T-Mac – Mądrość weterana

Czas naprawdę szybko leci. 19 maja 34 urodziny obchodził Kevin Garnett a kilka dni później (24 maja) 31 Tracy McGrady znany również jako T-Mac. Urodził się on w miejscowości Bartow na Florydzie. Mając zaledwie 18 lat, prosto po szkole średniej z 9 numerem draftu roku 1997 trafił do Toronto Raptors. Jak to zwykle bywało z graczami w jego wieku Tracy miał trudne początki w NBA a prawdziwy talent pokazał dopiero w swoim trzecim sezonie zarazem ostatnim w barwach kanadyjskiego klubu.



Jako wolny zawodnik związał się kontraktem z Orlando Magic – klubem z jego rodzinnych stron. Wspólnie z pozyskanym tego samego lata Grantem Hillem mieli przywrócić basket przez duże "B" z powrotem do Orlando. Poważne kłopoty zdrowotne Hilla pokrzyżowały jednak te plany. Będąc główną opcją w ataku Magic, T-Mac poprawił swoją średnią punktową z 15.4 do aż 26.8 i odebrał po sezonie nagrodę dla gracza, który poczynił największe postępy. W obliczu kontuzji Hilla Tracy stał się niekwestionowanym liderem Magic. W ciągu 4 lat spędzonych na Florydzie dwa razy odbierał tytuł najlepszego strzelca ligi a 10 marca 2004 roku w meczu z Wizards zdobył aż 62 punkty. Sukcesy indywidualne T-Maca nie szły jednak w parze z postępem Magic, którzy pod jego wodzą nigdy nie przeszli pierwszej rundy play-offs. Po czterech latach w Orlando los posłał Tracy’ego do Houston gdzie miał tworzyć historię z Yao Mingiem i być swego rodzaju przeciwwagą dla Shaq’a i Kobego.
Brak szczęścia, niesprzyjające okoliczności, kontuzje nękające coraz częściej na przemian McGrady’ego i Yao tak naprawdę nigdy nie pozwoliły tej ekipie grać tak jak chcieli, tak jak mogli.



Do T-Maca przylgnęła etykieta gracza słabego psychicznie, usztywniającego się w ważnych momentach, nad którym wisi fatum pierwszej rundy play-offs, której po dziś dzień Tracy jako aktywny zawodnik nie przeszedł.
Do najbardziej pamiętnych porażek T-Maca w postseason należą:

Rok 2007 – Porażka 4:3 z Utah Jazz. Po meczu nr 7 przegranym 103:99 Tracy nie krył łez.
Rok 2005 – Porażka 4:3 z Dallas Maverics mimo wygrania dwóch pierwszych meczów w Dallas.
Rok 2003 – Porażka z Detroit Pistons mimo prowadzenia w serii 3:1.

Sezon 2008/2009 stał pod znakiem kontuzji. T-Mac zagrał w zaledwie 35 meczach a jego średnia na poziomie 15.6 punktów była najniższą od 8 lat. Pod koniec lutego Tracy zdecydował się na poważną operację lewego kolana, która przedwcześnie skończyła jego sezon. Paradoksalnie jego Rockets zanotowali mocną końcówkę sezonu. Po raz pierwszy od 1997 roku awansowali do drugiej rundy play-offs a późniejszych mistrzów NBA L.A. Lakers zmusili do siedmiomeczowego wysiłku.
Coraz głośniej zaczęło mówić się, że dni T-Maca w Houston są policzone.



Po lecie solidnie przepracowanym w Chicago u mistrza wyszkolenia atletycznego Tima Grovera Tracy oświadczył, że czuje się świetnie i że ma zamiar znów być tym graczem jakiego znają i uwielbiają kibice. Zarząd klubu miał już jednak inne plany. Po zaledwie 6 epizodycznych występach w nowym sezonie po długim okresie rehabilitacji Rockets wysłali go i jego gigantyczny kontrakt do Nowego Jorku zamykając tym samym kolejny rozdział w jego zawodowej karierze.
Debiut w barwach Knicks rozbudził nadzieje i wyobraźnie kibiców. 26 punktów, 4 zbiórki, 5 asyst. T-Mac was back? Nie zupełnie…

Nie do końca wyleczone kolano, braki kondycyjne skutecznie ograniczyły jego mobilność a z upływem tygodni kiedy pewnym stało się, że Knicks kolejny rok nie grają o nic więcej jak tylko dobre miejsce przed przed draftem szum wokół T-Maca powoli ginął gdzieś w gąszczu spekulacji dotyczących transferowego szaleństwa nadchodzącego, najgorętszego lata w historii NBA. Sam Tracy też nie naciskał już na minuty gry zdając sobie sprawę, że jeśli ma gdzieś odegrać jeszcze jakąś rolę to przede wszystkim musi być zdrowy.



1 lipca Tracy stanie się całkowicie wolnym zawodnikiem, nie związanym kontraktem z nikim poza Adidasem.
Na przykładzie wielu graczy przed Tracym, którzy w podobnych okolicznościach uczyli się życia widać, że zawodnicy "po przejściach" są w cenie. Pogodzeni sami ze sobą, po uczących pokory kontuzjach, po latach w blasku reflektorów po okresie bycia na absolutnym szczycie, po pobiciu wielu indywidualnych rekordów dochodzą do wniosku, że w pojedynkę niczego nie ugrają, że to co tak naprawdę liczy się najbardziej i może być gwarantem ostatecznego sukcesu to drużyna. Tacy gracze z pełną świadomością przekładają swoje własne dobro ponad dobro drużyny i co warto podkreślić także w sferze finansowej. Zarobili w ciągu kilku "tłustych lat" więcej niż przeciętny człowiek zarobi przez całe życie, zgarnęli po drodze parę nagród MVP, tytułów najlepszych strzelców ale także przegrali niezliczoną liczbę meczów, tych z rozgrywek regularnych jak i tych o najwyższą stawkę i z pełną świadomością, patrząc na utytułowanych kolegów niejednokrotnie słabszych indywidualnie stwierdzają, że prawdziwa siła leży w drużynie.
Tracy taką świadomość już ma. Był dwukrotnym królem strzelców ligi, 7 razy wystąpił w Meczu Gwiazd, w latach świetności raz po raz jego twarz pokazywana była w różnych reklamach.

Dziś 31-letni w pełni ukształtowany zawodnik ma tylko jeden cel – mistrzostwo NBA i zmazanie etykiety gracza wiecznie przegrywającego.
Tracy na stosunkowo świeżym przykładzie starszych kolegów Paula Pierce’a, Kevina Garnetta i Raya Allen’a widzi drogę dla siebie. Oni też przed wspólnymi występami uważani byli za graczy nie nadających się do gry pod presją, o najwyższą stawkę. Tymczasem już w swoim pierwszym sezonie w 2008 roku sięgnęli po mistrzowski tytuł zamykając usta przynajmniej części krytyków.
1 lipca telefon T-Maca będzie włączony. Pieniądze nie będą grały roli bo Tracy ma już wszystko… poza jednym, jednym pierścieniem, którego za żadne pieniądze kupić się nie da…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.