegrali i nie wyglądali źle. Wiem, że internet ma i miał używanie, jeśli chodzi o coaching Lue. Tylko, że problem jest taki, że ciężko jest oceniać trenerów drużyn, w których gra LeBron James. Wszystko, co dzieje się tam dobrego, przypisuje się Jamesowi, a wszystko, co złe spada na trenera i zawodników. To są te słynne narracje, które ktoś Ci opowiada i ukierunkowuje Cię, jak masz myśleć. Zobacz, Celtics zagrali game 7 Finałów Wschodu w 2018 roku, w okrojonym składzie. Co krok słyszeliśmy “Brad Stevens to, Brad Stevens tamto”. Ludzie mieli tak mokre sny na jego punkcie, że nawet ktoś w USA poszedł krok dalej i podjęto dyskusję, z którym numerem draftu poszedłby trener Stevens. Z żadnym, k..a! Dwóch gości, którzy nie dostali się w drafcie do NBA, prowadzeni przez, dajmy na to Jerzego Brzęczka, kontra ja i Ty prowadzeni przez Gregga Popovicha. Kto by to wygrał? No właśnie. Więc mi nie opowiadaj, który numer w drafcie miałby Stevens. Więc nie piłuj sobie klawiatury na to, jak dobry/zły jest dany trener.”

Ze spraw starszych:

C.J. McCollum. Do 20 punktów, 6 zbiórek i 4 asyst za serię z Nuggets nie można się przyczepić. Ale już można do tylko 2.2 rzutu wolnego na mecz. W historii jego występów w postseason, tak rzadko na linię nie dostawał się nigdy. No chyba, żeby liczyć jego pierwsze play-offy (2013-14), kiedy jeszcze nie był graczem rotacji Blazers (4 minuty na mecz). Zabrakło mi agresywnego CJ’a w tej serii.

Nikola Jokic. Za atak na Camerona Payne’a. OK, później przeprosił. I dobrze. Rzecz w tym, że to nie był pierwszy raz, kiedy Jokic, sfrustrowany tym, że wcześniej nie dostał przychylnego mu gwizdka, sam wymierza sprawiedliwość w kolejnej akcji. MVP lig tak nie powinien się zachowywać. Zresztą nikt nie powinien tak się zachowywać.

 


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

1 comment on “Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.