Moim drugim, na nawet trzecim (czołem G League), meczem podczas tegorocznego wyjazdu do Toronto, było starcie z Orlando Magic. Ekipa z Florydy pragnie wrócić do play-offs, których nie powąchała od 2012 roku. Podopieczni Steve’a Clifforda grają w kratkę w tych rozgrywkach. Ale zdecydowanie lepiej, niż w latach wcześniejszych. Już na ten moment, mają więcej wygranych, niż w czterech z ostatnich sześciu sezonów bez postseason. Potrafią pokonać Bucks czy Celtics na wyjeździe, Rockets czy 76ers u siebie, by niespodziewanie przegrać z Bulls (dwa razy) czy Suns.
Niedzielny mecz rozgrywany był o 15:30. Jest to dość nietypowa pora na rozgrywanie meczów w NBA. Gracze nie lubią tych pór. Według ich biologicznych zegarów, jest to zwykle czas drzemki, głębokiego odpoczynku, obiadu. Czegokolwiek, ale nie grania o punkty. To nie jest wymówka, bo przecież dwie drużyny wychodzą na parkiet w identycznych warunkach, by się bić o ligowy byt. Ale tak historycznie, te wczesne mecze często do rewelacyjnych nie należą. Gdybym oglądał to spotkanie w domu, pewnie robiłbym kilka rzeczy na raz – smarował masłem chleb, spoglądał co chwile na ekran telefonu, podnosił osiem kilo szczęścia, czy coś tego typu. Ale tu, na żywo? Wiesz, to jest inna bajka! NBA na żywo, na żywo, to jest lot w kosmos. Za każdym razem staram się w jakiś sposób oddać to słowami, ale niestety nie jest to raczej możliwe. Albo może ja nie znam aż tylu odpowiednich słów. Intensywność gry, tempo, nieprawdopodobna fizyczność zawodników. Telewizja tego nie oddaje. To banał, ale tak jest. Z pozycji parkietu, to wszystko jest…bardziej! Albo jeszcze bardziej!
Magic przylecieli do Kanady, żeby wygrać. I wygrali. 113:98. Był to pierwszy od początku lutego, ledwie piąty w tym sezonie mecz, w którym Raps nie byli w stanie zdobyć 100 punktów. Ich brakujące punkty siedziały na ławce, w szarej marynarce. By być dokładnym, właściciel tej marynarki pojawił się w hali w trakcie trzeciej kwarty. Raptors, ku zdziwieniu wielu, łącznie z przedstawicielami lokalnych mediów, nada stosują politykę odpoczywania Kawhi Leonarda w wybrane wieczory. Wcześniej odbywało się to w meczach dzień po dniu. Teraz nie ma na to logicznej reguły. Wszyscy w Toronto wierzą, lub chcą wierzyć, że jest to wspólny plan, a nie coś, co dzieje się na osobnej trajektorii. Pożyjemy, zobaczymy. Jeśli już jesteśmy przy Leonardzie – wiedzieć z internetu, że ten ma ogromne dłonie, to jedno, ale zobaczyć te dłonie z bliska, to osobna historia. Jego dłonie wyglądają, jak przeszczepione od kogoś nieporównywalnie większego. Piłka w nich ginie. Wszystko w nich ginie. Naukowcy NASA twierdzą, że wpadające do nich światło, nigdy stamtąd się nie wydostaje. Dodać też trzeba, że jak się stanie koło Kawhi’ego, to czuje się bijącą od niego siłę. Przynajmniej ja tak to odbieram. Szerokie ramiona, umięśnione bicepsy. Kawhi ma 201 cm wzrostu, ale jest szeroki, barczysty, silnie zbudowany. Robi wrażenie.
Magic z bilansem 28:33 tracą zaledwie pół meczu do ósmych Charlotte Hornets. Dolna część tabeli Wschodu nie ocieka talentem, ale pogoń o miejsca szóste, siódme i ósme, będzie pasjonująca do samego końca. Według moich zaawansowanych analiz, pięć, może sześć drużyn stoczy walkę o te miejsca. Są to Nets, Pistons i Hornets obecnie na miejscach dających awans. Zamienić się z nimi pozycjami, będą chcieli Magic i Heat no i może Wizards, ale w nich nie wierzę, bo nie wiem, czego chce ta organizacja. Każda wygrana może więc okazać się na wagę złota, czyli awansu, w ogólnym rozrachunku. Dlatego to, co udało się Magic w tę ostatnią niedzielę w Toronto, było dla nich czymś wielkim.
Coach Clifford, mimo wygranej, komplementował system gry Raptors.
Katem Raps był tego wieczoru Terrence Ross. 28-latek gra swój siódmy sezon w NBA. Cztery pierwsze lata z kawałkiem spędził w Toronto. To w barwach Raptors wygrał konkurs wsadów (2013), to w barwach Raptors, w styczniu 2014 roku, został pierwszym graczem w historii NBA, który był w stanie zdobyć 50 punktów, w momencie kiedy jego średnia nie przekraczała 10 punktów na mecz. Ross wziął udział w wymianie, na mocy której do Kanady przeniósł się Serge Ibaka.
28 punktów, 9 zbiórek i jedno solidne zdjęcie!
Po meczu udało mi się porozmawiać z Nikolą Vucevicem. Ale zanim do tego przejdę, podzielę się newsem prosto z szatni Magic. Timofiej Mozgow, pamiętasz?, siedział sobie w efektownej niebieskiej marynarce, na jego lewym nadgarstku świecił się złoty zegarek. 32-letni Rosjanin nie wyglądał na przygnębionego faktem, że jest poza rotacją Magic. Na moje oko jest ładnych kilka, by nie napisać kilkanaście, kilogramów poza meczową formą. Timo zarobi w tym sezonie $16 mln. W kolejnym tyle samo. Jak wszedłem do szatni, to wcinał sobie grillowane żeberka. Tak trzeba żyć!
W tunelu między szatniami spotkali się Gasol, Fournier i Vucevic i ucięli sobie dłuższą pogawędkę. Nie wiem o czym rozmawiali, ale wyraźnie dobrze się czuli w swoim towarzystwie.
Wróćmy do gościa, który jest w zupełnie innym miejscu swojej kariery. 28-letni Czarnogórzec gra najlepszy sezon w swojej karierze. Ostatnio wystąpił w swoim pierwszym Meczu Gwiazd. Muszę przyznać, że była to dla mnie jedna z fajniejszych rozmów z graczem NBA, w historii moich kontaktów z ludźmi NBA. Jak za chwilę zobaczycie, Nikola starał się odpowiadać w taki sposób, żeby wyczerpać temat, niejednokrotnie dodając wiele od siebie. Czułem, że nie czeka do ostatniego pytania, jak to czasem bywa. Bardzo pozytywny, kulturalny człowiek. Moja pierwsza piątka najlepszych w kontakcie ludzi z NBA, wygląda na ten moment tak: Pau Gasol i jego brat, Paul Millsap, Vucevic, Al Horford. Z ławki Derrick Rose i Jason Terry.
Grasz sezon życia. Masz najwyższe średnie w karierze w punktach (20.6), zbiórkach (12.1), asystach (3.9), blokach (1.2), skuteczności rzutów za trzy punkty (38.6%). Co za tym stoi? Czy w jakiś sposób zmieniłeś wakacyjne przygotowania do sezonu, dietę czy to nadchodząca wolna agentura (śmiech)?
Szczerze, to nic nadzwyczajnego, to znaczy raczej nic, czego nie robiłbym wcześniej. Ale przyznam, że zaliczyłem dobre wakacje. Popracowałem nad swoim ciałem, swoim warsztatem. Różnic upatrywałbym w stylu, w jakim gramy w tym sezonie. Bardzo mi to odpowiada, powiedziałbym, że idealnie pasuje do pakietu moich umiejętności. Coach Clifford wykorzystuje mnie w taki sposób, że mogę być agresywny na parkiecie, zdobywać punkty, ale też moją rolą jest szukanie otwartych do rzutu kolegów. Stąd moja najwyższa w karierze średnia asyst. Podsumowując – mój najlepszy w karierze sezon, to kombinacja dobrze przepracowanego lata, nowego systemu, który bardzo mi odpowiada, no i kolegów, z którymi bardzo dobrze się współpracuje na parkiecie.
Masz 28 lat, grasz swój ósmy sezon w NBA. Zaczynasz wchodzić w swój prime. Jakie aspekty gry, Twoim zdaniem, wymagają największej poprawy?
Powiedziałbym, że jest jeszcze wiele elementów gry, w których chciałbym być lepszy, i czuję, że faktycznie mogę być lepszy. Nawet rzeczy, które uchodzą za moje atuty, myślę, że mogę wynieść je na wyższy poziom. Wiesz, jak to jest, każdy ma mocne i słabe strony. Analizujesz swoją grę, oglądasz video z meczów i zauważasz nad czym powinieneś pracować. Chcę uchodzić za gracza wszechstronnego i z roku na rok dodawać coś do swojej gry.
Co oznacza dla Ciebie pierwszy w karierze wybór do Meczu Gwiazd?
To bez wątpienia wielki zaszczyt. Swego rodzaju nagroda za ciężką pracę, którą wkładałem przez lata w udoskonalanie swojej gry. To niesamowite uczucie wiedząc, że ktoś traktuje mnie jako jednego z najlepszych w tej lidze.
Jesteś jednym z ostatnich, prawdziwych centrów w NBA. Pozycje się zacierają. Przywiązanie do tradycyjnych środkowych, skrzydłowych i obrońców, bardzo się zatarło. W którą stronę może to wszystko pójść. Jak w Twoich oczach będzie wyglądać koszykówka za, powiedzmy, pięć lat?
Stary, a kto to wie (śmiech). Zobaczymy, sam jestem ciekaw. W mojej ocenie, dzisiejsza koszykówka jest to dobry miks siły, szybkości i wyszkolenie. Oczywiście jest dużo rzucania z dystansu, ale przecież nadal są wysocy, którzy lubią i potrafią zagrać tyłem do kosza. Gra się dużo mniej izolacji, niż w przeszłości. Drużyny starają się dużo podawać, zmieniać pozycje, grać. Nam taki styl też odpowiada. Mi osobiście też. W ostatnich dwóch latach dołożyłem rzut za trzy punkty do swojej gry. Staram się nadążać za zmieniającą się koszykówka dla siebie samego oraz dla mojej drużyny, żebyśmy grali nowocześnie i wygrywali.
Fani NBA na całym świecie narzekają na dzisiejszą ligę, że brakuje w niej obrony, że zdobywanie punktów przychodzi zawodnikom za łatwo, że bite dziś rekordy strzeleckie, niewiele znaczyłyby powiedzmy 15-20 lat temu. Jak to wygląda z Twojej perspektywy, z boiska, prosto z pola bitwy?
Nie zgadzam się z takimi opiniami! Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak dobrzy są zawodnicy NBA, jak świetnie są wyszkoleni, jakie mają umiejętności, z jaką łatwością, wręcz naturalnością potrafią znaleźć drogę do kosza na wiele różnych sposobów. Rozumiem, że w telewizji, może to tak wyglądać, ale to tylko dlatego, że gracze NBA są tak dobrzy. Ludzie nie rozumieją, albo nawet nie zastanawiają się na tym, że drużyny NBA naprawdę kładą duży nacisk na obronę. My w Magic, na każdym treningu przykładamy ogromną wagę do defensywnych schematów, do tego jak współpracujemy, jak pomagamy sobie po bronionej stronie parkietu. Wiem, że każda inna ekipa robi tak samo na swoich zajęciach. Bronić jest ciężko. Sposób, w jaki dziś gra się w koszykówkę, ruch piłki, szybkie akcje, zawodnicy grożący rzutem praktycznie na każdej pozycji. Stopowanie posiadań jest bardzo, bardzo trudne, ale to nie znaczy, że w skali ligi, drużynom na tym nie zależy. To tylko tak wygląda. Wiem, że ludzie tak mówią, ale gdyby tylko mieli okazję wejść na parkiet NBA i spróbowali zdobyć punkty nad jakimś obrońcą. Wtedy zrozumieliby, jakie jest to trudne. Jednocześnie rozumieliby, jak świetnych w atakowaniu mamy zawodników w naszej lidze. Zobacz, na a przykład dziś – mam naprzeciwko siebie Ibakę i Gasola. Punktować przy nich jest trudno. To klasowi defensorzy.
Zadaję to pytanie każdemu Europejczykowi, zadam więc i Tobie (śmiech) – jaka jest Twoja opinia na temat zreformowanej formuły FIBA odnośnie rozgrywania eliminacji do Mistrzostw Świata? Okna dla reprezentacji w trakcie sezonu siłą rzeczy pozbawiają zawodników NBA możliwości gry?
Moim zdaniem, ta reforma się nie sprawdza. Przede wszystkim dlatego, że drużyny narodowe nie są w stanie grać w pełnych składach. Nie ma to żadnego sensu. Poza tym zobacz, jeśli jakaś drużyna zakwalifikuje się mistrzostw, a grała bez swoich graczy z NBA czy Euroligi, to jak oni wrócą, to naturalnie zabiorą miejsca w składzie tym, którzy pracowali na ten awans. Daleko nie trzeba szukać, na przykład my, Czarnogóra, jeśli się zakwalifikujemy (Czarnogóra ostatecznie wywalczyła awans we wczorajszym meczu z Łotwą), jeśli będę mógł latem wziąć udział w turnieju w Chinach, to zawodnik z mojej pozycji, który harował całe eliminacje na ten awans, być może będzie musiał zostać w domu, a ja przyjadę niejako na gotowe. To nie jest w porządku wobec właśnie tego typu zawodników. To nie jest w porządku wobec fanów. Koszykówka na tym traci. Mam nadzieję, że FIBA i Euroliga przestaną w końcu walczyć, dogadają się. Ta wojna szkodzi koszykówce. Mam nadzieję, że ktoś wyciągnie pozytywne wnioski z tego doświadczenia.